Toby Dye to niepokorny twórca dokumentów, reklam i teledysków. Jego realizacje są niezwykle różnorodne i za każdym razem wzbudzają wiele kontrowersji. Artysta z wyrafinowaną lekkością rejestruje najbardziej newralgiczne fragmenty rzeczywistości, o których chciałoby się zapomnieć, by później, jak za dotknięciem magicznej różdżki, swobodnie snuć narracje o zanurzeniu w błogiej, szczęśliwej codzienności.
Te oczywiste przeciwieństwa są charakterystyczne dla twórczości Dye’a, która zachwyca niezwykle intymną, wizualną konsystencją. Oglądając jego realizacje, można się otrzeć zarówno o mistycyzm, jak i brutalność. Wystarczy obejrzeć jeden z jego najsławniejszych, poruszających dokumentów „The Cannibal that Walked Free (2007), opowiadający o psychotycznym, japońskim kanibalu, aby zrozumieć, że Dye to twórca niezwykły. Artysta pozwala swoim bohaterom mówić. Odnosi się do nich z szacunkiem, bez względu na to kim są i co robią. Nie ocenia, nie krytykuje, nie stawia żadnej diagnozy, obojętnie, czy mówią o swoim zamiłowaniu do gotowania czy seksualnych perwersjach. Dye ukrywa się za kamerą, zachowując niezbędny dystans. Tak się dzieje w przypadku dokumentu o gwieździe filmów porno, Georginie Spelvin. Fragmenty wywiadu artysty ze Spelvin zostały umieszczone w teledysku Massive Attack „Paradise Circus”(2009), który nie został wyemitowany w żadnej stacji muzycznej z powodu obecności pornograficznych treści.
Klip obecny jest za to na stronie internetowej artysty, jak i zespołu. Stało się tak dlatego, że Dye okrasił swój wywiad fragmentami erotycznego filmu „The Devil in Miss Jones” (1973), będącego dla Spelvin prawdziwą przepustką do sławy gwiazdy kina porno. Skandal był w tym przypadku nieunikniony. Sam teledysk zaczyna się zupełnie niewinnie- na czarnym tle widać staruszkę z rozwianymi włosami, która swobodnie opada na krzesło. Jest w niej coś niewinnego i bezpretensjonalnego. Pogodzona z własną starością i przemijaniem, zaczyna spokojnie opowiadać: „Raz w życiu próbowałam być prostytutką. Za pieniądze miałam oddać ciało pewnej miłej kobiecie, ale nic z tego nie wyszło. Po prostu nie potrafiłam się podniecić. Kiedy opowiedziałam o tej historii znajomym, zdziwieni pytali: ale jak to, przecież uprawiasz seks przed kamerą? Otóż – mówiłam im – jest jedna zasadnicza różnica między prostytucją a graniem w porno. Gdy wiesz, że cię kręcą, to strasznie podnieca. Boże wybacz mi, ale kocham kamerę”[1]– bez cienia skrępowania opowiada Spelvin. Wydawać by się mogło, że przy takim dosadnym rozpoczęciu, jej starcza niewinność zniknie. Dzieje się jednak zupełnie inaczej. Widz bez najmniejszego skrępowania obserwuje kontrast pomiędzy demonicznością a dziwacznym rodzajem naiwności, która obezwładnia. Tak naprawdę nie wiadomo, co jest w tym przypadku bardziej nieprzyzwoite-widoczna gołym okiem perwersja czy owa niewinność, która doprowadza do wizualnego niedowładu. Trzeba przyznać, że pomimo obsceniczności, realizacji Dye’a nie można odmówić talentu, mieszącego się gdzieś pomiędzy dokumentem a uświadomioną sztuką.
W podobnym, egzystencjalnym tonie utrzymany jest kolejny teledysk Dye’a, tym razem dla zespołu Unkle, „ Another Night Out (Surrender All)”(2012). Artysta bierze na swój dokumentalny warsztat przebrzmiałą gwiazdę boksu, Terry’ego Wrighte’a. Czarnobiałe wideo pokazuje zmaganie się z własnymi słabościami i przygotowania do walki. Niezwykłe zdjęcia oraz ruch kamery sprawiają, że dostrzegalny jest każdy zakamarek ćwiczącego ciała, każdy cios zadany przeciwnikowi. Wzrok rozkoszuje się płynnością obrazów, ulegając osobliwemu zestawieniu siły i rachityczności, tworzącemu cudowną, optyczną jedność. Co istotne, ta trudna sztuka swatania przeciwieństw nie jest w przypadku Dye’a naiwna i dosłowna. To niespokojna narracja o nieuchronnie zbliżającej się śmierci, ukrytej w silnym, ale nietrwałym ciele.
Zupełnie zaskakująca jest na pewno krótka, filmowa reklama masła Lurpak. Artysta obserwuje wielbicieli kuchni w prawdziwie malarskich przestrzeniach, przy pracy, słucha o przyjemności gotowania i smakowania. Wydawać by się mogło, że w takim obrazie niczego przygnębiającego dostrzec nie można. A jednak Dye znów dokonuje napadu na nadwyrężony budżet zmysłów. Artysta subtelnie przemyca melancholijny smutek związany z codziennością, która sama w sobie oznacza ostateczność. Co za nieznośna lekkość przeciwieństw! Ale właśnie to ona sprawia, że obrazy Dye’a są niezwykle autentyczne.
- http://kultura.newsweek.pl/porno-w-sluzbie-muzyki–czyli-slow-kilka-o-nowej-plycie-massive-attack,52566,1,1.html↵