Urodzony w Wiedniu Stefan Eins, w latach 1960-65 studiował teologię na Uniwersytecie Wiedeńskim. W latach 1964-67 rzeźbę w pracowni Profesora Fritza Wotruby, na wiedeńskiej Akademii Sztuk Pięknych. W roku 1977 był uczestnikiem Documenta 6 a w 1982 wziął udział w Documenta 7. Wystawiał między innymi: w The New Museum NYC w 2004 roku, Andy Warhol Museum w Pittsburghu (2006), Grey Art Gallery New York City (2006), MoMa PS1 w Nowym Jorku (2007). Pracował jako kurator wielu nowojorskich prezentacji, do ważniejszych należą: Ende der Moderne (1978), Multikulturalism (1978), Jenny Holzer (1979).
Alexandra Hołownia: Jesteś rodowitym Austriakiem, lecz od 40 lat mieszkasz i pracujesz w Nowym Jorku. Czy uważasz siebie nadal za austriackiego artystę?
Stefan Eins: Dobre pytanie. Z pewnością moje powiązania z Austrią ciągle jeszcze istnieją. Ostatnio nawet wykonywałem projekty w pejzażu austriackim. Jak wiesz od przeszło 40 lat mieszkam w Nowym Jorku, jestem nowojorczykiem. Identyfikuję się z amerykańskimi wydarzeniami. Będąc politycznie aktywny, nie zgadzam się z agresywną polityką amerykańskiego rządu, robiącego ogromne pieniądze na rabunku dwóch państw (Irak i Afganistan – red.), jednego po drugim. Uważam siebie za człowieka politycznie zaangażowanego i z pewnością część mojej sztuki ma wymowę polityczną.
AH: Czy wierzysz, że przy pomocy sztuki jesteś w stanie zmienić świat?
SE: Tak, sztuka może naprawdę wiele zmienić. Przed 30 laty w roku 1978, jako jeden z pierwszych, a może jako pierwszy, wystawiłem w Południowym Bronksie malarstwo artystów graffiti. Pracowałem wówczas z Jenny Holzer, która pomogła mi ten wielki, nowatorski pokaz zorganizować. Mogę dumnie powiedzieć, że właśnie nasz zespół, była jeszcze z nami Ingrid Tish, zainicjował wprowadzenie do wystaw elementów multikulturalnej sztuki ulicy. Dziś wydaje się to wszystko normalne, ale 30 lat temu istniały inne kryteria prezentowania sztuki i artystów. To, co wtedy robiliśmy, było prekursorskim pokazem, obejmującym nowojorskich artystów graffiti. Jako jedni z pierwszych przedstawiliśmy twórczość Keitha Haringa.
AH: W Nowym Jorku jesteś znaną postacią. Ostatnio oglądałam Twoją wystawę w Muzeum Sztuki Współczesnej MoMa PS1. Dlaczego podpisujesz swoje prace w sześciu językach?
SE: Dotychczas tytuły moich prac pisałem w języku: angielskim, hiszpańskim, francuskim, rosyjskim, niemieckim, tureckim. Poszerzę jeszcze o chiński, polski, japoński. Zależy mi na bezpośrednim kontakcie z międzynarodową publicznością. Respektuję odbiorców pochodzących z różnych kultur. Jestem artystą i człowiekiem, marzącym o powiązaniach z artystami na całym świecie. Nowy Jork to miasto będące najlepszym miejscem dla kogoś spragnionego kontaktu z innymi kulturami. Odwiedzających mnie znajomych z Austrii zawsze pozytywnie zaskakuje widok mieszkańców Nowego Jorku. Bo to jest ludność z całego świata, która bezkonfliktowo, spokojnie, przyjacielsko żyje obok siebie.
AH: Twoja fotografia wystawiona w Muzeum MoMa PS1 przedstawia Billa Clintona…
SE: Bill Clinton ma swoje biuro w Harlemie na 125. ulicy. Wracając kiedyś do domu, znalazłem tam jego zdjęcie. Zdziwiłem się bardzo, zgubił swoją podobiznę czy co? Opracowałem, więc tę fotografię komputerowo i zestawiłem z odbitką komicznej plamy, również od lat widniejącej na chodniku w okolicach 125. Zaskoczyło mnie karykaturalne podobieństwo tych dwóch obrazów. Oba miały taki sam radosny wyraz. Powstałą w ten sposób pracę zatytułowałem Look like.
AH: Inspirują Cię dadaiści?
SE: Marcela Duchampa i Cabaret Voltaire cenię za bardzo mocne akcentowanie niezależności. Wszyscy wiemy, że wolność jest najważniejszym i niezbędnym elementem w twórczości każdego artysty.
AH: Spostrzegłam, że Twoje prace dotyczą głównie przestrzeni publicznej.
SE: Sztukę w przestrzeni publicznej uprawiam od roku 1972. Za jedną z moich ważniejszych prac uważam, powstałą w roku 1972, instalację Liquid steel/life. Dotyczyła ona, tkwiącego w rzece Hudson, wraku spalonego statku. Przeobraziłem tę przypadkowo znalezioną, pogiętą, połamaną, 200-metrową, stalową materię. Sprawiło mi to niezmierną radość. Poza tym sztuka w przestrzeni publicznej jest działaniem nie podlegającym prawom instytucji. Nie muszę się liczyć z żadnymi panującymi trędami. Ani z upodobaniami kuratorów czy z gustami właścicieli galerii. Taka swoboda sprzyja mi i podnieca moją wyobraźnię, gdyż kieruję moją sztukę do wszystkich ludzi, a nie tylko do wybranej publiczności, zdecydowanej na odwiedzenie muzeum.