Dwa muzyczne światy, wiek XX i XVII, odległe nie tylko o wieki, ale i pomysł na muzykę. Niemniej łączy je rzecz niezwykle umowna, subiektywna, uznaniowa: gust.
Z nowym rokiem 2013 nie sposób uniknąć wszelkiej maści podsumowań, rankingów czy porównań. Nie zamierzam porywać się na żadną z tych form, choć najbliżej będzie jej do rankingu. Pierwsze miejsce ex aequo wśród płyt wydanych w 2012 roku przyznać muszę fantastycznemu nagraniu Sonat i interludiów Johna Cage’a w interpretacji pianisty Cédrica Pescii i kolejnemu albumowi w dyskografii Venexiany, która z Monteverdim radzi sobie jak mało kto.
Zeszły rok dedykowany był Johnowi Cage’owi, jako że przypadła w nim jego setna rocznica urodzin. Zaowocowało to nie tylko koncertowymi obchodami (niemniej, poza Lublinem, w Polsce nader skromnymi), ale i wydawnictwami, które dziwne i piękne dzieło Cage’a miałyby przybliżyć. Z zamkniętymi oczyma wskazałbym Pescię jako młodzieńca, który odczytał Sonaty i interludia na sposób nie tyle nowatorski, ile olśniewająco prosty, wręcz pełen zrozumienia. Szwajcar gra Amerykanina jakby znał go na wylot. Taką jasność można osiągnąć wyłącznie dzięki nieskażonemu spojrzeniu na pianistykę, nie tylko XX-wieczną. Świeże spojrzenie solidnie podparte jest doskonałą znajomością muzyki elektronicznej i kultury miejskiej, tak europejskiej, jak amerykańskiej. Fortepian przerobiony na instrument perkusyjny nie mógł wyznaczyć innego kierunku. Słychać doskonale, że Cage inspiruje do dziś, co jest zarówno jego zdobyczą, jak i wielką zaletą nagrania.
Obok Pescii mamy formację La Venexiana. Pod uważną dyrekcją Claudia Caviny Venexiana wyrosła na autorytet w interpretacji wczesnobarokowych i manierystycznych kompozycji wokalnych, wynosząc na piedestał madrygały Monteverdiego i przypominając dorobek zapomnianego przez długie wieki, bo zbyt skomplikowanego stylistycznie Gesualda. Skoro napisałem o autorytetach, wstyd byłoby się wycofać. Niemniej skoro zdecydowałem się napisać o dwóch zaledwie płytach z 2012 roku oświadczę: tak, ostatnia z trzech zachowanych oper Monteverdiego to nagranie genialne, skończone, wyczekiwane. Claudio Cavina dokonał artystycznego wyboru już dawno, acz nagrywając opery udowodnił, że nie tylko głosy prowadzi świetnie, ale i znajduje sposób na utrzymanie napięcia i spójności w obrębie skomplikowanego dużego dzieła. Już „Orfeuszem” otwierającym cykl operowy Claudia Monteverdiego pokazał, jak ażurowa i precyzyjna jest tam instrumentacja, jak śpiewne są arie i jak dramatyczna akcja. W „Powrocie Ulissesa do ojczyzny” pamięta świetnie o nieco wyuzdanym, weneckim charakterze kompozycji pozostając jednocześnie w zgodzie z ideą seconda prattica nierozerwalnie wiążącą znaczenie tekstu z muzyką i ze sposobem jego interpretacji. Rozkosz, a jednocześnie muzykologiczna rozprawa.
Dwa wydawnictwa, dalekie sobie, ale równie godne uwagi. Zaledwie dwa, ale nie znaczy to, że rok 2012 był ubogi w wysokiej próby premiery. To znaczy, że Cédric Pescia i ensemble La Venexiana nie mieli sobie równych w zeszłym roku.