Szaleństwo współczesnego społeczeństwa polega na nieustannym konsumowaniu obrazów i dźwięków. Oblepiają one ludzkie ciało z każdej możliwej strony, zawłaszczając sobie coraz większe terytorium. Nie można się od nich uwolnić – w zagęszczonej, nierozcieńczonej formie przenikają do najgłębszych struktur ludzkiej świadomości, wpływając na kształt współczesnej percepcji audiowizualnej, całkowicie uzależnionej od widzialności i słyszalności. Zamykając powieki i zatykając sobie uszy, w dalszym ciągu człowiek uwięziony jest przez obraz, nieokreślony powidok, który pojawia się w wyniku mocnego zmrużenia oczu, jak i przez dźwięk, tym razem wydobywający się z własnego ciała.
Nadmierny hałas powoduje rozdrażnienie, niepokój, przytępienie wrażliwości, a także bywa elementem manipulacyjnym, mogącym wpływać na ludzkie odruchy i zachowania. Podobnie dzieje się w przypadku obrazu. Czy można jednak wyobrazić sobie brak audiowizualnego, psychodelicznego odlotu, generowanego przez stałą obecność dźwięku i obrazu w otaczającej rzeczywistości? Czy widzialność, czyli innymi słowy akt widzenia, wzbudza jeszcze jakiekolwiek zmysłowe zaufanie w kulturze „światoobrazu”, natrętnie eksplorowanej przez wrażenia dotykające tylko ludzkiego oka? Patrzenie oznacza zniewolenie, przytępienie innych zmysłów. Tymczasem słuch, jak stwierdził Walter J. Ong, związany jest z doświadczaniem wnętrza, dochodzeniem do głębokich warstw ludzkiej świadomości. Wolfgang Welsch zauważył istotne różnice pomiędzy aktem widzenia i słyszenia. „Każde spojrzenie ma coś ze spojrzenia Meduzy: pod jego wpływem przedmioty krzepną, zamieniając się w kamienie. Słyszenie przeciwnie – nie trzyma świata na dystans, lecz weń wnika. Tak jak widzenie jest zmysłem dystansowania, tak słyszenie – zmysłem powiązania”[1] – podkreśla Welsch. Tymczasem dźwięk zmiksowany z obrazem staje się próbą dookreślenia rzeczywistości, zintensyfikowania zmysłowych doświadczeń. Wideo-art staje się w tym przypadku idealną formą przedłużenia ludzkiego ucha i oka, ćwiczeniem ze zmysłów, którym w ten sposób można nadać jakiś kształt.
Po stronie metonimicznych i metaforycznych ujęć, jakimi bez wątpienia jest sztuka wideo oraz muzyka, znajdują się na pewno artyści, których dźwiękowo-wizualne prace można oglądać podczas trwającej właśnie w katowickim BWA wystawy „Głośno!/Loud!”. Stanowi ona pokaz najważniejszych osiągnięć wideo-artu począwszy od początków lat 60. ubiegłego wieku, na dniu dzisiejszym skończywszy. Głównym założeniem wystawy nie jest sięgnięcie po historię tej dziedziny sztuki, ale analiza znaczenia dźwięku we współczesnej kulturze. Ekspozycja staje się tym samym próbą zaobserwowania i nadania kształtu nierozerwalnej więzi pomiędzy tym, co widzialne a słyszalne. Czy udaną? Nie do końca. Można odnieść wrażenie, że wystawę „Głośno!/Loud!” zdominował skutecznie obraz, a nie dźwięk, który nadal znajduje się na peryferiach bezpośredniego definiowania rzeczywistości.
W ciemnych przestrzeniach galerii odbywa się prawdziwy spektakl zmysłowych doświadczeń, które wytrącają widzów z bezpiecznej równowagi. Przeszło 20 pokazywanych obrazów składa się na prawie 13-godzinną projekcję, która obezwładnia swoją siłą przekazu. Podążając krętymi schodami w stronę ekspozycji, od razu następuje zmasowany atak na układ nerwowy odbiorcy. Hałas wydobywający się z głośników nie pozwala widzom ani na chwilę odpocząć – szepty, przyspieszone oddechy, głosy i delikatne szumy mieszają się z mocnymi dźwiękami „Gangnam Style” PSY czy „All is Full of Love” Björk. Można odnieść wrażenie, że widz znajduje się nie na wystawie, ale w głowie schizofrenika, którego umysł przeładowany jest niepołączonymi bezpośrednio ze sobą dźwiękami i obrazami, pojawiającymi się z zawrotną częstotliwością. Wszystko to sprawia, że zarówno oko jak i ucho nie potrafią się skupić na oglądanych pracach, nerwowo rozpraszając się na wszystkie możliwe strony.
Aranżacja ekspozycji podzielona jest na cztery części: „Strukturę medium”, „Muzeum eksperymentów”, „Zbiorowe hipnozy” i „Videomaskarady”. Układ ten pozwala odnaleźć się w gąszczu definicji sztuki wideo. W ten sposób można spróbować prześledzić historię wideo-artu, eksperymenty dźwiękowe, a także realizacje, które stały się manifestami wykorzystującymi muzykę jako narzędzie społecznej prowokacji.
Bezpośrednio odwołującą się do głównej koncepcji wystawy sekcją jest dział „Zbiorowych hipnoz”, który stara się badać zjawisko słyszalności i jego znaczenia w doświadczaniu rzeczywistości. Meredith Monk w swoim obrazie „Ellis Island” (1982) opowiada historię wyspy, znajdującej się w porcie Nowego Jorku, która w latach 1892-1924 przyjmowała imigrantów do Stanów Zjednoczonych. W swoim mrocznym, niezwykle sensualnym wideo Monk przedstawia to miejsce jako nawiedzone przez duchy przybyłych z najdalszych zakątków świata ludzi. Ożywia martwą materię miejsca poprzez szepty, nawoływania, nucenia i zawodzenia, którym towarzyszą cienie osób oczekujących na zgodę na pobyt w tym regionie. Ciało, ale i zarazem dźwięk stają się w tym przypadku głównymi elementami artystycznych zainteresowań Ellis, która za ich pomocą definiuje przyszłe losy imigrantów. Im słabsza, bardziej schorowana czy naznaczona chorobą psychiczną lub kryminalną przeszłością fizyczność, tym mniejsza szansa pozostania w „ziemi obiecanej”. Artystka tym samym, za pomocą zawodzących, cierpiących głosów, określa tożsamość Ellis Island, naznaczonego przez traumę, zgniliznę i śmierć.
- W. Welsch, Na drodze do kultury słyszenia, [w:] red. E. Wilk, Przemoc ikoniczna czy „Nowa widzialność”?, Katowice 2001, s. 67.↵