Dom mój dawał jej bezpieczeństwo, ale jednocześnie był dla niej raną. Kotka Karolcia choć nie czytała Freuda, znała poczucie dwuznaczności kultury, w której uczestniczyła wylegując się na lodówce albo odtwarzaczu wideo. To były jej ulubione ciepłe miejsca. Najżywiej reagowała na nowinki techniczne spośród dwóch pozostałych kotów: Karola i Perełki. Różnica między oknem a telewizorem dla Karola polega na tym, że tego ostatniego nie otwieramy, nie wieje od niego wiatr i nie czuć zmiany powietrza charakterystycznej każdemu otwieraniu. Niezależnie czy otwieramy okno czy konserwę z kawałkami mięsa i groszku.
Koty rzadko wychodziły z domu w przeciwieństwie do psa, którego wyprowadzaliśmy kilka razy dziennie. Po powrocie ze spaceru pies obwąchiwany był przez koty tak, jakby był nowym przedmiotem, który zaraz umieści się na szafie obok telewizora. Na podłodze nie mogliśmy stawiać walizek, które już z zasady przesiąknięte były zapachami różnych domów. Walizki, choć wypełnione są zazwyczaj cennymi dla ludzi przedmiotami, kotom zdawały się czymś w rodzaju niezidentyfikowanych obiektów, na których należało wywrzeć własne niepowtarzalne piętno w postaci rozlanego po wierzchu strumienia eterycznego moczu. Zwykle w takich sytuacjach trzeba było oddzielić to, co dało się uratować na jedną kupkę, zaś rzeczy przemoczone wpakować do kolorowych miseczek i zalać wrzątkiem z chemią.
Świat wewnątrz domu był znany: mieliśmy kilka rewolucji w postaci remontów, parę razy w roku przewalały się tabuny anonimowych gości, przed którymi można było skryć się „za” lub „pod” kanapą, co pewien czas dom nawiedzał niezidentyfikowany przedmiot „nic”, który w miarę potrzeb i środków, poddany analizie morfologicznej, rozbiorom składni i mrukliwej semantyce zostawał okiełznany. Nie można było jednak objąć świata za oknem, trudno było też go spróbować. Jeśli któryś z kotów wzorem psa, który szczekając wypowiadał amerykańskie “Hai”, wyskoczył przez okno, zmieniał się w zastraszone, zaszczute zwierzę, niepotrafiące wykonać kroku, czołgające się przez trawnik, zaś na odgłosy ludzi uciekał zajęczymi susami w najbardziej odległe krzaki, skąd obserwował otaczającą go obcość. Zaprawdę zdawało się, że Karol o wiele lepiej czułby się przeskakując przez framugę telewizora do znanych mu Myszki Miki, Królika Rodgera i Kaczora Donalda niż spacerując wśród etnicznych mieszkańców nor i chaszczy.
Któregoś dnia uczestniczyliśmy w zbiorowej iluzji, (która jak wiadomo najczęściej jest zwykłą ludzką głupotą) polegającej na zapoznaniu kotów z etnicznymi ludami zamieszkującymi podziemia, bajorko i korony drzew naszej działki. Zawieźliśmy je wszystkie w przestrzeń traw, kwitnących krzewów, ptaków z dala od mediów, na okrągło włączonego radia, zamkniętych przestrzeni. Kotom trudno było przyzwyczaić się do świata pozbawionego starej struktury. My, głupcy, sądziliśmy, że w ciągu kilku dni zapomną o starym świecie, chociaż kto wie, może na moment zapomniały. Nie stworzyliśmy im jednak dogodnych warunków. Zostawiliśmy im dużo picia i jedzenia, tato zrobił w drzwiach altanki otwór, żeby koty mogły nadal korzystać z wygód dachu nad głową, ale ten dom nie był ich raną, przez co nie był dla nich żadnym wyjściem, ani rozwiązaniem.
Tak się opacznie złożyło, że tamtego dnia od wieczora zaczął siąpić deszcz, mama zdecydowała, że wracamy na działkę zabrać koty. Znaleźli z ojcem tylko Karola, bo reszta rozeszła się po okolicy. W nocy szalała burza. Błyskawice rozświetlały całe niebo i waliły piorunami po najwyższych drzewach, które na drugi dzień powalone można było oglądać w telewizji. Skoro świt o 4 lub 5 nad ranem rodzice pojechali ponownie na działkę. Na ścieżce znaleźli zmokniętą nieżywą Karolcię, ocalała Perełka chowała się wśród traw.
Próba jakiej poddaliśmy nasze koty nie powiodła się. Karol, który przez całą noc wylegiwał się na lodówce przyjął ocaloną tak, jak wszystkie przedmioty z zewnątrz: chłonąc zapach.
2 comments
Surrealizm codzienności? :-)
mikro-melo-dramat, szkoda Karolci.
koty indywidualistki z pozoru
tego się nie robi kotom ;-)
Comments are closed.