Najnowsza wystawa w toruńskim Centrum Sztuki Współczesnej to próba nakreślenia granic pomiędzy nauką a sztuką, które pomimo swojej pozornej odmienności zainteresowań, nieustannie na siebie oddziałują. Kuratorkę tego międzynarodowego projektu, Dobrilę Denegri, zainspirowała postać wybitnego architekta Richarda Buckminstera Fullera, który w swojej książce Statek kosmiczny „Ziemia” zawarł teorie dotyczące kierunku przyszłej działalności „Ziemian”, zapewniającego bezpieczeństwo lotu pojazdu kosmicznego, jakim jest nasza planeta. To wizjonerskie dzieło wydane po raz pierwszy w 1969 roku nie straciło nic ze swojej aktualności. Obecny etap naszej podróży kosmicznej Fuller przyrównuje do momentu wyklucia się pisklęcia, które wykorzystało już zasoby zawarte w swoim „jaju” i teraz musi samo starać się o zdobywanie środków do życia1. Owymi środkami stają się najnowocześniejsze technologie, które są w stanie zapewnić regenerację wielkiego planetarnego organizmu. Jednakże spokój podróży kosmicznej może zapewnić według niego maksymalne wykorzystanie psychicznych i fizycznych zasobów ludzkości, bez naruszania jej swobód i osobistej indywidualności. Wobec tego, istotnym zadaniem staje się edukacja, która jako jedyna może zatrzymać ludzki pęd ku samozagładzie. Czy rzeczywiście wiedza może to naturalne pragnienie człowieka w mniejszym lub większym stopniu zahamować? Wnikliwy obserwator współczesnej rzeczywistości może mieć co do tego spore wątpliwości. Jednakże toruńska wystawa częściowo je rozwiewa. Między innymi poprzez postawienie zasadniczego pytania – co sztuka może zrobić dla nauki? Ta zmiana punktu widzenia niesie za sobą pewne konsekwencje, mianowicie zmianę percepcji i rozumienia przestrzeni. Efekt trój-, a nawet wielowymiarowy – gwarantowany. I wcale nie potrzeba do tego okularów 3D.
Włodzimierzowi Czachowskiemu-Rylskiemu, genialna książka Fullera przywodzi na myśl starą rzymską maksymę: navigare necesse est… („żeglowanie jest koniecznością”). Myśl ta może stać się punktem wyjścia dla zwiedzających wystawę, której aranżacja przywodzi na myśl artystyczne laboratorium, zawładnięte przez nanocząsteczki i bliżej niezidentyfikowane konstrukcje. Swobodne żeglowanie po wielkich przestrzeniach galerii jest jak najbardziej wskazane. A jest co oglądać.
Praca Nicola Uzunovskiego „My sunshine” to utopijna wizja „chwytania” promieni słonecznych mająca zapewnić dodatkowe źródło światła oraz energii, pozwalające ogrzać najzimniejsze i najciemniejsze zakamarki na Ziemi. Inspiracją do powstania prototypów takich urządzeń stały się kaskady promieni słonecznych, które pojawiają się na horyzoncie kilka metrów nad ziemią. To piękne zjawisko Uzunovski zaobserwował na Arktyce. Artysta do swojego projektu zaprosił wybitnych naukowców, którym częściowo udało się wcielić wizję artysty w życie. Projekt przechwytywania słonecznego światła, w przypadku artystycznych realizacji wbrew pozorom nie jest niczym nowym. Duński artysta Olafur Eliasson skonstruował alternatywny zachód słońca z rusztowań, stali i świateł, które rzeczywiście odzwierciedlały to zjawisko, do którego jesteśmy na co dzień przyzwyczajeni. Instalacja ta, o wdzięcznej nazwie „Double sunset” została po raz pierwszy zaprezentowana w 2000 roku w holenderskim mieście Utrecht. Zafascynowani widzowie wylegiwali się w ciepłych promieniach abstrakcyjnego słońca, obserwując jego budowę i ruch. Sztuczne słońce nie straciło nic ze swojego uwodzicielskiego, naturalnego piękna, a sama wystawa zgromadziła rekordową ilość publiczności.
Eliasson poprzez swoje wizjonerskie projekty, podobnie jak Uzunovski, wyzwalają z nudnej racjonalności pojęcie przestrzeni. Artyści tym samym zapraszają widzów do postrzegania tego, co już widzieliśmy tysiące razy w nowy sposób. I to jest właśnie milowy krok sztuki poza ramy instytucjonalne, otwierający wyobraźnię na nowe doświadczenia. Także takie, które wyostrzają w zwielokrotniony sposób nasze zmysły. Tak się dzieje w przypadku pracy Martina Rille „Coded sensation”. Artysta stworzył specjalne kombinezony ze zużytych taśm magnetofonowych, które mają stać się zastępczą skórą, wrażliwą na odbiór każdego, nawet najmniejszego wrażenia. Uwalnianie zebranych doświadczeń następuje poprzez ruch, w tym przypadku ubranych w czarne, w stu procentach ekologiczne kombinezony performerów, którzy ocierając się o siebie wydają odgłosy zbliżone do didżejskich scratchów. To nie science-fiction. To próba znalezienia nowych zastosowań odpadów, które uczulają widza na newralgiczne problemy ekologii, borykającej się z nadmiarem zużytych wynalazków. Rille niczym współczesny alchemik potrafi zrobić coś z niczego. Transmutuje nieszlachetne śmieci w futurystyczne produkty wyobraźni, które mogą znaleźć swoje zastosowanie w przyszłości.