Drugim młodzikiem, zaproszonym przez Andrzeja Skoczylasa do „Sztuki” o rok ode mnie starszy, „wyciągnięty” z redakcji tygodnika o orientacji skrajnie przeciwnej do „Ładu”, choć również zorientowanej narodowo, absolwent historii sztuki na Akademii Teologii Katolickiej, Jacek Werbanowski.
W pewnym sensie obaj wygraliśmy redaktorski casting, ogłoszony i rozstrzygnięty przez nowego naczelnego.
W takim gronie dokończyliśmy numer z Tadeuszem Kantorem na okładce (ponieważ wszyscy byli przekonani, że to portret podobnego do niego w tym ujęciu Skoczylasa, trzeba było dodać wyraźny podpis i pieczątkę Cricot 2) i pracowaliśmy do ostatniego numeru, który nominalnie był datowany 5/89, ale ukazał się (nie jestem pewien, ale chyba niecały nakład trafił do kiosków Ruchu) już w 1990 r.
Ten pierwszy, „kantorowski” numer „Sztuki” z 1984 r. zawierał teksty o „Preasence Polonaises” w Centre Pompidou w Paryżu, o Documenta w Kassel, kilka nienajgorszych prezentacji artystów, wśród nich mój debiutancki w „Sztuce” artykuł o malarstwie Janusza Dziurawca. Ale to nie te teksty zostały zapamiętane, i pewnie słusznie, bo najbardziej wyróżniał się jeden – obrzydliwy paszkwil pt. „Dlaczego rozwiązano ZPAP?” (celowo nie podaję nazwiska nieżyjącego już autora). Ten jeden tekst w pierwszym numerze nowej „Sztuki” wystarczył, by do periodyku przylgnęła opinia pisma komuszego, konformistycznego, wrogiego niezależnym środowiskom. W następnych 40 numerach „Sztuki” nic takiego się nie powtórzyło, ale etykietka pozostała aktualna przez wiele późniejszych lat, a dla niektórych aż do końca istnienia pisma, czyli do 1990 r. Cóż, można rzec jedynie: niech przemówią fakty, w tym przypadku teksty i zdjęcia, pismo tylko tak może się obronić albo przepaść. Myślę, a nawet jestem pewien, że obiektywna, profesjonalna ocena „Sztuki” z lat 1984-90 nie powinna wypaść źle, biorąc pod uwagę treści merytoryczne. Oczywiście, poczekajmy na oceny badaczy, medioznawców. Biorąc jednak pod uwagę merytoryczną zawartość pisma, propagującego wybitne indywidualności oraz zjawiska sztuki polskiej i zagranicznej, reagującego na najważniejsze wystawy na przestrzeni ważnych pięciu lat poprzedzających pierwsze wolne wybory w Polsce, a także uwzględniając oddziaływanie pisma na publiczność krajową i zagraniczną (głównie wschodnioeuropejską), bilans „Sztuki” 1984-90 nie powinien wypaść negatywnie.
Od 1986 r. numery „Sztuki” były redagowane przemiennie raz przeze mnie, raz przez Werbanowskiego. Mieliśmy praktycznie „carte blanche” od redaktora naczelnego i reszty kolegium redakcyjnego. Wymyślaliśmy tematy (najpierw proponowane i dyskutowane na kolegium redakcyjnym), zamawialiśmy teksty, redagowaliśmy je. To było ekscytujące, głównie dlatego, że mieliśmy dużą swobodę, ale także dlatego, że były to czasy, gdy czytelnicy, głównie środowiska artystyczne, po prostu oczekiwali na kolejne wydania pisma. Dziś to trudne do wyobrażenia, ale ludzie naprawdę czekali na ukazanie się następnego numeru, wypytując zaprzyjaźnione kioskarki, czy już jest nowy numer „Sztuki” lub „Projektu”.
Wobec władz chronieni byliśmy „czapką” Andrzeja Skoczylasa, który dając nam swobodę, sam zajął się działalnością związkową (ZPAMIG), co z biegiem lat miało coraz mniejszy sens. Jestem pewien, że cieszyło go zaangażowanie Jacka i moje, bo naprawdę byliśmy zaangażowani, mam też nadzieję, że nie pożałował swoich wyborów podczas castingu w 1984 r.
