By zatrzymać widzów przed ekranem, wciąż potrzeba nowych twarzy i właśnie dlatego życie Zeliga wydaje się doskonale sformatowane na potrzeby prasy i telewizji. Ma wprawdzie jedno ciało, ale jest to ciało absolutnie plastyczne; Zelig może więc grać coraz to inną rolę i za każdym razem znikać bezpowrotnie, bo kolejna jego reinkarnacja to przecież zupełnie nowa tożsamość. Zelig to „powierzchnia bez głębi”, mówiąc słowami Baumana[10]. Szukając swojego miejsca i bezpieczeństwa w tłumie, przyłącza się nawet do zwolenników Hitlera, choć innym razem, udając pilota, Zelig-jaszczurka dokonuje czynów heroicznych, jakich nikt świadomy swoich mocnych i słabych stron – pewien tego, kim jest – nie byłby w stanie dokonać. Żywot w sam raz na scenariusz filmowy. I rzeczywiście, prawa do ekranizacji losu człowieka, który dryfował od obrazu do obrazu, od roli do roli, kupują producenci z Hollywood. I znów każdy pragnie zostać Leonardem Zeligiem.
Tam, gdzie brakuje drogowskazów i hierarchii, życie zmienia się w karnawał, tylko że dzisiaj jego król coraz krócej zasiada na tronie: „w tym świecie – dodaje Bauman – «istnieć» to tyle, co być zauważonym”, trzeba przykuć uwagę i pogodzić się z faktem, że scenę opuszcza się szybciej, niż na nią wchodzi[11]. Publiczność wciąż się nudzi – zostać dłużej w świetle reflektorów może tylko ten, kto ciągle zmienia maski. Skoro jednak wszystko już było, to i maski biorą się z second handu. Efekt? Kultura epigonów, gdzie na oczach tłumów powiela się pomysły tych, którzy kiedyś wyśnili swój „amerykański sen”. Ślepo i powierzchownie wpatrzony w obrazy współczesny Zelig to konformista, który szuka kultury tam, gdzie pozostała już tylko konsumpcja udająca kulturę. Rodzaj zniewolenia, które staje się jego udziałem, to „zniewolenie miękkie”, jak nazywa je Bauman, bowiem w czasach ponowoczesnych posłuszeństwo osiąga się nie za pomocą przymusu, ale pokus[12] – iluzji i decepcji. Nie potrzeba charyzmatycznych dyktatorów, wystarczy odrobina makijażu. Ponowoczesna mistyfikacja, którą ujawnia sztuka Morimury, to powiedzieć ludziom, by stworzyli swoją rolę (wszak nic ich nie krępuje), a następnie na ich drodze ku wolności podstawić im pod nos katalog ról oscarowych.
Morimura w kolejnych swoich odsłonach to Doppelgänger – „podwójny wędrowiec”, „duch bliźniak”, cień, sobowtór [13]. Jak głoszą liczne mitologiczne wierzenia, konfrontacja z własnym cieniem zwiastuje nieszczęście lub śmierć. Jak zatem widzieć karnawałowy danse macabre sobowtórów, na który zaprasza nas japoński artysta? Czy jako „próbę generalną śmierci” – śmierci, która w czasach ponowoczesnych stała się „epizodem bez trwałych konsekwencji” [14]? Patrząc na prace japońskiego artysty, widzimy paradę przebierańców, ale każdy kostium został pożyczony. Rzeczywistość stała się płaska jak ekran telewizora, z którego artysta wyp11ożycza obrazy. Tożsamość okazuje się kwestią dekoracji, stroju, makijażu – jednym słowem: powierzchni, w której wnętrzu kryje się pustka. Każdorazowa autoekspresja zostaje ujęta w cudzysłów. Działania Morimury – rodzaj sztuki możliwy tylko w społeczeństwach dobrobytu – obnażają właściwe ponowoczesności przekonanie o „niedostateczności przemijania” (znów Bauman) – rzeczy, ludzie i ich twórczość znikają, by ustąpić miejsca równie chwilowym jak one, nowym fenomenom, ale nic nie przemija na zawsze, bo w każdej chwili można sięgnąć do lamusa, przymierzyć i przewietrzyć czyjąś sławę. I tak wszystko „staje się nieco na niby; byt jest czymś pomiędzy paradą przebierańców a zabawą w chowanego. Nic, co się zaczyna, nie będzie trwało wiecznie, ale i nic nie kończy się tak naprawdę bezapelacyjnie. Nie trzeba więc tego, co się czyni, traktować zbyt serio”[15].
Nierzadko w odniesieniu do prac Morimury pada słowo „kicz”. Artysta podkreśla, że nie rozumie skąd ta etykietka i porównuje swoje przebieranki do zabaw dziecka, które naśladując starszych, stara się dorosnąć[16]. Nie zaprzecza, że chce rozśmieszyć widza, zdetonować powagę kultury wysokiej, bo przecież ludzkość ze swoimi ambicjami, w całym swoim niekończącym się dorastaniu, wydaje się arcykomiczna. Komedia ludzka w ponowoczesnym wydaniu, gdzie niczego (ze śmiercią włącznie) „lepiej nie traktować zbyt serio”, musi budzić jednak raczej gorzki uśmiech. Trudno o inną reakcję, jeśli na każdym kroku jako rozkosz estetyczną sprzedaje nam się ładnie opakowaną pustkę i porozumiewawczo mruga okiem.