Jest trudno uciec od przestrzeni, od tej, która próbuje nad nami dominować. Idziesz ulicą, otaczają cię ogromne płachty reklamowych wydruków na kamienicach. Jedziesz tramwajem – jest oklejony (razem z oknami) reklamą piwa, odkurzaczy i – nowych, wspaniałych okien (!). Wjeżdżasz do miasta, zamiast jego sylwety wita cię – jak z automatu – długa seria z reklam bilboardowych, reklam wieszanych na słupach oświetlenia ulicznego, rozpinanych na szczytowych ścianach domów.
Wyglądasz przez okno – twój kontakt ze światem filtruje siatka z nadrukiem kolejnego modelu telefonu komórkowego. Wszystko pozostałe, co z racji mniej eksponowanego lub trudniej dostępnego miejsca, na umieszczenie reklamy się nie nadaje, zapełniane jest graffiti. Domy pokryte tego rodzaju grafiką wyglądają jak wypuszczeni z więzienia sprawcy szaleństw, pocięci tatuażem i sznytami. Kultura chaosu?
15 comments
Najbardziej podoba mi się ta reklama okien na oknach :-) A serio mówiąc to ciekawe spostrzeżenia. Zastanawiam się czy nie stąd właśnie biorą się dzisiaj u mnie całe nerwy, jakiś rodzaj naładowania – może przeładowania wręcz – w końcu dojazd do pracy codziennie przez wiele lat przez pół miasta tramwajem naładował mnie po brzegi takim właśnie chaosem, dodam, że był to zazwyczaj przeładowany tramwaj.
Powiedziałbym, że “przeładowany tramwaj” jest i tak formą ochrony przed chaosem. Ważniejsze staje się badanie, czy portfel, czy torebka znajdują się na swoim miejscu; to zajmujące bardziej, niż wyglądanie przez okno poprzez reklamę golarki (naklejona na szybach tramwaju) na reklamę dezodorantu (rozpostartą na budynku akademii Sztuk Pieknych. Fakt, że myśl w okresie tej tramwajowej nirvany nie jest myślą wolną … :)
a tak sobie myślę, czy za Wiktorii (Franca Józefa, Napoleona 3 itd.) tak na ulicy, jak w domach nie było jeszcze hałaśliwiej (tylko w innym, niekoniecznie lepszym stylu)? A potem nam modernizm pięknie to wyczyścił i teraz znów się zapełnia na łapu capu?
Nie pamiętam czasów Franciszka Józefa. Nie mniej – to ciekawa koncepcja: barok, klasycyzm, bogactwo stylów historycznych, potrzeba ozdób i detalu realizowane poprzez bogactwo banerów z PCW, szyldów, reklam, podświetlanych kasetonów zasłaniających architekturę. Może faktycznie – odreagowanie na modernizm.
Może to mój problem – jestem fanem miasta (tak jak i jestem fanem świata bez domów). Gdy idę ulicą, fascynuje (fascynował) mnie swoisty teatr witryn sklepowych, ich światła, bliższe i dalsze plany, wnętrza. To jest (było) ciekawe. Teraz jestem skazywany na wędrówkę chodnikiem wzdłuż pozaklejanych reklamą witryn sklepów i banków. Jakbym szedł traktem dostawczym, nie miejska ulicą, wśród pudełek i opakowań towarów. Czuję się w tym obco – jak towar, nieopakowany jeszcze.
Święta idą. Trzeba odpocząć od tego chaosu, zapakować się do pudełka, przewiązać wstążką, napisać na karteczce “od. św. Mikołaja” i przycupnąć pod choinką. Przynajmniej do Wigilii nie trzeba będzie oglądać zewnętrznego świata, a w dodatku to inni będą nas oglądać i pożądać.
Więc jest sposób na wzbudzenie zainteresowania. Opakować się. No i recepta: szczepionka – zakazić się tym samym by uzyskać odporność.
Wędrówki Kurta Buchwalda po Berlinie (2003) są wówczas bardziej zrozumiałe…
W tym kontekście polecam lekturę tekstu Wolfganaga Welscha “Estetyka i anestetyka”. Autor zauważa, że współczesne ludzie w obliczu natłoku informacji wizualnej, która atakuje nas na każdej ulicy, uodparniają się i właściwie żaden z miliona komunikatów do nas nie dociera. Nie ważne, ze szyldy reklamowe prześcigają się w pomysłowości i doborze środków zawładnięcia świadomością i podświadomością, obok większości z nich przejdziemy obojętnie. Anestetyzacja to zatem uodpornienie na bodźce wizualne. Czy chaos nie działa podobnie? Czy jeśli domniemaną naturą człowieka jest dążenie do porządku, nie uodparniamy się aby na chaos automatycznie?
