Umieszczona naprzeciwko kanału fasada Pallazzo delle Esposizioni z napisem la Biennale, rozpływa się w gigantycznej fototapecie Johna Baldessari’ego, przedstawiającej spokojne morze i palmy. Ta sielankowa scena – symulakr doskonale oddaje charakter całego pokazu jako lunaparku. Nie wpisując się w obietnicę artysty, który na bannerze przy Canale Grande obwieścił: „Nie będę więcej robił nudnej sztuki”, wiele prezentowanych prac zostało zagłuszonych agresywnymi wizualnie realizacjami absorbowanymi szybko, w ciągu kilku minut, na jakie pozwalał sobie zmęczony ogromem przedsięwzięcia, odbiorca biennale. Pojemne hasło przewodnie: Making Worlds wessało w swój niewyraźnie wyznaczony obszar prace jaskrawe i mocne, takie jak nagrodzona kafejka Tobiasa Rehbergera zatytułowana Was du liebst, bringt dich auch zum Weinen, której czarno-białe pulsujące wnętrze drażniło oczy, wywołując wrażenie niestabilności ścian i rozsuwania się podłogi pod nogami.
Zwiedzający tłoczą się przy pracy Tomasa Saraceno, który przeciął przestrzeń naprężonymi czarnymi linkami układającymi się w model galaktyki albo gigantyczną strukturę atomu. Mimowolnie przyciąga praca Hansa-Petera Feldmanna, w której ustawione na ruchomych platformach tandetne przedmioty, oświecone reflektorami, kręcąc się powoli, rzucają na ścianę las cieni, nakładających się na siebie. Sylwetki stają się wyraźne, by po chwili rozmyć się na drugim planie, ustępując miejsca kolejnym. Cienie hipnotyzują również w Arsenale, w odbijającej scenę orgii pracy Sade for Sade’s Sake Paula Chana czy u Michelangela Pistoletto, który kpi z modernistycznych norm kontroli nad wzrokiem, wystawiając rozbite lustra w złoconych ramach. Nieprzeniknione ciemności przykuwają uwagę przy wejściu do pomieszczenia z migocącym gwiazdozbiorem, którego poszczególne punkty okazują się diodami kontrolnymi domowo-biurowych urządzeń: odtwarzaczy DVD, wentylatorów, kserokopiarek, mikrofalówek, laptopów, drukarek, składających się na instalację Chińczyka Chu Yuna.
Tytułowe tworzenie światów brzmi prosto i hucznie zarazem. Wymawiając je można myśleć o tautologii, a co najmniej banale: czym innym może być wystawa jak nie autonomicznym światem wykreowanym przez artystę. Ten konserwatywny model umieszczający w centrum postać samego autora, złowróżbnie sygnalizuje obecność modernistycznych postulatów budowania od podstaw. Z drugiej obiecująco mocne Making Worlds nasuwa futurystyczne skojarzenia z bliżej nieokreślonym cybernetycznym fajerwerkiem: ekspansją nowych/nieznanych mediów, destrukcją systemów, wciągnięciem w obszar galerii hiperinteligentnych awatarów, hologramów i innych surogatów. Tymczasem 53. biennale zgodnie z kuratorskim dopowiedzeniem Daniela Birnbauma „artysta tworzy świat, nie obiekt” podąża trzecią drogą. Jest raczej nostalgiczne, baśniowe, cofnięte w czasie, zwrócone do wewnątrz.