Nie sposób nie zauważyć, że Biblioteka+ dubluje założenia pięcioletniego Programu Rozwoju Bibliotek, który od 2009 roku realizuje Fundacja Rozwoju Społeczeństwa Informacyjnego ze środków Fundacji Billa i Melindy Gates. W tym roku do drugiej rundy programu zakwalifikowało się około 1,5 tys. bibliotek – dołączą one do prawie 2 tys., które od dwóch lat biorą już w nim udział. Wprawdzie Biblioteka+ dysponuje znacznie większymi funduszami (516 mln zł w stosunku do wynoszącego 28 mln dol, czyli około 88 mln. zł budżetu Programu Rozwoju Bibliotek), mimo wszystko jednak powiela prywatną inicjatywę, która funkcjonuje skutecznie już od dwóch lat. Z tego powodu może nie do końca na miejscu są huczne inauguracje – koncepcja cudza, a innych pomysłów na promocję czytelnictwa rząd póki co zdaje się nie posiadać.
Trudno do takich pomysłów zaliczać opublikowaną na stronie ministerstwa kultury Strategię Rozwoju Kapitału Społecznego. Jest to tekst sążnisty, pełen wieloznacznego żargonu, a przy tym cokolwiek jeszcze niegotowy – świadczą o tym choćby przypisy nr 2 i 3 do Wprowadzenia („2. Odwołanie do Putnama 3. Tu jakiś przypis do nowoczesnych teorii organizacji, np. Piąta dyscyplina Petera Senge” ). Jeśli przyjrzeć się bliżej Strategii, można zauważyć, że głównym zadaniem, uwzględnionym z planowanych działań, jest wspieranie (min. „wspieranie działań dotyczących kultywowania tradycji oraz rozwijania nowych umiejętności i praktyk w oparciu o zasoby dziedzictwa kulturowego; wspieranie działań artystycznych i rozwoju zasobów kultury; wspieranie działań dotyczących dialogu międzykulturowego i międzypokoleniowego”). Taki priorytet można interpretować albo pozytywnie (rząd chce pobudzić inicjatywę obywateli i co najwyżej nieco jej dopomóc), albo negatywnie (rząd nie ma bladego pojęcia, co zrobić, dlatego zamierza się podpinać pod cudze pomysły). Warto zaznaczyć, że kultura jest przez autorów Strategii traktowana jako przedmiot inwestycji i jeden ze środków do osiągnięcia sukcesu gospodarczego (bodziec pobudzający kreatywność obywateli, mający pozwolić im generować większe przychody).
Zgoła innym dyskursem posługuje się społeczna inicjatywa Obywatele Kultury. Tutaj kultura i uczestnictwo w niej jest celem samym w sobie, a nie środkiem do osiągnięcia gospodarczego wzrostu (pytanie: czy instytucja państwa powinna się troszczyć wyłącznie o wzrost gospodarczy i kapitał?). 14 maja w warszawskim Muzeum Narodowym Obywatele Kultury (reprezentowani m.in. przez Agnieszkę Holland, Dorotę Olejnik, Jarosława Lipszyca, Beatę Stasińską, Beatę Chmiel, Jacka Bromskiego, Katarzynę Kozyrę, Krzysztofa Warlikowskiego, Krzysztofa Krauze, Piotra Frączaka, Edwina Bendyka, Jerzego Hausera i Macieja Strzembosza) podpisali z premierem Tuskiem pakt, którego najważniejszym punktem jest systematycznie zwiększanie wydatków na kulturę, tak aby do 2015 roku osiągnęły one wartość 1% całego budżetu.
Podpisanie paktu poprzedzał apel, jaki 25 lutego wystosowali do premiera Obywatele Kultury. Autorzy apelu nie cofnęli się przed użyciem bardzo emocjonalnych sformułowań, z których najmocniejsze jest chyba określenie rozległych obszarów kraju mianem pustyń kulturalnych. Czy ten dramatyzm jest uzasadniony? Czy faktycznie grozi nam już wkrótce opisana przez Lema w „Pamiętniku znalezionym w wannie” papyroliza? I czy przyczyni się do niej rosnąca popularność e-booków i coraz większy asortyment tytułów dostępnych w formie elektronicznej?
Wygląda na to, że trudno się spodziewać, by wszyscy pozbyli się nagle domowych biblioteczek i przerzucili się na książki dostępne na czytnikach cyfrowych. W cytowanym już tekście Beata Stasińska stwierdza pesymistycznie: „Wydawcy nie mają co marzyć o dużych zamówieniach z bibliotek, bo te dostają coraz mniej pieniędzy na uzupełnianie zbiorów. Nie mogą liczyć na lawinowy rozwój e-booków, bo ich cena z powodu 23-proc. VAT jest taka sama jak cena książki papierowej. Czytniki są za drogie, oferta tytułów nieduża, a my wciąż nie jesteśmy społeczeństwem informacyjnym. (…) E-book nie szeleści, nie pachnie i nie można w nim zaginać kartek lub robić dopisków na marginesach”. Ci, którzy liczyli na niską cenę e-booków, zawiedli się srodze: koszt druku to zwykle tylko niewielki składnik ceny wydania książki.
Nie należy się więc spodziewać gwałtownego wzrostu czytelnictwa za sprawą elektronicznych książek: „Nie upatrywałabym w e-książce sposobu na szybkie podniesienie niskiego poziomu czytelnictwa w Polsce. Internet przyspiesza nasze życie, więc książka w internecie chyba też nie sprawi, że znajdziemy kilka godzin na spokojną lekturę” – mówi Katarzyna Materska, pracownik Instytutu Informacji Naukowej i Studiów Bibliologicznych Uniwersytetu Warszawskiego i wicedyrektor Biblioteki Głównej Województwa Mazowieckiego.