Tak więc znowu mogłem starać się nie tracić ich z oczu i w jakiś sposób podkreślać swoje współdążenie z nimi po drogach sztuki nowoczesnej. Ale krytyki na bieżąco nie byłem już wtedy w stanie uprawiać — zgodnie z tym, co mi się wydawało, że czas krytyki pisanej, czas krytyki, którą nazwałem krytyką poetów, się skończył. Przyszedł czas krytyki ekspertów, która bardziej niż słowem mówionym czy pisanym posługuje się ścianami wystawowymi, muzealnymi, ścianą galerii, na której się wiesza obrazy i która w ten sposób mówi o wyborze i jest decydującym głosem krytyka, torującego drogę promowanym artystom.
Oczywiście ja też próbowałem tej drogi. Zrobiliśmy z Andrzejem Pawłowskim i Tadeuszem Chruścickim wystawę w krakowskich Sukiennicach Voir, sovoir, gdzie nowoczesną sztukę staraliśmy się skonfrontować z eksponowaną tam naszą XIX-wieczną starocią. Potem była Galeria Sztuki Nowoczesnej w Nowym Gmachu. Ale ta prawdziwa krytyka odchodziła coraz dalej wstecz. I dzisiaj myślę, że odchodziła razem z tymi ludźmi, z którymi przychodziło się żegnać, a z którymi zaczynaliśmy drogę. Od Heleny Blum poczynając, poprzez Janusza Boguckiego, Ignacego Witza, młodszych — Jerzego Stajudę, Urszulę Czartoryską, Macieja Gutowskiego.
Ta lista jest długa. Na tej liście znajdziemy również całą profesurę uniwersytecką: Jula Starzyńskiego, Piwockiego, Kępińskiego, Stanisława Lorentza, Tadeusza Dobrowolskiego, moich rówieśników: Janka Białostockiego, Andrzeja Jakimowicza, Piotra Krakowskiego. Teraz taka sytuacja wydaje się raczej dziwna.
Dzisiaj między uniwersytecką historią sztuki, a codzienną, żmudną działalnością krytyków nie ma takich związków i takiej potrzeby współistnienia. Nie chodzi tu o reprezentowane opcje, ale o świadomość, że należy być ze sztuką współczesną, że powinno się w nią włączać. To kiedyś było. Dzisiaj nie jest to już takie proste i jakaś różnica się tutaj zarysowała — nie wiem czy na korzyść krytyki i uniwersytetu.
Tak samo jest zresztą z AICĄ.
Tutaj znowu trzeba wrócić do tych samych lat. Kiedy robiliśmy I Wystawę Sztuki Nowoczesnej w 1948 roku, AICA się dopiero zawiązywała. Pierwsze spotkanie, w którym z naszej strony — przypadkowo zresztą, bo akurat miał stypendium — brał udział tylko Janek Białostocki, odbyło się w 1947 roku w Paryżu. W 1949 roku dopiero się uformował zrąb AICI. Było to 50 lat temu — w tym roku będziemy obchodzić ten jubileusz u nas.
Pamiętam założycieli. Wtedy AICA była instytucją prywatną — nie tak jak dzisiaj organizacją akredytowaną przy UNESCO. To był raczej klub. Pierwszy raz wszedłem do tego klubu w latach odwilży, to było w Wenecji chyba w 1955 roku. Ludzie, których tam się spotykało to były nazwiska pełne blasku.
Był wśród nich Lionello Venturi, który w następnym roku dawał mi nagrodę za krytykę Biennale w Wenecji. To było w 1957 roku na spotkaniu AICA w Neapolu. Jechaliśmy tam z moją żoną Hanią, oczywiście bez pieniędzy i bardzo się martwiłem jak ja tę nagrodę odbiorę. Ale wtedy było jeszcze zwyczajnie. Ledwie tam weszliśmy, z daleka pomachał nam dość bogatym zwitkiem banknotów Amigo Machiori z Wenecji i powiedział — tutaj jest twoja nagroda. Dzięki tej nagrodzie mogliśmy wtedy objechać z Hanią całe Włochy.