Wayne Wang urodził się 12 stycznia w Hong Kongu w Chińskiej Republice Ludowej. Imię Wayne otrzymał na cześć amerykańskiego aktora, Johna Wayne. W Hong Kongu, skończył Wah Yan High School. Mając 18 lat wyemigrował do USA, gdzie w California College of Arts and Crafts in Oakland studiował, naukę o filmie, film i malarstwo. W roku 1975 jego dyplomowy, szkolny film A Man, a Woman, and a Killer, trafił do amerykańskich kin. Po skończeniu studiów, Wang wrócił do Hong Kongu, gdzie rozpoczął karierę w lokalnym Radiu i Telewizji. Niestety jego eksperymenty polegające na filmowaniu z ręki, przyczyniły się do spadku oglądalności programów. W rezultacie został wyrzucony. Pojechał więc z powrotem do San Francisco Początkowo był pracownikiem socjalnym w dzielnicy chińskiej. Doświadczenia z chińskimi emigrantami wykorzystał w nisko budżetowym filmie Chan is Missing. W ciągu kilku lat będąc jednocześnie reżyserem, producentem, montażystą i autorem został czołowym reprezentantem amerykańskiego kina niezależnego. W roku 1995 za film Smoke otrzymał na festiwalu filmowym Berlinale, nagrodę Srebrnego Niedźwiedzia. Także w roku 1996 w Cann, Smoke, nominowano do Cezara. Wayne Wang realizował filmy w Hollywood, takie jak: Anywhere But Here, Maid in Manhattan, Lats Holiday. Za ostatni, A Tousend Years of Good Prayers dostał w roku 2008, nagrodę główną na festiwalu w San Sebastian. W roku 2009 Wayne Wang był jednym z jurorów festiwalu filmowego Berlinale.
Z Wayne Wang rozmawia Alexandra Hołownia
AH: Jak określiłby pan dobry film ?
WW: To bardzo trudne pytanie. Gdyż jako juror festiwalu filmowego Berlinale powinienem być otwarty na różne rodzaje filmów. Muszę przecież ocenić, czy opowiadane przez innych reżyserów historie są komunikatywne i zrozumiałe.
AH: Akcja pana filmów toczy się najczęściej w Nowym Jorku. Dlaczego inspiruje pana to miasto?
WW: Nie, błędnie pani myśli. Moje filmy nie są wcale o Nowym Jorku. Zrobiłem tylko trzy filmy o tym mieście: Smoke, Blue in the face, Maid in Manhattan (Dziewczyna na Manhattanie) i były one całkowitym wyjątkiem. Jeśli obejrzy pani wszystkie moje filmy, to pani stwierdzi, że wcale nie są one o Nowym Jorku, tylko o chińczykach w Ameryce. W Ameryce istnieje sporo emigrantów chińskich, nikt nie robi o nich filmów. Nikt nie opowiada ich historii. Zahaczające o ten temat Hollywood najczęściej używa stereotypów. Sam jestem chińczykiem zamieszkałym w Ameryce. Czuję się odpowiedzialny za pokazanie historii o amerykańskich chińczykach, o tym jak żyją, ponieważ stanowią grupę społeczną, do której sam należę.
AH: Za ostatni film A Thousand Of Good Prayers dostał pan w roku 2008 nagrodę Jury na festiwalu w San Sebastian…..
WW: Lubię ten film, jest naprawdę bardzo dobry. Opowiada o starym chińczyku, odwiedzającym w USA swoją 40 letnią córkę. Podczas gdy córka pracuje, staruszek próbuje poznać nową, nieznaną sobie kulturę. Przy pomocy słownika szyfruje anonse w gazecie, dzięki którym poznaje starszą panią, irańską emigrantkę. Na filmie tych dwoje bohaterów rozmawia ze sobą łamaną angielszczyzną. Ze względu na użycie broken English a więc niepoprawnej formy językowej, film najczęściej oglądali zamieszkali w Ameryce, hiszpańskojęzyczni emigranci i bardzo się przy tym bawili. Poza tym przewodniczącym jury w San Sebastian był Paul Auster. Moja ostatnia praca z Austerem nad filmem „Brooklin boogie” nie była najlepsza. Mieliśmy tak różne zdania, że po skończeniu filmu nie rozmawialiśmy ze sobą 7 lat. W San Sebastian, Paul Auster przestał mnie wreszcie karać milczeniem. Wtedy otwarcie przy wszystkich powiedział „7 lat wystarczy”.
