Czytaj również: Opis stworzenia światów na 53. Biennale w Wenecji. Część 1
Nie wierzę w możliwość okiełznania współczesnych wielkich wystaw sztuki światowej w oparciu o wiedzę i przemyślenia skoncentrowane na każdym z prezentowanych obiektów. Ogrom każdego podobnego przedsięwzięcia skazuje takie zamiary na niepowodzenie. To jakby dzisiejsza strategia kuratorska, owładnięta snami o potędze i coraz większą megalomanią. Pułapka zastawiona na widza, krytyka, turystę. Analiza takich przedsięwzięć jest rodzajem impresji, im więcej takowych powstanie, tym ogląd całości będzie lepszy, ale nigdy kompletny.
Dzieła składające się na wystawę Making Worlds, efekty kreacji w dialogu międzykulturowym, ale również sporo obiektów już mocno zakorzenionych w estetyce dobrze znanej i obecnej od dziesięcioleci, tworzą prawdziwie inspirującą łamigłówkę, której celem nie jest rozwiązanie lecz poszerzenie, rozplenienie sensów – narracji współczesnej cywilizacji i niepewnej pozycji sztuki.
Podążając labiryntem Pawilonu Włoskiego i później Arsenału, uwagę przykuwa kilkadziesiąt dzieł, frapujących konstrukcją idei. Kilka skupiło ją również z powodu zadziwiającej specyfiki formy, jakby orientalnej, egzotycznej, niezrozumiałej tutaj i łatwej do poczytania jako kicz. W tym wypadku rewizja poglądów mogła nastąpić w wyniku lektury instrukcji obsługi i katalogu. Była to ciekawa przygoda, przewartościowująca poglądy niemal równocześnie z ich narodzinami.
Warto podkreślić, że wśród artystów zaproszonych do udziału w wystawie Making Worlds niewiele jest rozpoznawalnych gwiazd, znanych ze stron podręczników historii sztuki. Daniel Birnbaum postawił raczej na różnorodność narodową artystów, formułujących wypowiedź. Jednak znakomita większość artystów, którzy wzięli udział w wystawie, mimo że pochodzi z odległych krajów np. azjatyckich, mieszka i pracuje w Nowym Jorku, Londynie, Berlinie lub innych centrach sztuki.
Tuż przy bramie ogrodów Giardini di Castello „turystów” wita praca autorstwa Chen Zhena. Chińczyka urodzonego w Szanghaju, który od połowy lat 80. podróżował po świecie, a tej wędrówce artystycznej towarzyszyły zawsze trzy fazy działania: zamieszkanie w nowym miejscu, odczucie jego specyfiki, opór wobec homogenizacji kulturowej. Dzieło zatytułowane Back to Fullness, Face to Emptiness (1997) jest ażurowym modelem kuli ziemskiej. Na wysokości równika otaczają go krzesła, których wzory zaczerpnięto z różnych kultur. Zwrócone są tyłem do jądra ziemi, przodem w kierunku pustki wszechświata. We wnętrzu globu umieszczono płaszczyznę z japońskimi znakami, wykonanymi w czerwonym neonie. Podobno jest to tłumaczenie jakiejś amerykańskiej duchowej recepty. To metaforyczna praca o pozorach światowej integracji i złudzeniu wzajemnej komunikacji. Nie dość, że na krzesłach nikt nie zasiada, to jeszcze ich pozycja nie stwarza przyjaznych warunków do zaistnienia dialogu. Można nabawić się sceptycyzmu, co do możliwości globalnego porozumienia…