Obserwując efekty tego procesu można odnieść wrażenie, że odroczony z przyczyn ekonomicznych antykomunistyczny ikonoklazm dotarł do Polski z kilkunastoletnim opóźnieniem. Zazwyczaj podczas prac budowlanych pod warstwą styropianu znikały zachowane detale, wycinane były okapy nad wejściami, wymieniana była stolarka okienna. Najbardziej niekorzystna zmiana polegała jednak na pełnej swobodzie w stosowaniu kolorystyki dekorowanych na nowo elewacji. Większość lokali w blokach mieszkalnych została po 1989 roku sprywatyzowana, przechodząc na własność dotychczasowych mieszkańców, którzy zobowiązani zostali do utworzenia wspólnot mieszkaniowych. Wskutek tego ostateczny kształt inwestycji termomodernizacyjnych najczęściej wyłaniał się w drodze konsultacji prowadzonych przez architekta z przedstawicielami tychże wspólnot. W bardzo wielu przypadkach mieszkańcy współwłaściciele bloków decydowali o ostatecznym wyglądzie nieruchomości, często przesądzając o pokryciu budynków niezwykle intensywnymi, także fluorescencyjnymi kolorami. Osiedla mieszkaniowe doby środkowego PRL, które stanowią urbanistyczną całość, zaczęły tracić spójność. Budynki zaczęły ze sobą konkurować o to, który bardziej wyróżni się z otoczenia, a samorząd terytorialny zazwyczaj pozostawał obojętny wobec rodzącego się chaosu.
Niestety te nowe i masowe już zmiany będą trudne lub niemożliwe do odwrócenia. Podobnie jak nie do odwrócenia będzie destrukcja, która coraz częściej dotyka powojennych budynków. W 2006 roku z warszawskiego placu Unii Lubelskiej zniknął Supersam, jeden z najciekawszych w Polsce przykładów powojennego modernizmu. Został zburzony, aby ustąpić miejsca nowej komercyjnej realizacji. Kiedy w 2007 roku wybrano Polskę i Ukrainę do zorganizowania Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej 2012, stało się oczywiste, że w Warszawie powinien powstać nowy duży stadion. Zaskakujące, że decyzja o likwidacji socrealistycznej kompozycji Stadionu Dziesięciolecia i zastąpienia jej nową, wątpliwą architektonicznie strukturą podjęta została arbitralnie, bez jakiejkolwiek próby społecznej legitymizacji. Podobnie rzecz się miała z destrukcją brutalistycznej bryły dworca kolejowego w Katowicach. Władze Warszawy i Katowic, podobnie jak innych miast, gdzie doszło do podobnych wyburzeń, nie brały nawet pod uwagę, że te budynki mogą mieć wartość estetyczną i historyczną, która predestynuje je do ochrony. Brak dyskusji na temat destrukcji ważnych często budynków oraz brak reakcji społecznej prowokują do refleksji.
Akceptacja niechcianego dziedzictwa
Równolegle z narastającą falą ikonoklazmu skierowanego przeciw dziedzictwu materialnemu czasów PRL w poprzedniej dekadzie obserwować można było również analogiczne agresywne działania o charakterze symbolicznym.
Trudno wręcz zrozumieć, że w mieście, które zostało niemal całkowicie zniszczone, proceder fizycznej zagłady został poddany jednogłośnie sakralizacji. Cześć oddawana ofiarom nie idzie jednak w parze z szacunkiem dla tych, którzy przeżyli i podnieśli stolicę z ruin. Brak pomników i tablic poświęconych planistom, architektom, zwykłym ludziom, którzy w spontanicznym odruchu włączyli się w proces odbudowy. Brak także słowa o tym, że Pałac Kultury w chwili powstania był między innymi najnowocześniejszym budynkiem w Polsce, rzeczywistym symbolem postępu i zmiany; narzędziem zmiany społecznej, a nie tylko indoktrynacji. Miał kilka kin, muzeów, sal koncertowych, kryty basen, które do dziś służą mieszkańcom Warszawy. Epoka masowego komercjalizmu, która przyszła po PRL, nie potrafiła zaproponować podobnej narracji modernizacyjnej. Chyba że za taką uznamy kult konsumpcji, której świątynią są Złote Tarasy.
