Na otwartej drugiego dnia kolejnej dużej wystawie projektów indywidualnych pojawiło się większe zróżnicowanie i ekspresja odcieni glamour. Zacznę od prac z inspiracją religijną, w pierwszej kolejności od Pawia (2009) Iwony Demko, czyli ozłoconego cekinami zestawu szufelki i zmiotki, ustawionych na piedestale, w glorii. To, co było na dole, znalazło się u góry, a czerwony dywan, jaki połączył poziom profanum z sacrum, prowadząc do monstrancji codziennego użytku, zachęcał do aplauzu! Na moment, ponieważ z piedestału prosto na surową podłogę: Skulpt up Karoliny Szymanowskiej (2007). Chciało się zakuć w dyby tego urządzenia, przypominającego krzyż utworzony z dwóch czerwonych, wygodnych desek do prasowania! Służący do kształtowania idealnej kobiecej sylwetki sprzęt, ze swoimi mechanizmami przytwierdzającymi i regulatorami, żywo przypominał urządzenia korekcyjne Zbigniewa Libery. Mniej krytyczny, a bardziej sexy, akcentujący styk męki i rozkoszy, wzbudził lęk przed zatraceniem i anihilacją. Natomiast postać Marfy Filipownej z fotograficznego cyklu Punkt G (2009) Łukasza Owczarzyka wywołała falę sympatii, ponieważ Marfa okazała się kobietą właśnie nieskrępowaną, która ma odpowiedni stosunek do wartości związanych z modą; wiele potrafi też wykrzesać z siebie. Oto naga, przy kości, wybielona jak gejsza, bądź umarana czekoladą, pozuje w domowym wnętrzu, pośród zwierząt sztucznych i prawdziwych, następnie jako karmicielka, która sama staje się pokarmem ofiarowanym na kuchennym stole. Pyta Gwiazda: „Co dla ciebie znaczy być glamour?” i Marfa odpowiada trochę na modłę autoreklamy: „Prawdziwy glamour to zawsze mieć cel w życiu i robić rzeczy, które są potrzebne i sprawiają, że ty sama czujesz się potrzebna. Bo gdy dajesz innym coś z siebie, wzrasta twoje poczucie własnej wartości, a kobieta glamour powinna znać swoją wartość”. Za mało było jak dla mnie kpiny z wartości ekonomicznej jako jedynej drogi do bycia glamour. Demistyfikacyjny wydźwięk miała praca Katarzyny Łyszkowskiej Na co mnie stać (2008–2010). Artystka wyczarowała luksusowe przedmioty za pomocą papieru i ołówka. Jej bezkrwiste Porsche o porysowanej ołówkiem karoserii otoczone zostało zamkniętymi w szklanych gablotach atrapami, które otrzymały metryczki autentyków informujące o tym, czym są, np. torebką z krokodylej skóry.
Na koniec Faktura kobiecości (2009), czyli pokaz mody grupy Pinkhaus. Dziewczyny zaprojektowały sukienki z wszytą w nie ideą recyclingu. Na wybiegu pojawiły się modelki w sukniach wykonanych np. z kapsli od butelek, blachy offsetowej i opakowań po tabletkach. Ich kunsztowne odzienia dopiekły sezonowym zużyciom, hołdując pomysłowej wtórności czyniącej oryginał. Wspomniałam Evę&Adelę, które może bawiły już na innej planecie, że tak przedziwnie przebrane trafiają w czułą strunę. Przypomniała mi się scena halucynacji sennej z serialu Anioły w Ameryce, w której boskie alter ego, umierającego na AIDS bohatera, zasiada przed stołem do makijażu i monologuje do lustra: „Przez życie chcemy iść z elegancją i gracją, rozkwitając często, lecz w wykwintnym stylu i doskonale o czasie, niczym rzadki wykwit, orchidea”. Suknia ta była jak orchidea o spłowiałych kwiatach i jak obnażenie śnienia sztuki życia na jawie. I korzystając z okazji, że to glamour splata nam niebiańską przyjemność z ziemską rozpaczą, stawiam znicz na grobie niedawno zmarłego Blake`a Carringtona (+02.04.2010).