Otwarte pole do konfliktu to eksploatacja przez muzea zabytków architektonicznych. Jakże często jest to konflikt wewnętrzny. Ogromna większość polskich muzeów ma swoją siedzibę w budynkach zabytkowych, które w rozmaity sposób adaptowane zostały do celów muzealnych. Szczególny charakter obecności w budynku zabytkowym dotyczy muzeów zlokalizowanych w historycznych miastach. Muzea te zajmują najczęściej budynki o szczególnej wartości i znaczeniu; zwykle budowle stanowiące ikony miasta, regionu czy nawet kraju. Decyzje o takiej, a nie innej lokalizacji miejskich muzeów są często stare, sięgające nawet XIX wieku lub pierwszych dekad powojennych. Oczekiwania społeczne wobec ówczesnych muzeów uzasadniały takie decyzje. Zabytkowy budynek, stanowiący suis generis muzealium samo w sobie, korespondował znakomicie z muzeum, w którym panowała atmosfera sacrum, podzielona harmonijnie na przestrzeń dla „ludu” (wystawa) i dla „kapłanów” (pracownie naukowe i konserwatorskie). Współczesne globalne przemiany społeczno-ustrojowe generują wobec muzeów nowe potrzeby. Muzeum staje się miejscem spędzania czasu, konkurując z arenami igrzysk XXI wieku, którymi są galerie handlowe, parki tematyczne i snujące woń popcornu multipleksy. Konkurencja ta dotyczy tylko w pewnym zakresie przestrzeni gospodarczej, ale przede wszystkim przestrzeni egzystencjalnej. Muzea walczą o człowieka, który zarażony wszechogarniającym wirusem konsumpcjonizmu, gubi swoją tożsamość i głębszy wymiar własnej wartości. Muzea podejmują ten konieczny trud, stając się – zgodnie z terminologią jednego ze współczesnych filozofów Petera Sloterdijka – „innym miejscem”, czyli miejscem, które pozwala „zdobywać dystans wobec reszty świata”[1]. Aby wytrwać na froncie tej nierównej pod względem ekonomicznym walki, muzea muszą uzupełniać swoje programy funkcjonalno-architektoniczne o przestrzenie gastronomiczne, rozrywkowe i audiowizualne. Stwarza to podwójny problem. Z jednej strony muzealnicy muszą nasycać mądrą i zweryfikowaną treścią te nowe przestrzenie swojej aktywności, z drugiej muszą rozwiązywać konflikty pomiędzy koniecznością ochrony substancji zabytkowej swoich budynków a koniecznością ich gruntownych rekonstrukcji i redefinicji wynikających z nowych potrzeb.
Znakomitym poligonem, a nawet – powiem więcej – teatrem wojny toczonej wewnątrz naszego muzeum był długi proces powstawania koncepcji i projektu budowlanego pałacu Krzysztofory, głównej siedziby Muzeum Historycznego miasta Krakowa i jednego z najcenniejszych założeń miejsko-pałacowych w Polsce. Ten niezwykły zabytek stanowi wprost rozrzutne nagromadzenie rozmaitych wartości dziedzictwa kulturalnego. Wielowarstwowe polichromie, datowane na okres od XV do początków XX wieku. Detal kamieniarski od wczesnego średniowiecza po czasy nowożytne i nowoczesne. Znakomite kreacje rzeźbiarskie, łączone z nazwiskiem Baltazara Fontany, coraz rzadziej spotykana pałacowa stolarka, relikty średniowiecznych bruków i najwcześniejszej zabudowy murowanej w przedlokacyjnej Polsce. Cenne piece kaflowe i paleniska średniowieczne. Tak ukształtowany pałac, którego początki sięgają murowanej baszty z drugiej połowy XIII wieku, a który w każdym następnym stuleciu przechodził znaczące przemiany architektoniczne i własnościowe, stał się w roku 1964 główną siedzibą Muzeum Historycznego. W latach 1979–2005 w amfiladowych salach pierwszego piętra funkcjonowała wystawa stała Z dziejów i kultury Krakowa. Pozostałe kondygnacje wypełniała niewielka przestrzeń wystaw czasowych, biura, pracownie, warsztaty i magazyny. W ten oto sposób jedna szósta powierzchni pałacu przeznaczona była dla użytku publicznego i pełniła służbę na rzecz historii Krakowa. Od roku 2003 dojrzewała i kształtowała się w łonie zespołu muzealnego konieczność zmiany tej sytuacji. W następnych latach, w długim i często bolesnym procesie zrodził się projekt, którego zadaniem było pogodzić konieczność ochrony bezcennego dziedzictwa z funkcjonalnością muzeum. Projekt ten powstał w pracowni Marka Cempli, architekta i badacza historii architektury, harmonijnie łączącego kunszt projektanta z doskonałym wyczuciem konserwatorskim. Dzieło, które powstało, oczywiście z nieustannym udziałem muzealników, stanowi kompromis i efekt wielu rozwiązanych konfliktów, zdających się czasem kwadraturą koła. W efekcie otrzymaliśmy rozwiązanie nowoczesne, satysfakcjonujące i spełniające nasze potrzeby funkcjonalne, ale wciąż towarzyszyło nam i towarzyszy pewne poczucie niedosytu. Pomiędzy doktryną konserwatorską i wewnętrzną potrzebą wyrażenia siebie w architekturze wciąż musieliśmy budować w sobie poczucie równowagi. Od roku 2006 trwa równie bolesny i skomplikowany proces remontu pałacu. Oprócz problemów finansowych, naszą uwagę i energię pochłaniają nieustanne komisje konserwatorskie, badania i radosne odkrycia, będące nierzadko sensacjami. Do takich należą z pewnością polichromie o motywach roślinnych w piwnicach pałacu, zachowane kompletnie zewnętrzne lica i detal architektoniczny przedproży z XIV wieku oraz odkryta niedawno na fasadzie wnęka z resztkami figury św. Krzysztofa, zaginionego patrona pałacu. Te radosne i ekscytujące dla badaczy i historyków Krakowa fakty mają oczywiście drugie dno – rosnącą krzywą funkcji czasu i kosztów remontu. I oczywiście stałą konieczność zmieniania koncepcji wystawienniczej dostosowywanej do obecnego stanu wiedzy o pałacu. Trudno o bardziej wyrazisty przykład konfliktu w sercu historycznego miasta.
