Aż się prosi, by sięgnąć po literackich klasyków.
Literatury faktycznie nie brakuje. Są dzieła Sołżenicyna, Szałamowa, Herlinga- Grudzińskiego, Czapskiego i wielu innych pamiętnikarzy. To wspaniałe książki.
Gdyby dostała pani wolną rękę, opowiedzianą przez którego z nich historię by pani zekranizowała?
Nie mam nikogo takiego. Kiedyś myślałam o Gieni Ginzburg, bo tam było kilka ciekawych sytuacji. Chodziło o to, jak odnajduje się w tym wszystkim komunista, a ściślej kobieta komunistka. To zostało zresztą nakręcone przez holenderską reżyserkę Marleen Gorris, jako Wichry Kołymy. Film powstał w Polsce, ale efekt końcowy wyszedł słabo. Inna sprawa, że ona to zrobiła po angielsku i z angielskimi aktorami. Według mnie, problem polega na tym, że ta rzeczywistość strasznie się zafałszowuje, jeśli język i ekspresja postaci nie są prawdziwe. Chodzi o sytuacje, w których hollywoodzkie czy angielskie gwiazdy udają, że są rosyjskimi żołnierzami czy polskimi Żydami. Dlatego było dla mnie tak ogromnie ważne, żeby opowiedzieć W ciemności, używając prawdziwych języków. Jak widzę Daniela Craiga, udającego żydowskiego partyzanta, to nie wierzę w tę historię.
Wymiękłem w trakcie oglądania zdubbingowanego po rosyjsku zwiastuna Walkirii, w którym Tom Cruise grał, mówiącego po rosyjsku, Niemca.
Najlepiej ten film prezentował się w Niemczech, gdzie zdubbingowano go po niemiecku, dzięki czemu jego bohaterowie posługiwali się właściwym językiem. Podobnie rzecz się miała z Lektorem, gdzie mocno akcentuje się kwestie Niemców, niemieckości i niemieckiej literatury. Kiedy oglądałam go w wersji anglojęzycznej, wydał mi się szalenie komiczny. Ale gdy zobaczyłam zdubbingowany fragment w niemieckiej telewizji, mój odbiór był zupełnie inny. To są paradoksalne ścieżki takich filmów. Moim zdaniem angielski strasznie teatralizuje. Jeszcze bardziej widać to w produkcjach filmowych o gułagu, bo Rosja ma w sobie kompletnie inną ekspresję. W tej sytuacji Niepokonani Petera Weira, w których dość dobrze pokazano wiele rzeczy, są śmieszni w sytuacjach, gdy Colin Farrell mówi coś po angielsku.
Spotkałem się jednak z opiniami krytyków, że amerykańscy czy angielscy aktorzy, wcielający się w niemieckich żołnierzy i mówiący swoje kwestie w języku angielskim, nadają tego typu historiom wymiar uniwersalny, pokazując, że pewne sytuacje mogą się wydarzyć wszędzie.
To zależy od kontekstu. Jeśli mówią po angielsku w filmie Quentina Tarantino, to zgadzam się, że wszystko jest ok, bo w grę wchodzi pewna konwencja. Natomiast, moim zdaniem, w produkcjach mających ambicje dużego realizmu, to nie działa. Często jest to uzależnione od tematu i grupy docelowej.
Jeśli zaś chodzi o holokaust i komunizm, to przeczytałam dziesiątki książek i wspomnień o tej tematyce. Sporo ludzi opowiadało mi też swoje historie. Kiedy jeździłam po świecie z Europą Europą i brałam udział w spotkaniach z publicznością, po każdej takiej projekcji podchodziły do mnie co najmniej dwie, trzy osoby i mówiły, że to wspaniały film, ale ich historia jest ciekawsza. No, ale niemal każda opowieść człowieka, który przeżył wojenny dramat, nadaje się na fabularną produkcję. Zawierają w sobie niesamowitą dramaturgię, a także elementy przygodowe. Poza tym, że ich bohaterowie siedzieli cały czas w ukryciu, jest to związane z jakimiś niebywałymi perypetiami: wyborami, brutalnością, miłością i tak dalej. Nie zdziwię się, że jeżeli ktoś się spotka z taką historią, to go ona zainspiruje. Bo one są inspirujące. Od razu ma się ochotę je kręcić.
To już prawie ostatni moment, żeby wysłuchać osobistych opowieści uczestników tych wydarzeń, przecież od jakiegoś czasu obecna jest w tym temacie narracja oparta na punkcie widzenia ich dzieci i wnuków.