Andrzej Gass został zastępcą naczelnego, powoli oddalając się od „Sztuki” i powracając do swoich pasji poszukiwacza rozwiązań tajemnic II wojny światowej, ja zostałem sekretarzem redakcji, Agnieszka Panecka pomagała w sprawnym funkcjonowaniu redakcji. Motorem pozostawał tandem, niemal idealny, bo oparty o silne współzawodnictwo, który po latach przedstawił na swoim obrazie Edward Dwurnik, bodaj pod tytułem „Krytycy”. Pod koniec wyliczanki malarz narysował dwóch wychudzonych redaktorów: jeden z długimi włosami i bródką, drugi krótko obcięty bez zarostu, obaj z wypisanym zacięciem na twarzy, siedzący naprzeciwko siebie przed monitorami komputerów w baszcie Zamku Ujazdowskiego, gdzie wtedy mieściła się redakcja „Sztuki”. Artysta oddał wiernie sytuację, poza jednym szczegółem: nie mieliśmy jeszcze wtedy komputerów, siedzieliśmy naprzeciwko siebie nad klawiaturami Łuczników. Też ładny widok.
Przede wszystkim chcieliśmy z Jackiem przedstawiać to, co działo się w kraju, a działo się bardzo wiele, głównie w zakresie tzw. Nowej Ekspresji. Temu nurtowi obaj poświęcaliśmy kolejne numery „Sztuki”. W pewnym sensie ten nurt został wylansowany przez nasze pismo i była to nasza „artystyczna miłość” – sztuka równolatków, którą potrafiliśmy najlepiej zrozumieć i opisać. Ale oczywiście to nie wszystko, Nowa Ekspresja była ważnym elementem, ale nie jedynym, pismo miało swoje zobowiązania wobec wielbicieli innych kierunków sztuki oraz odbiorców, którzy chcieli wiedzieć, jaka jest sytuacja na świecie. Pod koniec lat 80. doniesienia z zagranicy, najczęściej w formie korespondencji własnych (pisanych przez rozrastającą się grupę współpracowników zagranicznych, ale i wyjazdy członków redakcji np. na biennale weneckie), stanowiły znaczną część zawartości pisma. „Review” zaczęło oznaczać coraz częściej „przegląd zagraniczny” niż tylko „krajowy” lub „u sąsiadów”.
Likwidacja pisma miała miejsce w 1989 r. (a z okresem wypowiedzenia dla redaktorów w 1990 r.), kiedy KAW uległ odgórnej likwidacji, która trwała przez następne lata i nie ma pewności, czy do dziś się zakończyła. Decyzja wydawcy zaskoczyła redaktorów w pomieszczeniach znów (jak w 1981) na Smolnej, choć o piętro lub dwa niżej. Znów mieliśmy „na tapecie” nowy numer pisma. Na szczęście tylko jako pomysł, dzięki temu nie musiał iść na przemiał. Zostaliśmy, jako redakcja, na lodzie.
Wtedy, pod koniec 1989 r., a może już w 1990 r., pojawił się prywatny inwestor zainteresowany kupnem i wydawaniem „Sztuki”. Była to firma szwedzko-polska Semeco z Trójmiasta, która specjalizowała się w prowadzeniu supermarketów, ale wydawała też dziennik „Gazeta Gdańska”. Semeco chciało dalej wydawać „Sztukę”, jednak nie pod kierownictwem Andrzeja Skoczylasa. Ponieważ byłem związany towarzysko, a później także zawodowo z Semeco, przedstawiłem ofertę inwestora kolegium redakcyjnemu, a właściwie Andrzejowi Skoczylasowi. Odrzucił ją, miał inne plany. Ponieważ KAW zwolnił oficjalnie wszystkich redaktorów, każdy z nas poszedł swoją drogą, już poza „Sztuką”.
