W feministycznej perspektywie książki Glamour: Women, History, Feminism1 napisanej przez Carol Dyhouse, pojęcie glamour rozświetlone jest m.in. jako składnik kobiecości, należący do sfery realizacji władzy, wykraczającej poza męskie fantazje na temat kobiecego wyglądu. Z kolei bestseller The Beauty Myth – How Images of Beauty Are Used Against Women2 autorstwa Naomi Wolf rozpoczyna się znanym cytatem z Wirginii Wolf „It is far more difficult to murder a phantom than a reality”. Chciałabym jednak skupić się na tym, że ta władza uroku nie należy tylko do kobiet, ale i mężczyzn, i innych bytów. Jest władzą, ale najpierw kategorią estetyczną, jak mało która, podszytą śmiercią.
6. Międzynarodowy Festiwal Sztuki Wizualnej inSPIRACJE (od 18 do 21 marca 2010) odbył się pod auspicjami pojęcia glamour. W Szczecinie (plus klasyka gatunku: berlińska wystawa niemieckiego fotografa Helmuta Newtona Sumo, której tytuł odsyła do przedsięwzięcia fotograficznego, gigantycznego albumu z fotografiami ze świata mody, obchodzącego swe dziesięciolecie) pokazane zostały indywidualne i zbiorowe projekty, mające przybliżyć to pojęcie poprzez eksplorowanie związków sztuki, mody, fotografii i dizajnu, najogólniej rzecz ujmując. Daleka od kierowania się definicjami książkowymi, lecz zasugerowana transgresyjnym pierwiastkiem tkwiącym w glamour, przyznam, że po wybrzmieniu patronującego festiwalowi hasła, oczekiwałam wydarzenia, które zapraszałoby szczególny estetyczny nadmiar w kreowaniu rzeczywistości, spektakularnie folgowałoby sobie po to, aby je podziwiać z przymrużeniem oka i jednocześnie śmiertelnie serio. Na inSpiracje przybyłam zatem z wachlarzem własnych wyobrażeń o glamour, w których mieści się zarówno przepych jak i kamp – ale nie tylko – w związku z czym za ich otwarcie uznałam moment pojawienia się w różowej scenerii jednego z pawilonów na Wałach Chrobrego pary hermafrodytycznych bliźniąt z przyszłości, berlińskiego duetu Eva&Adele.
Gwiazdy wkroczyły na festiwal prosto z maszyny czasu, którą podróżują również po ziemi, w blasku fleszy, odziane w pink-kostiumy własnego kroju, z charakterystycznym logo dwóch nierozłącznych łysych główek ujętych w formę serca. Następnie, wdrażając ideę Lebenskunstwerk w każdy fragment życia, duet udał się oglądać własne prace z cyklu Mediaplatic (1989-2000). Złożyły się na nie okładki magazynów, ukazujące zjawiskową parę spoza granic płci tak, jak postrzegają ją oczy mediów. Roztaczając aurę ekscentrycznej bajkowości, wcielając wizję utopijnej tolerancji, pozowali na tle własnych, zgodnych wizerunków – czegoś na skrzyżowaniu podstarzałego kosmity z progeryjnym dzieckiem. Urzeczywistnieniem siebie rzucili wyzwanie ramom sztuki, nadając jej efemeryczny posmak przyszłości, ponieważ – jak twierdzą – ich istnienie dzięki mediom jest krótkotrwałe i w każdej chwili mogą zniknąć. „Dzisiaj jesteśmy, jutro nas może nie być”.
Tak się złożyło, że oni dla mnie wyznaczyli pewną skalę (czy raczej stężenie glamour w glamour), która wydała przygotowaną przez organizatorów nieco chaotyczną miksturę na pastwę możliwie osobistej refleksji. Przekazanie amplitudy glamour indywidualnej intuicji zbiegło się zresztą z inicjalnym na polskim gruncie charakterem imprezy o takim temacie. Bynajmniej nie chodziło mi o spłaszczoną wersję glamour. Zdana na żywioł złaknienia oblicz tej jakości, po konfrontacji z wieloma pracami doszłam do wniosku, że najbardziej odpowiada mi, gdy prowokuje ona paradoks, a mianowicie gdy utrzymuje widza w stanie przyjemności, tj. za jej sprawą uśmierzone zostają wszelkie okoliczności, które mogłyby uziemiać, a jednocześnie, w przebłysku spełnionej fantazji, wzbogaca wyobraźnię o quasi-namacalną jakość możliwą do osiągnięcia w pewnych warunkach otwartości na nowe. Owo osiąganie wiązałoby się w tym przypadku również z grą konceptami i materiałami, coraz mniej należącymi do przedmieść estetyki, a jednak nigdy nie docierającymi do jej centrum. Będę się upierać przy tak enigmatycznej i niepopularnej, roboczej definicji.