Są badania psychologiczne, przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych, które dowodzą, że druga i trzecia generacja jest nie tyle zafascynowana, co niejako zarażona przeszłością. Chodzi o problemy, z których nie do końca zdają sobie sprawę. Mam na myśli przede wszystkim potomków hitlerowskich oprawców, szukających swojego punktu widzenia. A jak to wygląda w Polsce? Władysław Pasikowski zabrał się za film o Jedwabnem, a do podobnego projektu przygotowuje się Przemek Wojcieszek. Pokazuje to, że młody Polak szuka winy przodków. To sprawy, do których każde pokolenie podchodzi inaczej.
Ja natomiast jestem obecnie w Pradze i szykuję mini serial dla czeskiego HBO o wydarzeniach po 1968 roku, a konkretnie o studencie Janie Palachu, który podpalił się i spłonął. To był protest przeciwko agresji Układu Warszawskiego. Co ciekawe, produkcji na ten temat powstało właściwie niewiele. W grę wchodzi jedynie kilka telewizyjnych dokumentów, tak naprawdę niemających większego znaczenia. Przez te wszystkie lata nie nakręcono o tym żadnej ciekawej fabuły. Jedynym wyjątkiem jest amerykańska Nieznośna lekkość bytu Philipa Kaufmana, na podstawie prozy Milana Kundery. To oczywiście dość komiczny film, bo bardzo różni się od czeskiego punktu widzenia. Na szczęście wreszcie coś ruszyło, ponieważ kilka miesięcy temu otrzymałam od Czechów scenariusz. Bardzo ciekawy i prawdziwy. Po jego przeczytaniu powiedziałam, że mnie to interesuje. Spotkałam się z producentami i scenarzystami. Wówczas okazało się, że pisarz, a zarazem scenarzysta, ma dwadzieścia siedem lat, zaś dwójka producentów po dwadzieścia pięć. Mimo to zajęli się tym w sposób bardzo „uczestniczący”, jakby brali w tych zdarzeniach udział. A ja tam wtedy byłam, więc wiem, co mówię. Moi rówieśnicy, czy osoby starsze, nie zajmowały się tym. Wręcz od tej sprawy uciekały. Tymczasem młodzi się za to zabrali i wydaje mi się, że ich wizja jest bardzo uczciwa.
Osobiście mam bardzo nielinearny stosunek do historii. Odnoszę wrażenie, że ona się nie kończy. Według mnie druga wojna światowa się nie skończyła, tylko trwa, jakby w uśpieniu. W takiej natrętnej możliwości, że to się tu czy tam w jakiejś formie znowu odnowi i gdzieś wybuchnie. Tak samo działa pamięć. Rzeczy, które wydają się już dawno zapomniane, w kolejnym pokoleniu wracają jako coś szalenie istotnego. Analogicznie było z polskimi winami wobec Żydów w czasie okupacji. Teraz, sześćdziesiąt lat po wojnie, to nagle wychodzi na wierzch.
Realizuje pani projekt dla czeskiego HBO, a kiedy zrobi coś dla polskiego?
Nikt mi nic nie zaproponował. Kiedyś myśleli o pewnym projekcie, ale sądzę, że nie mieli odwagi, by zrealizować coś poważnego. Ostatnio powstała polska wersja Bez tajemnic. Czesi zrobili czeską, a Rumunii rumuńską. To w gruncie rzeczy, prosty w realizacji format, więc to chyba próba, wprawka. Zobaczyli, że mogą i może wkrótce coś ruszy. Polska telewizja nie jest specjalnie ambitna, więc HBO powinno dać przykład. Tak jak to miało miejsce w Stanach Zjednoczonych. Mają mój numer, więc w razie czego mogą zadzwonić. Mój obecny projekt zajmie mi koło roku.
Proszę o nim coś jeszcze powiedzieć.
To trzyczęściowy mini serial. Pierwsza część będzie trwała siedemdziesiąt minut, a kolejne po sześćdziesiąt. Nie postawiono mi żadnych wymagań odnośnie zatrudnienia znanych aktorów. Otrzymałam maksymalną wolność. Jak na postkomunistyczny kraj budżet jest dość spory, a ambicje są jeszcze większe.
Chciałbym zakończyć ten wywiad powracając do filmu W ciemności. Jak wyglądała praca z aktorami i przygotowywaniem ich do ról?
Aktorów zawsze dobieram starannie. Stawiałam ich przed różnymi zadaniami, które nie są zwyczajne. Chodzi o wysiłek fizycznych w czasie zdjęć, czy przygotowanie językowe w okresie przedprodukcyjnym. Trójka z nich, Robert Więckiewicz, Kinga Preis i Krzyś Skonieczny, musieli się nauczyć, nieużywanej obecnie, lwowskiej gwary, która kiedyś była w tamtym mieście powszechna. Z kolei Julka Kijowska i Marcin Bosak nauczyli się jidysz, a niemieccy aktorzy – polskiego.