Wymownym dowodem społecznego wymiaru działań Kovandy była wideo-dokumentacja performance’u, który artysta wykonał w muzeum w Bolzano, w 2010 roku, zatytułowanego Pocałunek przez szybę, stanowiącego powtórzenie analogicznego, mającego miejsce w Tate Modern w Londynie, w 2007 roku. Pokazywała ona artystę przechadzającego się po muzealnej sali, odgrodzonego od publiczności dużych rozmiarów szklaną taflą, oczekującego na moment, w którym ktoś zbliży się do niej i będzie chciał wymienić z artystą niwelujący materialną barierę pocałunek. Kolejne pocałunki kształtowały pozytywną atmosferę miejsca oraz spotkania obcych sobie ludzi, których połączyła sztuka. Niezbywalną wartością tego, jak też innych udokumentowanych w Arsenale performance’ów, akcji i interwencji był komunikat o czymś, wydawałoby się, oczywistym, ale jakże ważnym, a także niezmiennie aktualnym: o potrzebie pozytywnych gestów oraz uczuć wobec bliźniego, o potrzebie otwartości na innych.
Odwiedzający Galerię Arsenał mogli się zresztą sami zmierzyć z tego rodzaju sytuacją, wejść w interakcję z artystą, wytworzyć niejako wspólną z nim przestrzeń porozumienia i zrozumienia dla spraw podstawowych. Wchodząc do najwęższej i najdłuższej sali natrafiało się na prostą do sforsowania przegrodę w formie litery X, stworzonej ze zwyczajnego, szarego sznurka. Przechodząc przez nią mijało się kolejną literę X, tym razem złożoną z dwóch sklejonych ze sobą, wiszących na ścianie gałęzi. Ostatecznie dochodziło się do krótszej ściany, na której został powieszony sporych rozmiarów różowy plakat, oczywiście z wyraźną literą X w dolnej jego partii. W górnej Kovanda umieścił napis, który, ze względu na niewielką wysokość liter, stawał się czytelny dopiero po tym, jak widz znajdował się kilka metrów przed nim. Brzmiał on: Ja też cię kocham. I never met such a romantic Czech. I think you are the last on the earth. I am so lucky. Stojąc naprzeciw plakatu nie sposób było nie zgodzić się z jego treścią. Sytuacja, w którą artysta wplątał widza, była po prostu rozbrajająca i ujmująca w swojej szczerości, a przy tym pełna figlarnego humoru.
Białostocka prezentacja Kovandy, spójna, z rozsądnie wybranymi wątkami z jego kilkudziesięcioletniej już przecież twórczości, prosto ale elegancko zaaranżowana, wytwarzała tak ciągle jeszcze w Polsce potrzebną, bo raczej słabo obecną, dobrą atmosferę wokół sztuki współczesnej. Oferowała sztukę z pozoru absurdalną, ale głęboko humanistyczną i zarazem pełną ważkich, ponadczasowych treści, odnoszących się do podstawowych kwestii związanych z codziennymi emocjami oraz uczuciami. Z seksem nie miała nic wspólnego, ale – dodajmy – była szalenie romantyczna, a nawet uroczo seksowna.