Każde miasto posiada swoją tożsamość, utkaną z budynków, nieskończonej ilości ulic, dźwięków i zapachów. Poprzez swoją architekturę wyraża mieszaninę różnych emocji – strach, euforię, agresję czy melancholię. Bywa przyjazne lub wrogie, snobistyczne lub biedne. Rządzi się swoimi prawami, dyktowanymi przez mieszkańców, ustalających reguły jego funkcjonowania. Georg Simmel w jednym ze swoich tekstów dotyczących mentalności mieszkańców wielkich miast zauważa, że psychologicznym tłem indywidualności wielkomiejskiej jest natężenie podniet nerwowych, wynikających z szybkich, nieustannych zmian zewnętrznych i doznań wewnętrznych. Aby zachować emocjonalną równowagę, każdy mieszkaniec wielkiego miasta musi wyrobić sobie pewnego rodzaju organ ochronny przed wyobcowaniem[1].
Jednym z nich jest zawłaszczanie przestrzeni niczyich, tak zwanych „nie-miejsc”, które według definicji Marca Augé stanowią między innymi dworce, sklepy, mosty, tunele podziemne czy nawet autostrady i hipermarkety. Są to przestrzenie, w których „jest się raczej z konieczności niż z upodobania, gdzie rolę nadawcy zastępują teksty kierowane do bezosobowego odbiorcy, a człowiek staje się użytkownikiem postępującym według określonego schematu, przyjętego, by osiągnąć wyznaczony cel. Jest „niczyja” nie ze względu na status własnościowy, ale z powodu braku emocjonalnego związku ludzi z danym obszarem[2]” – pisze Anna Spruch w tekście dotyczącym oswajania przestrzeni. Znaki czy też różnego rodzaju napisy, umieszczane na fasadach budynków, mostów czy podziemnych przejść to wyraz simmelowskiego mechanizmu obronnego. Wystarczy wejść głęboko w miejską tkankę, aby „zobaczyć” głosy anonimowych, sfrustrowanych jednostek, zagubionych w wielkomiejskiej rzeczywistości. Łatwiej jest przecież zniszczyć, naznaczyć coś, z czym nie mamy emocjonalnego związku. A takich miejsc w przestrzeni publicznej okazuje się być bardzo wiele. Czy jest to tylko wandalizm, który ma celu zakłócić dobre, estetyczne samopoczucie odbiorcy czy też możemy mówić o sztuce? Jak się okazuje, pomiędzy obydwiema definicjami istnieje bardzo cienka granica.
Anna Chudzik w tekście „Mówi miasto” trafnie zauważa, że zarówno oficjalne, jak i nieoficjalne napisy miejskie są głosem miasta i jego mieszkańców. „Każdy napis został prze kogoś wymyślony i stworzony; z treści i kształtu napisu można odczytać, co myślał i czuł ten, kto go tu umieścił, oraz co chciał przekazać odbiorcom. Ale z chwilą umieszczenia napisu w strukturze przestrzenno-wizualnej miasta, nadawca oddaje mu prawa do owego znaku. W ten sposób miasto może zabrać głos i nadać komunikat[3]” – zaznacza Chudzik. Te zwerbalizowane wizualnie komunikaty przeważnie szpecą tkankę miejską, choć przyzwyczajeni jesteśmy do nich na tyle, że przestajemy zwracać na nie uwagę. Niektóre z nich, oprócz oddawania czci piłkarskim klubom i nienawiści skierowanej ku wszystkiemu, co tylko możliwe, są niezwykle błyskotliwe i skłaniają do myślenia. Monika Drożyńska, której wystawa „Po słowie” niedawno zakończyła się w krakowskim Bunkrze Sztuki, filozoficzne i miejscami wulgarne zapędy mieszkańców wielkich miast pięknie wyhaftowała, bezpiecznie przebierając tzw. „poziom ulicy” w sztukę. Artystka zaprezentowała podczas ekspozycji cykle „Haft miejski” oraz „Aktywności zimowe”, a także pracę w procesie „Między słowami”. Dlaczego akurat haft stał się sposobem artystycznej artykulacji Drożyńskiej? Być może dlatego, że brzydota zestawiona z pięknem przestaje być tak ciężkostrawna. Magdalena Ujma zauważa, że gniewne i zarazem niezwykle sugestywne, podwórkowe bazgroły artystka po prostu zagłaskuje, oswaja je. „Z brzydkiego i agresywnego robi coś ładnego i niegroźnego. Problem zamiata pod dywan, udaje, że to co wynika z frustracji, może nagle stać się łagodne” – pisze Ujma[4].
Prezentowane na wystawie realizacje Drożyńskiej są ściśle związane z miejskimi inspiracjami, choć działania artystki oscylują także wokół problemów społecznych, takich jak szowinizm czy ignorancja, tak jak to miało miejsce w przypadku pracy „Różne formy użyteczności kobiety” (2009). Od 2007 roku Drożyńska śledzi naścienną twórczość, penetrując najciemniejsze zakamarki miasta, odkrywając hasła, które później przenosi na udomowiony, niezwykle przyjemny i medytacyjny poziom haftu. Po urodzeniu synka w trakcie długich spacerów, rejestrowała co błyskotliwsze z nich, nazywając je „spontaniczną poezją”. „Człowieka pomścimy”, „Bądź dobrym”, „Mieszkam w bloku nie jestem sam” to tylko niektóre z miejskich „sentencji” przeniesionych w estetyczne przestrzenie haftu. Niezwykle precyzyjne, kolorowe wzory wykreowane przez Drożyńską, na których pojawiają się kwiaty i niezwykle pracochłonne ornamenty, robią ogromne wrażenie. Obserwując prace artystki, podskórnie wyczuwa się koncentrację i energię poświęconą ich wykonaniu podczas długich, mroźnych wieczorów. Nieprzypadkowo cykl ten nosi nazwę „Aktywności zimowe”.
