Ewa Zielińska: Jakie wydarzenie w ciągu ostatnich lat najsilniej wpłynęło na obraz polskiej kultury?
Feliks Falk: Wydarzeń w Polsce jest, o dziwo, bardzo dużo. Wbrew narzekaniom, że w kulturze nic się nie dzieje, ciągle możemy obserwować dziesiątki (jeśli nie setki) festiwali muzycznych, filmowych, teatralnych. Może nie wszystkie mają sens, niektóre są tylko inicjowane dla chwały jakichś niedużych grup środowiskowych, ale to bez znaczenia. Zetknięcie się ludzi z odrobiną kultury może ich zachęcić do kontynuowania dalszych poszukiwań. Taką mam nadzieję. Trudno jednak wyłonić jedno czy dwa najważniejsze wydarzenia z ostatnich lat. Jest ich więcej. Myślę między innymi o takich jak: wybudowanie przez Pendereckiego Europejskiego Centrum Muzyki w Lusławicach, Muzeum Historii Żydów, opery Trelińskiego, spektakle teatru Warlikowskiego, festiwal Open’er i kilku innych.
Kto, według Pana, odegrał znaczącą rolę w polskim kinie?
Na to pytanie jest mi niezręcznie odpowiadać, ponieważ ciągle biorę aktywny udział w życiu filmowym i trudno mi klasyfikować twórców czy ich dzieła. Jedyne, co mogę powiedzieć, to że pojawiła się nowa grupa twórców, która stopniowo wypiera starszych, uznanych reżyserów. Wśród nich najwięcej nadziei wiążę z Janem Komasą, Marcinem Krzyształowiczem czy Wojtkiem Smarzowskim.
W jaki sposób w ciągu ostatnich lat zmieniło się postrzeganie filmów przez odbiorcę? Czy nowe technologie pozytywnie wpływają na ich odbiór, czy też stanowią zagrożenie?
Jestem z pokolenia widzów, którzy pamiętają kino jako miejsce magiczne, w którym doznawało się przeżyć niemal metafizycznych. Mam wrażenie, że dzisiaj odbiór filmu jest taką samą czynnością, jak zjedzenie kanapki w fast-foodzie czy wypicie coca-coli. Nawiasem mówiąc, oba często widywane podczas seansu (poza, rzecz jasna, popcornem). Wspaniale wyposażone technicznie kina, z wygodnymi fotelami i zbyt głośnym dźwiękiem dolby surround, moim zdaniem nie uruchamiają dodatkowych zmysłów pozwalających na idealną identyfikację z opowiadaną historią. Można powiedzieć, że jest to po prostu lepszy fast food i nic więcej. Nawet jestem w stanie śledzić fabułę, doceniać konstrukcję, dramaturgię, grę aktorów czy zdjęcia, ale zawsze jest jakaś szyba między mną a ekranem, która przeszkadza zapomnieć, że siedzę w sali kinowej, z innymi widzami. Nie potrafię, jak kiedyś, kiedy byłem pozbawiony dodatkowych technologicznych używek, poddać się czarowi opowieści, dać się oszukać iluzji filmowej, której dzisiaj już nie ma.
Mówię o tym z pewnym żalem. Bo nie jest to do końca wina twórców. Reżyserów z wyobraźnią i pomysłami ciągle jest wielu, ale zarówno klimat związany z odbiorem dzieła jest totalnie inny, jak i psychika młodych widzów – zdominowana przez szybko zmieniającą się technologię, dynamiczne klipy, skrótowy sposób komunikacji (sms-y) itd. – jest nastawiona na inną treść i formę. Brak koncentracji widoczny jest często w salach kinowych u widzów sprawdzających co pięć minut swoje komórki i oślepiający innych, którzy siedzą obok lub z tyłu. Ale kino jako zamknięta przestrzeń jest jeszcze w jakimś sensie oazą intymności, dającą szansę na minimum skupionego odbioru.
Co w takim razie powiedzieć o telewizorze, gdzie bardzo często narażeni jesteśmy na przerwy reklamowe, czy komputer, który jest tylko narzędziem powołanym do chłodnego, mechanicznego przekazu, nie mówiąc już o smartfonach czy iPadach, w których trudno sobie wyobrazić projekcję ambitnego, artystycznego dzieła? Nawet porządny melodramat nie jest w stanie wycisnąć z odbiorcy kropelki łzy.
Jest jeszcze coś, co odczarowuje kino, zanim do niego pójdziemy: sprowadzenie dzieła do kategorii produktu handlowego. Dystrybutorzy robią wszystko, żeby zachęcić do obejrzenia filmu, ale jednocześnie powstaje wrażenie, że mamy do czynienia z papką, w której giną nie tylko arcydzieła, ale też po prostu dobre filmy. Zostają one z góry pozbawione tajemniczej otoczki, która jest niezbędna, żeby zagubić się w materii, którą nam oferują. Niestety, taka jest cena umasowienia kultury, która stała się już dawno pop-kulturą.
Rozwój nowych technologii to także istotne zmiany w podejściu samych artystów do sztuki. Czy dostrzega Pan owe zmiany w swojej pracy?
To truizm, że świat idzie do przodu. Użalać się, że technologia czy rozwój Internetu spłaszczają nasz odbiór rzeczywistości i tępią wrażliwość – nie ma sensu, bo i tak niewiele da się z tym zrobić. Tym bardziej, że zmiany cywilizacyjne mają też pozytywne skutki. Oczywiście technologia ma swoje pozytywne strony. Ułatwia w jakimś sensie upowszechnianie kultury. Internet pozwala na szybszy dostęp do informacji, a także do konkretnych dziedzin kultury i sztuki. Co prawda dzieje się to często z pogwałceniem praw autorskich, ale miejmy nadzieję, że z czasem te sprawy zostaną uregulowane. Sam korzystam z nowych narzędzi. Nie narzekam, że papierowe książki zastępują stopniowo elektroniczne czytniki. Słowo bowiem wyzwala wyobraźnię, gdziekolwiek się pojawia. Natomiast kino działa na wiele zmysłów. Głośny dźwięk, format ekranu czy 3D nie ma większego znaczenia. Kino powinno przede wszystkim tworzyć przestrzeń do przeżyć transcedentalnych. Dla mnie dzisiaj takiego kina już nie ma. Tak, jak nie ma już kina „Wars” czy „Pod kopułą”, gdzie wraz z gaśnięciem świateł przekraczaliśmy próg Wielkiej Tajemnicy.
Czego w dzisiejszych czasach najbardziej potrzebuje polska kinematografia?
Myślę, że niczego nadzwyczajnego. Powstaje dużo filmów o zróżnicowanej tematyce, widzowie chętniej chodzą na polskie filmy, filmy są na niezłym europejskim poziomie. Z pewnością brakuje systemu upowszechniania filmów ambitniejszych, niszowych. Słabo funkcjonują DKF-y, kina studyjne, brakuje pieniędzy na ich rozwój. Na pewno nienajlepszy jest system ekspercki w PISF-ie, zdarzają się pomyłki. Brakuje też prywatnych inwestorów, którzy nie widzą w filmach szansy na przyzwoity zarobek. A także brakuje szczęścia na wielkich festiwalach, gdzie nie bardzo chcą zauważyć, że istnieje polskie kino.
Jakie wyzwania stoją przed polskim filmem na najbliższe lata?
Największym wyzwaniem jest przetrwanie. Kryzysy, które nie omijają Polski, szarpanina o władzę, nadmiar ideologii w programach niektórych partii, wszystko to powoduje destabilizację. Dla kinematografii to może być szkodliwe.
Dziękuję za rozmowę.