Julien Salaud tymczasem inspiruje się w swojej twórczości dokonaniami badaczki Chantal Jègues-Wolkiewicz, która twierdzi, że skalne malowidła Sali Byków w grocie Lascaux są ściśle związane z mapą nieba. Wszystkie newralgiczne części zwierzęcych ciał: oczy, kopyt czy rogów, zostały namalowane w taki sposób, że odzwierciedlają one położenie gwiazd, tworzących konstelacje. Same jaskinie służyły według Wolkiewicz do odprawiania tajemniczych rytuałów, całkowicie podporządkowanych gwiazdom, w których udział brali ludzie i zwierzęta. Julien Salaud w prezentowanej na wystawie pracy „Konstelacja jelenia” (2012) wykorzystuje symbolikę niebieskich ciał, umieszczając je wokół wypchanych zwierząt, materializując w ten sposób ów prastary rytuał, którego sens związany był z włączeniem jednostki w zbiorowość, w życie zorganizowane – w żywy Kosmos[3]. Druciane siatki okalające jelenie, całkowicie zmieniają ich formę. To artystyczna interpretacja Sali Byków odsyłająca do rytualnego transu, w którym następuje rozczepienie ciała i umysłu, otwierającego huxley’owskie Drzwi w Murze. Jest to także próba określenia granic pomiędzy tym, co racjonalne i duchowe, ludzkie i zwierzęce, a także wizualna prezentacja heterogenicznych modelów konstelacji zastosowanego zarówno do gwiazd, jak i ludzi oraz zwierząt.
Realizacja ta pomimo bardzo szumnej, ideologicznej nadbudowy, niczego widzowi nie ułatwia, wręcz przeciwnie. Spoglądając na gwiezdną zagrodę w której znajduje się jeleń, pierwszymi skojarzeniami, jakie się nasuwają to nieustanne balansowanie pomiędzy niebem a ziemią i próbą wyznaczenia w miarę jasnej granicy wokół tego, co nieskończone. Jest to oczywiście niemożliwe, choć niedawno odkryta „boska cząstka” być może na to częściowo pozwoli. Nadmierne uwikłanie w poszukiwania odpowiedzi na nierozstrzygalne, jak na razie, pytania dotyczące świata sprawiają, że ludzka jednostka staje się jeszcze bardziej zagubiona w chaosie definicji. A może wystarczyłoby chwilowe przewietrzenie wyobraźni? Jak mawiał William Blake, gdyby zdezynfekować percepcję, każda rzecz jawiłaby się taka, jaka jest – nieskończona. Być może jest to jakiś sposób na odwieczny ból karku zadartej ku niebu głowy.
Zupełnie inaczej do zagadnienia wieczności, czasu i kosmosu podchodzi Sylvain Le Guen. Zamiast poddawać się melancholii związanej z zagadką istnienia, artysta tworzy wspaniałe wachlarze, którymi można rozwiewać przytłaczające wątpliwości związane z ludzką egzystencją. Są one absolutnym majstersztykiem sztuki dekoracyjnej, wykonane z niezwykłą precyzją oraz widoczną gołym okiem pasją. Niejednokrotnie były one eksplorowane przez świat mody, zachwycający się oryginalnością i niesłychaną wprost elegancją jego dzieł. Artysta inspiruje się w swojej twórczości orgiami i japońskim dizajnem wykorzystując w wachlarzach różnorakie materiały – listki, kwiaty czy pióra. Prezentowane w katowickim BWA wachlarze przedstawiają mapy nieba. Są niezwykle delikatne i zwiewne, pomimo „ciężkości” poruszanego tematu. Zabezpieczone przed dotykiem widzów, przypominają skrzydła motyla przecinającego powietrze delikatnymi ruchami. Piękno wykonania tych prac jest tak zachwycające, że przybliża ono widzów do głębokiego, kontemplacyjnego doświadczenia nieskończoności. Chyba bliżej kosmosu już być nie można. I wcale nie potrzeba do tego lotu wahadłowcem.
Wystawa w katowickim BWA jest niesłychanie różnorodna, choć na pewno lekko rozczarowany może poczuć się widz, który oczekiwał od artystów jasnych deklaracji i alchemicznego opus, pomocnego w poradzeniu sobie ze zbyt upłynnioną rzeczywistością, biegnąca zbyt wartkim nurtem. Jednakże nie zmienia to niezwykle przyjemnego, wizualnego odbioru samej ekspozycji, skutecznie zachęcającej do obserwacji nieba w ciepły, letni wieczór, nie po to by szukać odpowiedzi na egzystencjalne pytania, ale po to, by w końcu pogodzić się nieustanną i nieuchronną zmianą, którą ono tak doskonale ilustruje.
- Tamże, s.48.↵