W toczącej się w stolicy debacie o spuściźnie PRL dodatkowym czynnikiem jest silne podkreślanie działań modernizacyjnych podjętych podczas prezydentury Stefana Starzyńskiego. Szybki rozwój miasta pod koniec lat trzydziestych opisywany jest tylko pozytywnie, nie pozostawiając miejsca na polemikę i w pewien sposób odbierając możliwość wyrażania pozytywnych opinii o powojennej odbudowie. Mało kto chce pamiętać, że Stefan Starzyński zajmował zaszczytny urząd jako komisarz rządowy, a wśród lansowanych przez niego idei była budowa nowej rządowej dzielnicy na terenie Pól Mokotowskich, której projekty śmiało można porównać z faszystowskimi kreacjami Rzymu i Berlina. Co więcej, dominantą tej nowej dzielnicy miała być Świątynia Opatrzności Bożej, której bryła stanowiła schodkowo narastający drapacz chmur – wypisz wymaluj Pałac Kultury i Nauki. Jeżeli dodamy, że autorem tej kompozycji był Bohdan Pniewski, później autor jednych z najważniejszych socrealistycznych założeń Warszawy, z gmachem Teatru Wielkiego i Opery Narodowej oraz budynkiem Sejmu na czele, łatwo zauważymy śmieszność wymierzonej w PRL mody na międzywojnie.
W kontekście tej politycznie stymulowanej popularności dziedzictwa międzywojennego rodzące się zainteresowanie dziedzictwem PRL może być dzisiaj postrzegane jako przejaw reakcji na prawicowe uprowadzenie polskiej historii XX wieku. Jest to również wyraz niechęci do zastępowania cennych obiektów powojennych komercyjnymi, spadochronowymi realizacjami, które wznoszone są wbrew interesowi publicznemu. Ponadto zainteresowanie niedawną przeszłością powoduje włączenie do wątłej debaty o polskiej architekturze zagadnień społecznych. Największym kłamstwem postmodernizmu było sprowadzenie dyskursu architektonicznego do kwestii formy. Krytyka brzydoty blokowisk doprowadziła do kolejnego paradoksu – otworzyła tamę, która dotychczas stopowała realizację budynków, tylko pozornie mających symbolizować powrót do normalności, a mianowicie do zabudowy kwartałowej w ludzkiej skali. W rzeczywistości idee postmodernizmu utorowały ścieżkę dla powstawania grodzonych twierdz kapitalizmu, budynków ubranych w styropianowo-kamienny kostium, wykrzykujący akceptację dla estetyki przedwojennych kamienic (może też stosunków społecznych) i wprowadzający do przestrzeni miast polskich dwa atrybuty konsumpcyjnej kontroli: kamerę i płot. Proces ten widoczny jest najsilniej właśnie w Warszawie, gdzie powstające od początku lat dziewięćdziesiątych liczne grodzone kompleksy mieszkaniowe naśladują międzywojenny modernizm.
Ułaskawienie PRL
Sakralizacja destrukcji stolicy oraz nostalgia za międzywojenną przeszłością to jedne z najważniejszych elementów, które kształtują pamięć zbiorową o dziejach polskiej stolicy. Fałsz tej konstrukcji prowokuje reakcję, która przyjmuje kształt akceptacji dla dziedzictwa PRL. Ważnym nowym głosem w debacie na ten temat jest książka Filipa Springera Źle urodzone – reportaże o architekturze PRL[3]. Narracja obejmuje w tym przypadku kilka wybranych przykładów, głównie budynków modernistycznych. Autor odtwarza polityczne i ekonomiczne warunki, w jakich była wznoszona między innymi katowicka Superjednostka. Nie ma tu złości, raczej próba zrozumienia czasu i miejsca, w których te obiekty powstawały. Formalnie nie różnią się one bardzo od podobnych budynków istniejących na przykład w krajach Europy Zachodniej. Są jednak „źle urodzone”, na zawsze naznaczone politycznym kontekstem, który wypychać je będzie na front ideologicznej wojny o polską historię. Zrozumienie tego procesu oraz zaakceptowanie własnej przeszłości pomoże nam pogodzić się z otaczającą rzeczywistością, odnaleźć w niej brakujący element pamięci, który – niekoniecznie heroiczny – również powinien być zachowany. Pozostaje żywić nadzieję, że jeżeli postulowane zmiany nadejdą, a materialne dziedzictwo PRL zostanie społecznie ułaskawione, to przynajmniej kilka spośród jego najciekawszych przykładów uda się ocalić nie tyle od zapomnienia, ile od zniszczenia.
Michał Wiśniewski – architekt, historyk sztuki, doktor nauk humanistycznych. Interesuje się architekturą międzywojenną i współczesną, prowadzi badania na temat sztuki tworzonej na potrzeby państwa. Jest autorem monografii Ludwika Wojtyczki, krakowskiego architekta i konserwatora zabytków pierwszej połowy XX wieku.
- Filip Springer, Źle urodzone. Reportaże o architekturze PRL-u, Kraków 2012.↵