Wyobraźcie sobie, że zasiadacie do biurka, ażeby opisać jakieś zdarzenie w sposób normalny i realistyczny, aż tu naraz dopada was myśl, że wszystkie rzeczywiste zdarzenia są właściwie pozorem i pretekstem, żywi ludzie są tylko przypadkowym kształtem, maską, pod którą czai się ciemny i anonimowy żywioł. Czyż cały układ współczesny naszych form i norm nie jest przemijającym jedynie momentem w rozwoju? I czyż nie wygląda to tak, jakby jedna i ta sama treść wciąż przybierała nową formę, jakby żywioł objawiał się w coraz to nowych i przypadkowych postaciach i na przykład człowiek, który się boi, był tylko efemerydą, ale sam strach w nim – czymś wiecznym i stałym? Po drodze tego odczuwania poszedł Blecher, a jego prace zmierzają do przekazania wam grozy i dziwności widowiska.
Brzmi znajomo? Powinno, powyższy akapit jest bowiem po trosze parafrazą, a po trosze streszczeniem fragmentu recenzji Witolda Gombrowicza z Sanatorium pod Klepsydrą. Tylko nazwisko Schulza zostało w nim podmienione.
Rumuński pisarz Max Blecher to duch Schulzowi powinowaty, który wszedł do literatury w tym samym czasie i w podobnym stylu. Wybitny pisarz, który tworzył w atmosferze „prowincjonalnej bezużyteczności” (jak sam napisał), a kontakt ze środowiskiem literackim utrzymywał za pomocą listów. W swojej twórczości przetwarzał własne doświadczenia i obserwacje, inspirując się licznymi lekturami, z których zaczerpnął raczej ogólne idee, energię i śmiałość niż konkretne pomysły. Po polsku, w pięknym przekładzie Joanny Kornaś-Warwas, ukazała się właśnie jego najważniejsza książka – wydane w 1936 roku Zdarzenia z bliskiej nierzeczywistości (Întâmplări în irealitatea imediată).
Max Blecher, jak Schulz, pochodził z żydowskiej rodziny kupieckiej, ale o znacznie lepszym statusie: jego ojciec miał dobrze prosperujacy sklep z porcelaną w Roman i było go stać na to, by wysłać zdolnego syna na studia medyczne do Paryża. Blecher od początku zapowiadał się nieprzeciętnie: pisywał wiersze i eseje, a jako szesnastolatek zadebiutował recenzją w jednym z ważnych bukareszteńskich czasopism. Paryska przygoda trwała jednak krótko, ponieważ u dziewiętnastoletniego Blechera rozpoznano gruźlicę kręgosłupa. Wróciwszy do kraju, dziesięć następnych lat – aż do śmierci w 1938 roku – młody pisarz spędził unieruchomiony w gipsowym gorsecie. Czytał i pisał w pozycji półleżącej, opierając kolana na czymś w rodzaju klęcznika i zmagając się z powracającym, intensywnym bólem.
„Wyjechałem stamtąd przytłoczony, wycieńczony”, wspominał Mihail Sebastian, który odwiedził Blechera w Roman we wrześniu 1936 roku. „On żyje w intymności ze śmiercią. Nie ze śmiercią abstrakcyjną, niejasną, o długim terminie. To jego śmierć, precyzyjna, określona, znana w szczegółach jak przedmiot. Co daje mu odwagę, żeby żyć? Co go wspiera? Nie jest nawet zrozpaczony. Nie rozumiem, przyznam się, że nie rozumiem. Kilka razy wybuchnąłbym płaczem, patrząc na niego. W nocy słyszałem go jęczącego w swoim pokoju, krzyczącego – i czułem, że jest jeszcze ktoś w domu oprócz nas, ktoś, kto był śmiercią, losem – nie wiem kim” (cytat z Dziennika Sebastiana w przekładzie Sabry Daici).
W takich warunkach Blecher prowadził obfitą korespondencję (m.in. z André Gide’em i Martinem Heideggerem), tłumaczył, pisał artykuły i kolejne powieści. Dobre recenzje Zdarzeń nie przyniosły mu popularności, ale zapewniły trwałe – i wysokie – miejsce w literackim panteonie. W Polsce jednak przez kilkadziesiąt lat nie ukazała się żadna z jego książek. Jak każdy pisarz „inny”, oryginalny, musiał czekać na moment, który nadszedł późno – w siedemdziesiątą piątą rocznicę jego śmierci.
Tematem Zdarzeń w bliskiej nierzeczywistości jest pozór życia i to, co się pod nim ukrywa. