W sobotę [27 marca 1982] zostałem zawieziony do miejscowego zakładu karnego [w Chełmie]. W celi powitały mnie zaciekawione spojrzenia młodych ludzi — nieczęsto widzi się tu przybysza z taką ilością tobołów. Z miejsca powiedziałem, skąd przybywam i w związku z czym tu się znalazłem. Gdy padło nazwisko „Zakrzewski”, młody człowiek o czarnych włosach i śniadej cerze ożywił się:
— To on wydał nakaz aresztowania mnie! Stary ubowiec! Głupi jak but, moczymorda, ale za jego ubowskie zasługi zrobili go prokuratorem rejonowym! Najgorszy skurwysyn w całej prokuraturze!

Mój rozmówca okazał się mieszkańcem podwłodawskiej wsi, kierowcą ciężarówki w PKS- -ie. Gdy nastał stan wojenny, kazali mu podpisać „filipinkę”, czyli deklarację lojalności. Odmówił. Przyszła do niego w nocy policyjna brygada z rewizją, rozłamali nowy tapczan. Rodzice przestraszyli się, matka zasłabła. On sam się zdenerwował, naurągał intruzom. Zabrali go ze sobą. Dostał miesięczną sankcję. — Gdyby mnie wziął inny prokurator, na pewno by puścił wolno. Ale nie Zakrzewski! — mówi.
Z kolei zagaduje mnie chłopak z trójkątną szparą między przednimi zębami:
— Może znałeś Staszka Karpika spod Siedlec? Podobno go internowali…
— Jasne! Razem nas trzymali we Włodawie…
Już po piętnastu minutach czuję się zaprzyjaźniony ze wszystkimi.
— Mów mi „Bax” — zwraca się do mnie znajomek Staszka Karpika. Wyjaśnia mi, że jego „ksywa” wzięła się od Królika Bugsa, którego podobno przypomina swoim uzębieniem. Kierowca spod Włodawy ma ksywę „Cygan”.
W porze obiadu wszyscy siadają do stołu, ja z nimi, a tu konsternacja — pozostali spoglądają po sobie. Bax z pewnym zażenowaniem odzywa się: Widzisz, my tu wszyscy grypsujemy, grypsujący z niegrypsującymi nie mogą jadać przy jednym stole, najlepiej by było, jakbyś grypsował z nami.
— Jasne! Grypsuj tak jak my i będzie fest — popiera Cygan. Przyjąłem to zaproszenie.
Miałem poczucie, że moja odmowa oznaczałaby brak uprzejmości. Nie chciałem zepsuć miłej atmosfery. A w głębi duszy — bardzo lękałem się sytuacji samotnego „ciała obcego” w tej społeczności. Za bardzo czułem się zmaltretowany taką sytuacją w „internacie”.
Już w trakcie obiadu, Bax zaczął mnie szczegółowo wprowadzać w tajniki grypsowania. Przede wszystkim: grypsujący to nie grypser, to ostatnie słowo oznacza męskiego członka! Grypsujący jest obowiązany do posługiwania się „bajerą” — żargonem grypsujących. I tak: nie mówi on, tylko „nawija”; nie pali, tylko „jara”; jara się „szlugi”, a nie papierosy. Nie pije on, tylko „kira”, przy czym kira się z „kubanów”, a nie z kubków. Nie je on, tylko „szamie”, a szamie się z „dołków” — misek — bądź „platerów” — talerzy. Nie patrzy on, tylko „obcina”, na przykład przez „lipo” — okno. Jeżeli klawisz obetnie go przez „kukiel” — wizjer w drzwiach — przy czymś zakazanym, to jest „przypał”. W wyniku przypału zazwyczaj następuje „kipisz” w celi. „Gady” mogą wykipiszować na przykład „mojkę” — żyletkę, dlatego mojki i wszelkie ostre przedmioty należy starannie „kitrać” — chować. Czasami gady przeoczą coś z rzeczy zakazanych, co nie było skitrane — wtedy radość — „pofarciło się”! Natomiast nie wolno powiedzieć, że się udało; tylko gadom czy „psom” — milicjantom — może się coś udać, na przykład kogoś „skręcić” — aresztować. Nie siedzi się w więzieniu, tylko „garuje”, a jak się ktoś dorobi dłuższego stażu w garowaniu, to powiedzą o nim, że jest „stary garucha”. Zależnie od wieku garujący jest „małolatem” bądź „zgredem”.
Większość zasad grypsery ma generalny klucz: nie wolno używać słów mogących wywołać skojarzenie z męskim członkiem. Nie wolno powiedzieć „drut”, należy mówić „przewód”; mogłoby to bowiem sugerować, że któryś z grypsujących bierze do ręki druta, czyli męskiego członka, a taka sugestia jest niedopuszczalna. Na tej samej zasadzie niedopuszczalne jest użycie słowa — „koniec” i wszelkich pochodnych. Tak więc grypsujący niczego nie kończy, tylko „krańcuje”, ani też jemu nic się nie kończy, tylko ewentualnie krańcuje się — na przykład, garowanie. Grypsujący niczego nie ciągnie, tylko „targa”. „Ciągnięcie druta” to masturbacja ustami, dlatego grypsujący nie może niczego ciągnąć. Nie mówi się nawet, że w celi jest przeciąg, tylko — „przetarg”. Na jajko grypsujący mówi „skorupiak”, by uniknąć wrażenia, że bierze do ust czyjeś jądro. Najogólniej — niedopuszczalna jest sugestia w jakikolwiek pośredni sposób przyrównująca grypsującego do „cwela”, czyli gwałconego współwięźnia.Słucham pouczeń Baxa uważnie i w skupieniu. Jest już co najmniej godzina po obiedzie, pora kiedy mój pokancerowany żołądek najbardziej dopomina się herbaty, takiej gorącej, świeżo zaparzonej. Jestem starym herbaciarzem i od lat zwykłem tego dużo wypijać. Mówię o tym Baxowi.
— Dałoby się zrobić, tylko trzeba mieć ziarka — słyszę w odpowiedzi. Wiadomość, że w moich bagażach znajduje się herbata, wywołuje ogromne poruszenie.
— Nie wykipiszowali ci ziarek? — pytają z niedowierzaniem.Dopiero teraz dowiaduję się, że herbata jest tutaj towarem zakazanym — we Włodawie więźniowie mogli sobie robić herbatę do woli, dwa razy dziennie był roznoszony po celach wrzątek. Gdy przyjmowano mnie na oddział, „kipiszowano” moje toboły byle zbyć, być może zniechęciła strażników perspektywa żmudnej roboty przy przeglądaniu kupy papierów. I tak nieświadomie przemyciłem rzecz nad wyraz cenioną i pożądaną.
Taka porcja ziarek nazywa się „przegub” — objaśnia Bax, trzymając w ręku 100-gramową paczkę „Darjeeling”, a połowa tego — to „kant”. Zaś to, co się mieści w pudełku od zapałek, to „szufladka”.
Do „zajechania”, czyli zagotowania wody, niezbędny jest prąd elektryczny, którego jedynym źródłem w celi jest oprawka żarówki. Pokazują mi niepozorny drucik wystający z oprawki, haczykowato wygięty ku górze — jest to „wąs”, czyli wyprowadzenie napięcia na zewnątrz oprawki.Rozlega się pukanie w ścianę z sąsiedniej celi. Bax podchodzi do okna, uchyla ramę okienną i woła: „Nawiń!”, co oznacza, że jest gotów do rozmowy. Rozmówca Baxa ma ksywę „Juby”, po paru minutach obaj wymieniają okrzyk „spadaj!” sygnalizujący koniec rozmowy.
Pytam Baxa:
— Czy ten Juby ma do ciebie pretensję czy co, że tak ciągle do ciebie „kurwa twoja mać”?
Naiwność pytania wywołuje ogólny śmiech. Bax wyjaśnia dobrotliwie:
— Widzisz, filozofia jest taka, że człowiek w więzieniu nie ma matki. Zamiast niej matkuje mu naczelnik więzienia, bo go karmi i opiera. Dlatego tutaj „kurwa twoja mać” znaczy, że naczelnik mamra jest kurwa. Przyznam ci się, że jak przyszedłem do mamra, to mnie też to „kurwa twoja mać” bardzo raziło. A w ogóle słowo „kurwa” musi być skrańcowane. Nie możesz powiedzieć „kurwa” tak bez niczego, tylko musi być jeszcze coś, na przykład „kurwa jego mać”. Wystarczy dodać jedno słowo, na przykład „kurwa twa” — i już jest skrańcowane.
Życzliwości Baxa zawdzięczam, że moje przystąpienie do społeczności grypsujących odbyło się wybitnie ulgowo.
— Jak tu się małolatów uczyło grypsowania, to dopiero dawało się im szkołę!Obecni zaczynają wspominać numer z „marchewą”, jaki przeszedł najmłodszy mieszkaniec celi. Ustawili go przed oknem, z którego widać nieco terenu poza murem więziennym i pytali: „Co widzisz?”. Ten odpowiadał: mur, domy, drzewa, samochody itp. Każda z tych odpowiedzi jako „nieprawidłowa” była karana siarczystym uderzeniem „marchewą”, czyli ciasno skręconym i nasączonym wodą ręcznikiem. Po każdym uderzeniu padało pytanie. Wreszcie gdy uznano, że dostał już dość, nieszczęsny nowicjusz dowiedział się, iż za oknem widać wolność.Kiedy korzystam z „bardachy” — klozetu, przed podniesieniem dekla, w myśl pouczeń Baxa, wołam z przejęciem:
— Nikt nie szamie, nie kira? Bardacha odkryta!Mimo usilnego napinania się ciurkam cienko i długo. Ogromnie peszą mnie okrzyki, skierowane do mnie:
— Mieszaj, mieszaj! Bo się przypali!
Oznacza to, by przez cały czas korzystania z bardachy puszczać wodę spłukującą klozet. Pozwala to zmniejszyć niemiłe zapachy rozchodzące się po celi. Po opuszczeniu dekla starannie myję ręce pod kranem. Należy to do kardynalnych obowiązków grypsującego: ręka, która dotykała członka, niezwłocznie musi zostać umyta.
— Tylko żeby ci nigdy nie przyszło do głowy włożyć swojego małego do umywalki! — napomina mnie surowo Bax.
W sytuacji takiej bowiem umywalka uległaby „przecweleniu”, żaden z grypsujących nie mógłby już z niej korzystać. Ogólnie przecwelone jest wszystko, czego dotknął męski członek, tak samo przecwelone jest to, na co padła choćby kropla moczu. Na tej zasadzie przecwelone jest wnętrze bardachy i absolutnie niedopuszczalne jest włożenie tam ręki przez grypsującego, podobnie nie wolno stawać boso w bezpośrednim otoczeniu bardachy. Również po każdym dotknięciu choćby tylko dekla bardachy należy umyć ręce.