Pomimo szacunku jakim go darzę, jako redaktora jednego z najważniejszych pism o sztuce, któremu to pismo wiele zawdzięcza, przez lata miałem żal do Andrzeja Skoczylasa, że w imię dobra pisma nie przyjął oferty Semeco. Mielibyśmy przynajmniej trzy lata dobrych warunków funkcjonowania (Semeco, jak wiele prominentnych firm tamtych czasów, splajtowało w 1992 r. z powodu przeinwestowania), w tym czasie moglibyśmy całkowicie zmienić layout, system pracy redakcji, skomputeryzować proces produkcji, unowocześnić „Sztukę”, która – być może – stałaby się nowym pismem, zbliżonym stylistycznie do „Twojego Stylu” czy „Sukcesu”, prywatnym magazynem starającym się dorównać kroku przemianom na rynku wydawniczym. Oczywiście, porównanie z tymi dwoma miesięcznikami z początku lat 90. dotyczy jedynie ich kształtu edytorskiego, w żadnym wypadku nie modelu biznesowego. „Sztuka”, nawet odnowiona, nie miałaby jakiekolwiek szans na podobne osiągnięcia finansowe. Uważam jednak, że warto było spróbować to uczynić w imię prestiżu „Sztuki”, choćby o trzy lata przedłużyć jej żywot nie tylko w niezmienionej, ale znacznie poprawionej i unowocześnionej wersji. Stało się jednak inaczej.
W 1990 r. Andrzej Skoczylas wraz z żoną Joanną podjął samodzielną próbę ratowania pisma. Skoczylasowie założyli prywatne Studio Wydawnicze SZTUKA, które ze zmiennym szczęściem i systematycznie malejącym poziomem merytorycznym wydawało pod szyldem i logo „Sztuki” (trochę zmniejszonym, ale tym pochodzącym jeszcze z 1980 roku) kolejne numery, najczęściej jako półroczniki, aż do 1998 r., korzystając głównie z subwencji Ministerstwa Kultury. Tak jak na początku, po 1946 r. „Przegląd Artystyczny”, tak po 1990 r. „Sztuka” stała się na powrót nieregularnikiem.
Rozumiem, że z tym tytułem Andrzej Skoczylas związał swoje życie, a oferta prywatnego inwestora wykluczała jego obecność w składzie zespołu, musiał więc ją odrzucić. Pracował w „Sztuce” jako redaktor od połowy lat 70., a po stanie wojennym postawił na szali swoje dobre imię w środowisku artystycznym. Mogę zrozumieć jego racje. Ale nie mogę, jako współtwórca tego pisma przez pięć lat, dobrych lat „Sztuki”, wybaczyć mu, że wydawał pod jej szyldem pisemko o znacznie zmniejszonej objętości i w niezmienionej od lat 80., a więc przestarzałej, szacie graficznej, że zamieszczał słabe teksty o jeszcze słabszych artystach, że wplątywał się w polityczne i osobiste kłótnie, które sprawiły, że po pewnym czasie nikt nie chciał już dotować, oraz – co najboleśniejsze – czytać nowej „Sztuki”, będącej cieniem dawnej „Sztuki”. Wiem, że nie było łatwo otrzymywać dotacje, pozyskiwać materiały, opłacać drukarnie, ale wiem także, że nie należało schodzić poniżej pewnego poziomu merytorycznego i przedłużać nieuniknionej agonii pisma o tak pięknych tradycjach.
Ostatni odnotowany numer 1-6/1998 „Sztuki”, opublikowany przez Studio Wydawnicze Skoczylasa, zawierał m.in. tekst Niki Strzemińskiej w 100-lecie urodzin Katarzyny Kobro, artykuł o Natalii LL i Alinie Szapocznikow, prezentacje kolekcji multimedialnej Józefa Robakowskiego oraz felieton Andrzeja Partuma z cyklu „Krytykostystem”. Można powiedzieć, że to naprawdę dobry spis treści na pożegnanie tytułu o 52-letniej historii.
Nawiązaniem, ale i próbą przejęcia tytułu było – przez krótki czas ukazujące się – pismo „Sztuka.pl” (dodanie „.pl” było dość zręcznym posunięciem, mającym na celu odsunięcie ewentualnych roszczeń właścicieli tytułu „Sztuka”). Faktycznie jednak była to kontynuacja zasłużonego pisma „Przegląd Antykwaryczny” z Krakowa. Do obu pism powrócę w następnej części tekstu.