Myśle, że zainteresowanie mozna wzbudzic raczej tym, ze się czlowiek rozpakowuje. No i nie tylko zainteresowanie, ale i chaotyczne zachowanie. No bo proszę sobie wyobrazic taka sytuację: Na ulicy pelnej reklam i krzykliwych informacji zachecajacych do kupowania pojawia sie goly czlowiek. I co sie dzieje? Przez chwile go nikt nie widzi i nagle zaczyna sie poploch. Kobiety sciagaja z glow mocherowe berety i zaslaniaja sobie nimi twarze, matki zaslaniaja oczy dzieciom, mlode kobiety uciekaja, mezczyzni spluwaja z pogarda. Otoczenie zaczyna sie zachowywać w sposob trudny do przewidzenia. Z pewnoscia nie widza wokół siebie reklam i bilbordow. Widza gole cialo, ktorego w miejscu gdzie jest byc nie powinno. Jest to swoistego rodzaju kij w mrowisku. silny bodziec, ktory zamienia pozorny porzadek w calkowity nielad. Nie wystarczy wiec sie utozsamic z tym co dookola, aby to zmienic, nalezy zadzialac silniejszym bodzcem. Zamiast faceta idacego z pudlem na glowie lepszy bylby facet z czlonkiem w erekcji.
Czy chaos to kultura? Tak, zgadzam się, że otacza nas chaos i to na maxa, a być może na maxa to on dopiero będzie? Nazywajmy rzeczy po imieniu:) Otóż jeśli kultura to nie chaos, a jeśli chaos to nie kultura… Chcieliśmy tak bardzo kapitalizmu, dobrobytu, żeby było tak jak tam w Ameryce, chcieliśmy tak bardzo więcej towaru do wyboru (bo za komuny to nic nie było na półkach, no to macie teraz tyle, że się udławcie tym wyborem, niedługo kochani to on was udusi).
Wiedzcie, że KULTURA jako taka to dziś cierpi, płacze w kącie, podobnie jak prawdziwa SZTUKA, które zastępują “ładność”, “klonowanie przeciętności” czy globalna estetyzacja, do których mózgi politycznie poprawne dorabiają przekonywującą interpretację, aby interesik się kręcił. Brak słów… Studentka kulturoznawstwa
Nie jestem wrogiem reklamy, pełni swoją funkcję w świecie takim, jakim teraz jest, i informacyjną, i estetyczną nawet – jak sugerował Rafał – jest rodzajem ornamentu w środowisku zurbanizowanym, oswaja je w specyficzny dla siebie (a w zasadzie – dla nas) sposób. Jest natomiast problem kultury wizualnej, w klimacie której ów świat reklamy się pojawia. Naszej kultury.
W tej chwili odbieram to zjawisko (u nas) jako rodzaj śmietnika; z radością obserwuję jednak, że w wielu istotnych miastach Europy (no, choćby we Florencji) sposób umieszczania reklam i operowania literą, znakiem, współbrzmi z otoczeniem, nawet tym wyjątkowo ważnym historycznie. Kapitalizm nie mści się na zabytkach z zasady. Nie wszędzie tak jest, fakt. Kwestia kultury, oswojenia się z nowym dla nas medium i zrozumienia, że przesyt pojedynczych informacji zlewa się w mętne tło (ale też – zauważmy, że mało wiemy o podprogowym znaczeniu tego rodzaju bodźców, pozornie mętnego tła).
Zaproponowana próba szokowania jest raczej odruchem bezradności prowadzącym do nikąd. Hałas tła staje się coraz silniejszy i epatowanie szokiem prowadzi do podniesienia poziomu hałasu. Szokowanie jest działaniem w tym samym kierunku.