Działania artystki wpisują się mimowolnie w symboliczne znaczenie. W tradycji ludowej zabieg haftowania miał na celu ochronę przed złymi wpływami magicznymi. Żydzi chronią się czerwoną nitką zawiązaną na nadgarstku, a Słowianie, wierząc, że złe uroki płyną z oczu, haftowali. Im wzór barwniejszy, kolorowy, tym większe ryzyko zdekoncentrowania osoby rzucającej urok, której uwaga skupi się na hafcie, rozpraszającym negatywną energię, a nie na bezpośrednim spojrzeniu w oczy, poprzez które można wpuszczać złe fluidy[5]. Takim magicznym rytuałem staje się twórczość Drożyńskiej, odczyniającej haftowane czary, które łagodzą bolesne skutki życia w wielkim mieście. Samotność, alienacja, obojętność to tylko niektóre z emocji, które towarzyszą ludziom eksplorującym miejską przestrzeń do swoich graficznych komunikatów. Prace artystki sprawiają, że nawet wulgaryzmy stają się subtelną, wręcz uspokojoną formą agresji. Rozwinięciem zainteresowań Drożyńskiej staje się cykl „Haft miejski”. Po przetworzeniu napisów metodą haftu, artystka „oddała” je z powrotem miejskiej przestrzeni w postaci wielkoformatowych projekcji. Można je było oglądać we Wrocławiu, Krakowie i Warszawie. Projekt ten spotkał się z ambiwalentnymi uczuciami. Niektórym odbiorcom pomysł ten się bardzo spodobał, ponieważ skłaniał do myślenia, chwilowego zatrzymania w miejskim pośpiechu.
Podobnie działo się z projekcją Małgorzaty Markiewicz, która umieściła napis ”Oddychaj” na wyświetlaczach warszawskiego metra. Pełnił on rolę „uspokajacza” dla zabieganych pasażerów. Najwięcej kontrowersji w przypadku prac Drożyńskiej wzbudził napis „Zimo wypierdalaj”, który raził odbiorców bezpośredniością komunikatu. Sytuację zaogniał fakt, że artystka otrzymała na swój projekt dotację z Ministerstwa Kultury. Zdenerwowani odbiorcy skupiali się bardziej na „bezsensownie wydawanych pieniądzach podatników”, niż na samych realizacjach. Nie mniej jednak działanie Drożyńskiej nikogo nie pozostawiło obojętnym. Sprowokowało ono dyskusję na temat znaczenia współczesnej sztuki. Prezentowana na wystawie praca „Między słowami” (2011) stała się mimowolnie rozwinięciem tego zagadnienia. W ramach ekspozycji artystka przeprowadzała rozmowy z widzami na temat sztuki i jej roli w życiu społecznym, jak również jednostkowym. Widzowie próbowali odpowiedzieć na pytanie, czy rozumieją twórczość współczesnych artystów, czy potrafi ich ona zainspirować, pobudzić do intelektualnych poszukiwań. Drożyńska nagrywała wszystkie dyskusje, czego efektem stał się wyhaftowany ręcznie zapis dźwiękowy jej rozmów z odwiedzającymi ekspozycję. Stanowi on rejestr emocji towarzyszących widzom, które wieńczyły całą wystawę. Każde drgania dźwięku, nawet chrząknięcie czy kaszlnięcie zostało doskonale odzwierciedlone w wyhaftowanej pracy artystki, bo tylko „Między słowami” można próbować odnaleźć własną tożsamość. Ciekawym zabiegiem było pokazanie tej ostatniej realizacji w dniu finisażu, który stał się tak naprawdę pierwszym dniem kompletnej ekspozycji.
Twórczość Moniki Drożyńskiej na pewno nie ociera się o banał. Poprzez swoje działania artystka estetyzuje skrajne emocje, z którymi nikt nie chce się bezpośrednio utożsamiać. Miejska, chodnikowa filozofia życia nabiera u Drożyńskiej szczególnego znaczenia. Tennessee Williams pisał, że dzisiejsza rzeczywistość jest bystrym strumieniem, w którym roi się od ludzi nie umiejących pływać. Artystka poprzez swoje realizacje, pokazuje, że wbrew pozorom, można nauczyć się tej trudnej sztuki. Wystarczy uważnie obserwować i próbować oswajać otaczającą rzeczywistość, co może stać się równie medytacyjną i wartościową czynnością, jak haftowanie, którego tradycja, dzięki Drożyńskiej, jest na szczęście cały czas obecna.
- G. Simmel, Socjologia, Warszawa 2005, s. 306.↵
- http://witryna.czasopism.pl/pl/gazeta/1131/1330/1733/↵
- http://www.slideshare.net/mik_krakow/anna-chudzik-mwi-miasto-blokowiska↵
- M. Ujma, Bluzgi i hafty [w:] Po słowie, katalog wystawy, Kraków 2011, s. 28.↵
- https://mocreiki.wordpress.com/tag/magia-haftu/↵