W ostatnich latach na bardzo różnorodnej mapie polskich festiwali filmowych nie brakuje imprez, które swoją pozycję budują na świadomie podkreślanym walorze lokalności i kameralności. Wystarczy przywołać tu chociażby Łagów, Ińsko czy Zwierzyniec. Podobny charakter wyróżnia Hommage à Kieślowski w Sokołowsku, którego trzecia edycja miała miejsce w dniach 6-8 września 2013 roku. Festiwal odbywa się tradycyjnie w starej uzdrowiskowej miejscowości, w której funkcjonują dziś dwa sklepy spożywcze i jedna kawiarnia, niemal wszystkie sanatoria zamknięto w okresie transformacji, a w przestrzeni publicznej nie znajduje się żaden ekran telewizyjny. Specyfiką środkowoeuropejskich miast i miasteczek jest określanie ich lokalną wersją metropolii świata zachodniego. „Paryżów Wschodu” istnieje chyba więcej niż dzielnic stolicy Francji, całkiem pokaźna jest też liczba pomniejszych „Hollywoodów”. Sokołowsko nazywane bywa niekiedy „dolnośląskim Davos”, a już krótka wizyta w miasteczku pozwala ograniczyć sceptycyzm w traktowaniu tego rodzaju przydomków. I to bynajmniej nie tylko dlatego, iż założone przez doktora Hermanna Brehmera w ówczesnym Görbersdorf uzdrowisko było wzorem dla budowanej później leczniczej infrastruktury Davos.
Festiwal w czasie zawieszonym
Hans Castorp planował spędzić w szwajcarskim uzdrowisku trzy tygodnie, pozostał w nim siedem lat, doświadczając poczucia zwolnionego czasu i w pierwszym okresie zmagając się z wynikającą z mikroklimatu nieprzepartą sennością. Położone w górach, z dala od arterii komunikacyjnych, Sokołowsko oferuje podobne doświadczanie czasu zwolnionego lub zawieszonego. Wieści ze świata (gwałtownie spadające notowania giełdowe, przyjęcie najnowszego filmu Wajdy w Wenecji) docierały do sudeckiej miejscowości z niespotykanym w dzisiejszych czasach opóźnieniem i zadziwiająco traciły na znaczeniu.
Kilka lat dzieciństwa spędził w Sokołowsku Krzysztof Kieślowski, pozostający patronem corocznego wydarzenia, stanowiącego rodzaj hołdu dla reżysera. Wynika stąd szczególny sposób budowy programu, pozbawionego w zasadzie nowości, prezentującego natomiast nieco starsze filmy twórców, których estetyka zdaniem organizatorów jawi się jako korespondująca z wcześniejszym dorobkiem autora Przypadku. Co roku też jeden film Kieślowskiego traktowany jest w sposób szczególny, stając się wiodącym obrazem festiwalu. W 2012 roku było to Bez końca, a w trakcie ostatniej imprezy Trzy kolory: Biały.
Nazwisko reżysera i niekłamana sympatia, jaką cieszył się pośród współpracowników sprawiają, że kameralna impreza regularnie już przyciąga niemałą liczbę gwiazd. W tym roku do Sokołowska zawitał jeden z legendarnych europejskich producentów Marin Karmitz, galę zamknięcia uświetnił monodram Krystyny Jandy, pojawił się Mariusz Grzegorzek, Magdalena Łazarkiewicz, Artur Barciś czy Gabriela Muskała. Wymienić wypada je z dziennikarskiego obowiązku, Sokołowsko z pewnością nie jest jednak festiwalem czerwonych dywanów i alei gwiazd.
Z innych zupełnie czynników wynika specyfika tej imprezy w środkowych Sudetach, mianowicie właśnie ze wspomnianego poczucia oddalenia i zawieszonego czasu. Program skonstruowany w sposób oszczędny i przemyślany pozwalał uniknąć typowego dla filmowych festiwali maratońskiego biegu od sali do sali, by zobaczyć choć część wydarzeń z danej imprezy. Nie tylko w sztuce, ale i w programie czasami mniej znaczy więcej. Na program składały się filmy rzadko obecne na większych imprezach, to znaczy nie będące ani premierami lub nowościami z ostatniego sezonu, ani też klasyką kina, lecz obrazy najrzadziej obecne na tego rodzaju imprezach, mianowicie pochodzące sprzed kilku lat i nie zawsze docenione przez widownię w trakcie kinowej dystrybucji. Sokołowsko dostarcza możliwości ponownego obcowania z nimi na dużym ekranie. Z kilku filmów na tej właśnie zasadzie prezentowanych w kinie Zdrowie lub w trakcie pokazów plenerowych, jak Królowa aniołów Grzegorzka, Zero Borowskiego, Lęk wysokości Konopki, Cała zima bez ognia Zglińskiego, największą niespodzianką dla publiczności okazał się ten ostatni. Zrealizowany w 2004 roku w Szwajcarii debiut reżysera Wymyku nagrodzony był co prawda w Wenecji i pokazywany poza konkursem w Gdyni, lecz pozostawał niemal nieznany polskiej widowni. Film Zglińskiego, osadzony w surowym górskim klimacie Szwajcarii i opowiadający o małżeńskiej tragedii rzuconej na tło losów uchodźców z Kosowa, imponował subtelnością zastosowanych środków, ascetyczną, lecz jednocześnie poruszającą metodą prowadzenia narracji i świetną rolą Gabrieli Muskały.
Biały: rewindykacje
Świetnym posunięciem było wybranie na film tegorocznego festiwalu środkowej części słynnej „kolorowej” trylogii. Wśród powszechnych w momencie premiery zachwytów nad Niebieskim i Czerwonym przygody Karola Karola traktowano niczym brzydkie kaczątko pośród dwóch łabędzi – pozostałych części trylogii. Tymczasem już wtedy Biały wydawał mi się częścią najlepszą. Owszem, obecny jest w nim groteskowy i nieco komediowy ton, ale to zarazem jeden z dwóch najbardziej udanych filmowych obrazów polskiej transformacji i początków kapitalizmu. Co więcej, Kieślowski spośród filmów trylogii właśnie w Białym w największym stopniu dotknął ziemi. Nakręcił go w typowym dla siebie stylu nieco chropowatej realistycznej obserwacji rzeczywistości, który przyniósł mu najlepsze dzieła z lat 70. i wczesnych 80., a od którego odszedł w swych francuskich realizacjach.