AH: Jak się panu pracowało z Paulem Austerem przy Smoke?
WW: Bardzo mi przypadło do gustu jego krótkie, gwiazdkowe opowiadanie. Zadzwoniłem więc do menażera Austera, porozmawialiśmy i zacząłem z nim ściśle pracować. Muszę przyznać, że początkowo rozumieliśmy się dobrze.
AH: W Smoke, obsadził pan w roli główniej Harvey Keitela. Proszę powiedzieć, co panu podoba się w tym aktorze ?
WW: Harvey umie najlepiej przedstawić typowego nowojorczyka. Mieszka w Nowym Jorku od urodzenia i zna to miasto od poszewki. Poza tym gra bardzo organicznie, naprawdę przekonywująco, autentycznie. Sposób jego gry absolutnie przemawia do mnie. Praca z nim sprawiała mi wiele przyjemności.
AH: Jaką wagę dla pana ma dobra obsada aktorska ?
WW: Dobry aktor daje w 90% szansę na sukces filmu.
AH: A co jest przy pracy nad filmem dla pana najważniejsze: aktor, scenariusz czy prowadzenie kamery ?
WW: Wszystkie rzeczy naraz są jednakowo ważne. Bo gdy zabraknie choćby tylko jednej z nich, film nie zostanie zrobiony
AH: Czy zatrudnia pan amatorów?
WW: Oczywiście, że pracuję również z amatorami ale w inny sposób niż z profesjonalistami. Amatorów obsadzam w rolach charakterystycznych. Nie dysponując odpowiednim warsztatem, trudno im zagrać kogoś innego, więc grają samych siebie. Jest coś ciekawego, w tym nieprofesjonalnym byciu samym sobą jak i w próbie złapania realności własnego świata.
AH: Chce pan zmienić świat ?
WW: Nie jestem przekonany, czy za pomocą filmów można zmienić świat. Chyba inne rzeczy potrafią zrobić to znacznie lepiej. Myślę, że filmy w połączeniu z tymi innymi rzeczami mogą zainspirować ludzi do zmian. Ja jedynie chcę opowiadać historie, dzięki którym świat będzie rozumiany lepiej a także ludzie między sobą zrozumieją się lepiej, bo to jedynie może zmienić świat.
AH: Co pana inspiruje ?
WW: Świat dookoła. Nie mogę opowiadać żadnych historii, tkwiąc hermetycznie w jednym miejscu. Interesuje mnie, co piszą w gazetach. Czytam dużo książek, także krótkich opowiadań. Inspirują mnie filmy, które widziałem w Berlinie na festiwalu.
AH: Jak się panu podoba Berlinale ?
WW: Podoba mi się. To bardzo dobry festiwal.
AH: Zna pan kino polskie?
WW: Coś nie coś. Ale nie wiele.
AH: Jakich polskich reżyserów pan lubi ?
WW: Czy „Wada” jest Polakiem ?
AH: Myśli pan Andrzej Wajdzie, on jest Polakiem.
WW: No, ten reżyser, którego Seet Rush (Tatarak) startuje w konkursie Berlinale. Oglądałem chyba wszystkie jego filmy. I jestem fanem twórczości tego wybitnego twórcy światowego kina. Dlatego ciekawi mnie, jak zrobił Sweet Rush.
AH: Który z reżyserów nowojorskich jest panu bliższy, Jim Jarmush czy Woody Allen ?
WW: Obu bardzo lubię.