Mroczny ogród Nathalie Djurberg pełen ceramicznych kwiatów nadnaturalnych rozmiarów, z których sączą się na podłogę kleiste kolory i wypełzają robaki, do tego dwa animowane filmy ze zwyrodniałymi, plastelinowymi postaciami powodują, że niektórzy widzowie odwracają ze wstrętu głowy. Rajski ogród w podziemnej części budynku przekracza granice dobrego smaku. Faktury obiektów są pełne zadziorów, drobnych pęknięć, zadrapań, ukruszeń, zwarzonej farby, która zastygła w pęcherzach, stwarzając wrażenie spleśniałej, chorobliwie zaschniętej. Kolory ściekają w lepkich strugach, sączą się niekończącym się strumieniem jak żywica czy ropa. Barokowy natłok efektów, teatralne oświetlenie upodabniające instalacje do zagraconej, upiornej rekwizytorni stwarza idealne miejsce dla perwersji bez granic splatającej się z siłami regeneracji. Wizualny przepych kolorów i form roślin w rozkwicie podszyty jest zapowiedzią więdnięcia, usychania, gnicia, zgodnie z zasadą koegzystencji płodności i śmierci, połączeniem Erosa i Thanatosa. Histeryczny rytm projekcji, w której postaci kopulują ze sobą w nieprzerwanym ciągu, tarzają w ekskrementach, obdzierają ze skóry, pozbawiają kończyn i głów jest wątpliwym punktem zaczepienia w ogrodzie monstrualnych roślin. Wydaje się, że widz staje zbyt blisko ich żarłocznych kwiatów i nabrzmiałych owoców. Po obejrzeniu nagrodzonej Srebrnym Lwem pracy Djurberg łatwo przeoczyć kartkę z napisaną na maszynie, lakoniczną instrukcją Yoko Ono: „Patrz w słońce tak długo aż stanie się kwadratowe”, wyhamować tempo zwiedzania przed pawilonami, które nie pozostawiają pola do kroku w tył. Zamykają się nad widzem, zmuszając go do bezwarunkowego zaakceptowania reguł rządzących ich przestrzeniami.
Monumentalne i jasne wnętrze pawilonu niemieckiego, najbardziej ze wszystkich przypominającego świątynię, zostało zapełnione przez zmultiplikowane, bardzo proste w kształcie meble kuchenne zbite z sosnowych desek, czyli pracę Liama Gillicka pt. How are you going to behave? A kitchen cat speaks. W tej gigantycznej kuchni – instalacji z pogranicza architektury, designu i rzeźby, nie ma żadnych zlewów, krzeseł ani stolików. Meble ciągną się na kilkanaście metrów w dwóch rzędach, na przekór majestatycznej logice pawilonu. Trzy wejścia odgrodzono kolorowymi wstążkami powiewającymi w przeciągu. Na jednej z pustych szafek siedzi sztuczny kot, trzymający w zębach pomiętą ulotkę, dotyczącą pracy Gilicka. To on opowiada rozlegającą się we wnętrzu historię o wprowadzeniu w błąd, pożądaniu, modernizmie. W budynku niesie się echo. Niepokojąca konkretność rozrastających się mebli, których nie można otworzyć, hipnotyzuje widza, który znajduje się w samym środku baśni, z typowym dla niej onirycznym zaburzeniem przestrzeni i wyzwoleniem od ograniczeń logiki. Dwoje nieobecnych w pawilonie dzieci, o których można przeczytać w ulotce, przywołuje groźne i pełne okrucieństwa leitmotivy z opowieści braci Grimm. Przebiegły kot, wabiąc do środka, wspomina o budynkach, które wysysają ludziom oddech.
Miejscem – sytuacją totalną, która w podobny sposób, bez ostrzeżenia osacza widza 53. biennale jest połączony koncepcyjnie pawilon duński i nordycki (Finlandii, Norwegii i Szwecji), zaaranżowany przez duet kuratorski Michaela Elmgreena i Ingara Dragseta. Ich wystawa Kolekcjonerzy, jako fikcyjna przestrzeń domowa, została zapełniona kolekcjonerskimi obiektami. Dwa sąsiadujące ze sobą budynki zamieniono w luksusowe posiadłości pełne ukrytych prac designerów i artystów, stanowiących zarazem ekskluzywne wyposażenie, jak i subtelne poszlaki dla odbiorców, próbujących określić prywatne obsesje i cechy osobowości nieobecnych właścicieli. Brakuje tu centrum, opowieści rozlewają się swobodnie, w każdym kącie pokoju można natknąć się na interesujące znalezisko. Zatopiony wśród przedmiotów widz wystawia się na przyjemne draśnięcie detali i pobocznych wątków. Po domostwach błądzi jak po opuszczonym planie filmowym. Mimowolnie szukając śladów gęstej akcji, przygląda się uważnie zgromadzonym przedmiotom, układa hipotetyczny plan wydarzeń, o których dramatycznym przebiegu świadczy nieobecność mieszkańców, tabliczka z napisem „na sprzedaż” przed wejściem, głucha cisza i otwarte na oścież drzwi. Mroczny pawilon duński przywołuje atmosferę z filmów Ingmara Bergmana. Na ścianie po stronie pękniętego w połowie stołu wiszą oprawione w ciężkie, złote ramy tekturowe tabliczki, jakimi posługują się żebracy, po drugiej obrazy Franka Stelli. W przytulnie oświetlonym pokoju stoją meble przykryte prześcieradłami, szemrze nie wyłączony telewizor. Ktoś napisał na lustrze: „już nigdy Cię nie zobaczę” i zostawił bukiet białych kwiatów zawiniętych w celofan. Złota figura pokojówki przy drzwiach, wypchany piesek, kolekcje much i komarów przyszpilone w gablotach, pozszywane ze sobą czarne ubrania w szafie nasuwają skojarzenia z wizytą w gabinecie osobliwości. Widz – potencjalny kupiec – intruz przechadza się po rezydencji ostrożnie, w obawie przez gospodarzem, który może w każdej chwili wrócić.