Myślę, że problemem tego co Was teraz w PL dusi to tandeta medialna będąca specyfiką pop- kultury amerykańskiej. Miarą wyznaczników amerykańskich wzorców estetycznych jest Disney i cała chała, która się z nowym Disneyem wiąże. Reszta Europy posiadając własne silne kody wysublimowanej estetyki, a co za tym idzie eleganckiego wzornictwa i poczucia piękna, bardziej jest wstanie przed tą amerykańskością się obronić I stąd reklama inaczej wygląda we Florencji czy Awinionie, a inaczej w Warszawie czy Nowym Yorku. To nie chaos panuje na polskich ulicach, to przerażająca ignorancja i epidemia złego smaku wynikającego z braku dobrych wzorców na wieloletniej tradycji opartych Choć zdarzają się przecież i w PL reklamowe arcydzieła, słabo jednak przez gawiedź są rozpoznawalne, bo zalane pospolitą szmirą
Pół żartem, pół serio. Kolorowe billboardy, miejskie śmietniki nakrapiane wszelakiej treści naklejkami, nawet panie z gazet, które –niczym jeden mąż- szczerzą do nas zęby zza szyby kiosku nie absorbują nadto mojej uwagi. Spacerując ulicznymi alejkami, mój zasięg wzroku ogranicza się do pasma szarego chodnika. Uzmysłowiłam to sobie podczas konkursu jednej z lokalnych gazet. Trzeba było wskazać miejsce gdzie znajduje się przedstawiony na zdjęciu detal architektoniczny (przeważnie dotyczył on najwyższego, nadziemnego członu budynku). Mimo, że moje rodzinne, zaledwie 100-tys. miasto posiada bogatą architekturę nie byłam w stanie odgadnąć większości fotografii. Bo kto idąc patrzy przed siebie, bądź zadziera głowę do góry? :) …ale i takie pozbawione sensu, wlepianie wzroku w chodnik ma swoje zalety: ominie się kałużę, niechciany psi postumencik, a przy okazji nuż trafi się błyszczący grosik…
Dobrze nie tyle patrzeć, co patrząc – widzieć. Wówczas każde spoglądanie, czy pod nogi, czy w niebo, uruchomić może wyobraźnię, zainspirować, pomóc wrażliwości lub – jej zaszkodzić. Stąd tak ważne jest nasze cywilizacyjne otoczenie. Jego kształt, kolory, bodźce. Świata preparowanego przez nas jest coraz więcej. Bodźce wizualne są coraz silniejsze. Tak jak w przypadku każdego nadmiaru występuje problem uodpornienia się na nie, aż do momentu krytycznego. Utraty smaku. Czym grozi nam utrata smaku ? Czy faktycznie wsparcie się o europejską kulturę może nas obronić przed negatywnymi skutkami wizualnego bombardowania ?
Urbanizacyjny spam który współcześnie stanowi nieodłączny element miejskiego krajobrazu potrafi zmęczyć odbiorcę. Naszpikowani otaczającymi nas zewsząd bodźcami, chcąc tego czy nie – tkwimy w marketingowym szale. W moim subiektywnym odczuciu to czy damy się mu porwać zależy od naszej wewnętrznej wrażliwości. Osoby posiadające pewien zmysł estetyki na pewno sobie z tym poradzą. Mimo, że otoczenie będzie nam narzucać pewnego rodzaju, nazwijmy to „standardy”, świadomie będziemy wybierać to co ma ciekawą formułę, smak. Owszem: w dobie kultury chaosu może być to nie lada przedsięwzięciem. Natłok informacji, a precyzując
– sposób jej przekazywania może przyćmić i zmylić sposób postrzegania. Ewa przytoczyła trafne spostrzeżenie nt. chaosu. Zły smak, a przede wszystkim przerażająca ignorancja odgrywają dominującą rolę w środowisku reklamy. Zjadacze chleba nie przywiązujący skrupulatnej uwagi do wizerunku otoczenia nie będą wnikać
w jego estetyczne aspekty. Tym bardziej daleka im będzie analiza przedstawionego
w dowolnej formie i wielkości kolorowego obrazka. Obejrzą, co najwyżej skomentują „ładne” bądź też nie i …wrócą do swoich obowiązków. „Bo tak to niby musi być”, …a szkoda. Świadomość (w szerokim rozumieniu tego słowa) grafików; osób decydujących o tym, która to reklama ujrzy światło dzienne oraz planistów zajmujących się przestrzenią miejską powinna być kompatybilna. Dopiero wtedy uzyskamy wspólny mianownik.
Kolejnym problemem jest wsparcie się o europejską kulturę w celu uchronienia nas przed nachalną i wszędobylską szmirą. Czy to rozwiązanie wskazuje nam pożądany kierunek drogi? Myślę, że tak. Tylko kto nią podąży..?
Od wizualnego bombardowania najlepiej uchroni nas epidemia slepoty.
Comments are closed.