Mój kolega Janek kocha Nowy Jork miłością znoszącą takie kompromisy jak oglądanie sexu w wielkim mieście w chwilach szczególnie piekącej tęsknoty. Z kolei mój przyjaciel, o wiele bardziej konserwatywny, bo i lekko nobliwy jegomość, uwielbia zapijać się winem nad kanałem, do którego Amelia wrzucała kamyczki. Żaden z niego cieć Józio, to pan doktor prawie habilitowany.
Uwielbiamy Wenecję, Barcelonę, nawet tak mało egzotyczne Wilno (szczególnie chyba za te koce rozdawane klientom kawiarni i restauracji podczas chłodnych wieczorów, które zatrzymują przy stolikach i namawiają na jeszcze jedną butelkę). A Warszawa?
Podczas gdy nawet miasto Jagiellonów ma się całkiem nieźle (plotki krążą o jego uroku nieodpartym, bezpiecznych noclegach pod bramą floriańską, małych, krętych uliczkach, które cieszą się zawsze niezwykłą popularnością) Ty Zygmuncie musisz stać i płakać. Albo raczej ryczeć, bo płakać Tobie nie przystoi.
Gdzie nasza Ziemiańska? Gdzie następcy birbanta Tuwima, wykształceni, błyskotliwi utracjusze? Pierzchnęła tłuszcza? Unieśli serca alkoholowe na złotych bluszczach? A „poetyczne dale”? Minęły te skandale w Małej Ziemiańskiej… ?A reszta siedzi w swoich mieszkankach zastawionych antykami, czyta swoje książki nabyte w antykwariacie. Wymęczeni, wychudzeni, z dyplomami już w kieszeni, odpływają pociągami, potem żenią się z żonami, potem wiążą koniec z końcem za te polskie dwa tysiące. I załamują ręce nad pracami swoich studentów- ignorantów.
Bo nie czytamy. Bo nie chodzimy do teatru. Bo nie chodzimy na wystawy. Bo nie ma nas w galeriach.
Ale gdzie jesteście Wy? Gdzie jest nasza inteligencja, czy w ogóle jeszcze taka klasa istnieje we współczesnej Warszawie? Żeby inteligentem być, być nie wystarczy! Zdało by się jeszcze bywać. Bywać gdzieś poza swoim domem i fotelem z ciepłymi papuciami obok. Tchnąć życie w puste galerie, bezduszne kawiarnie i skostniałe sale teatralne. Grzmieć z katedr i namawiać studentów na odwiedzanie galerii, na wspólne wieczorne dyskusje o sztuce przy lampce wina. Po gwiazdach się, panowie, podróżuje nocą!
Miejsca magiczne nie wyrastają znikąd jak grzyby po deszczu, nieuchwytny czar kawiarni z podrzędną kawą nie wynika z obfitości biustu kelnerek (choć i to mile widziane) lub ich rachityczno- anorektycznych kształtów godnych fashion TV. Moda na bywanie w pewnych lokalach wynika z faktu, że bywają tam Oni! Czym był Kraków zanim pojawił się tam Przybyszewski? Zapadłą dziurą gdzie bramy zamykano o 21. Przybył Szatan i zbawił artystów. Nie znał on pieśni innej niż dytyramb, dlatego i ja grzmię i brwi marszczę:
Przybądź pan i zbaw pan Warszawę!
A zbawiać jeszcze ciągle jest kogo. Gdzieś kryją się młodzi, orgii sypiania ze sztuką studenci. Gdzieś kryją się i miejsca do których wstępu powinno zabronić się osobom nazbyt trzeźwym, recydywistom na polu literatury i malarstwa i panu mecenasowi Józefowi Kuśmidryczowi. Wyjmijmy nogi z kapci, panowie!
3 comments
Za duzo jest wszystkiego. Za glosno jest, za ludno, za tloczno, za duzo w sklepie, za latwo. Za krotki dzien. Za dlugo w pracy, za duzo bodzcow. ZA MALO NUDY – dlatego malo kogo pcha w “podroz po gwiazdach noca”. Ale to zadne usprawiedliwienie. Szukam sposobu, oj tak. Trafila Pani.
Lubie ten list i wwiercil sie w moje ciagoty i marzenia. Dzieki.
Pozdrawiam
tak… idzie wiosna, chyba warto wyruszyć w miasto nocą, trochę się wysilić i znaleźć czas na wycieczkę po kawiarniach a możne nawet galeriach;)
Bardzo prawdziwy, ciekawy i smutny artykuł.
Ale przynosi też nadzieję.
Oj tak, trafiła Pani.
Comments are closed.