Istotny konflikt wiąże się też z coraz powszechniejszym oczekiwaniem od muzeów, aby były organizatorem imprez o charakterze masowym, dla których areną lub zapleczem stają się zabytkowe siedziby. Konflikt ten dotyczy często liczby użytych decybeli, a czasami wyraża się sporem pomiędzy doktryną konserwatorską, wskazującą na konieczność ograniczenia liczby zwiedzających, a naturalnym pędem do sukcesu mierzonego frekwencją. Świadkiem tego oblicza konfliktu jest niewątpliwie Wieża Ratuszowa w Krakowie, jeden z częściej odwiedzanych oddziałów naszego muzeum. Atrakcyjność powierzchni Rynku Głównego dla wszelkiego rodzaju imprez masowych przypisała wieży rolę zaplecza dla tych wydarzeń. O ile samo udostępnianie pomieszczeń dawnego skarbca na parterze na garderoby dla artystów nie jest krępujące, a nawet zawiera szczyptę ekscytacji, o tyle megawaty emitowane w czasie coraz częstszych koncertów są już bardzo kłopotliwe. Kłopotliwe też staje się funkcjonowanie obiektu, nader często zamkniętego dla turystów przez bariery otaczające estrady. Podjęta przez władze miasta rewitalizacja innych placów miejskich, które powoli stają się równie atrakcyjnymi miejscami wydarzeń masowych częściowo rozwiązuje problem. Zmniejsza się częstotliwość tych imprez w jednym miejscu i synergia niekorzystnych działań. Nie stanowi to jednak rozwiązania konfliktu, który staje się immanentną częścią miejskiej codzienności.
Do wyliczonych obszarów konfliktów chciałbym dodać jeszcze jeden, wiążący się bezpośrednio z zabytkowym charakterem obiektów muzealnych. Wejście Polski do Unii Europejskiej, poprzedzone dekadą dojrzewania do tego kroku, było procesem odkrywania naszego kraju jako atrakcyjnego miejsca na globalnej mapie turystycznej. W Krakowie szczególnym obszarem odkrytym na nowo jest dziedzictwo tutejszej gminy żydowskiej. Narracja o tej społeczności prowadzona jest w naszym muzeum od dawna. Od roku 1958, kiedy otwarto oddział judaistyczny Muzeum Historycznego miasta Krakowa w Starej Synagodze na Kazimierzu. Przez całe lata, co dobrze pamiętam z pierwszych lat mojej pracy, frekwencja w tym oddziale była symboliczna. Po roku 1989 w ciągu kilku lat nastąpił przełom. W połowie lat dziewięćdziesiątych Stara Synagoga stała się frekwencyjną „lokomotywą” turystycznego Krakowa, osiągając wreszcie w połowie pierwszej dekady XXI wieku kres swoich możliwości recepcyjnych. Małe wnętrze synagogalne, z dwoma salami kobiet i śpiewaków, stanowi barierę dla zwiedzających w liczbie powyżej stu tysięcy rocznie. W ten oto sposób obiekt zabytkowy stawia sam z siebie opór i wskazuje na konieczność szukania nowych rozwiązań. Tym rozwiązaniem jest idea budowy nowego gmachu muzealnego na działce położonej na zapleczu Starej Synagogi, w przestrzeni zajętej w średniowieczu przez miejskie fortyfikacje Krakowa. Nowa kreacja w sercu historycznego miasta to kolejny obszar potencjalnego konfliktu. Nie poruszam go, bo problemy nowych kreacji architektonicznych stanowią odrębny temat.
Wymienione wyżej obszary potencjalnego konfliktu wskazują na to, że dzisiejsza obecność muzeów w polskich miastach wymaga nowego zdefiniowania ich roli. Wymaga wznowienia dyskusji o niej. W dyskusji tej muszą wziąć udział muzealnicy, architekci, urbaniści, konserwatorzy, ale także samorządowcy i antropolodzy kultury. Jedno nie ulega wątpliwości. Nie ma konfliktu we wspólnym przekonaniu, że muzea muszą stać się nowoczesnymi instytucjami kultury, reagującymi na bezsprzeczne zmiany świadomości antropologicznej. Po naszej – muzealników – stronie leży odpowiedzialność za to, aby muzea nie stały się „nie-miejscami”. W misji naszego muzeum zapisaliśmy między innymi: „Jesteśmy po to, by kształtować człowieka świadomego swej tożsamości”. Nie-miejsca takiej świadomości nie kształtują. Jak twierdzi Marc Auge, nie-miejsce „nie kreuje ani indywidualnej tożsamości, ani relacji międzyludzkich”[2]. Starania o ten wymiar naszej działalności warte są w moim przekonaniu podjęcia zmagań, aby rozwiązać konflikty, których naturę i podstawy starałem się zarysować.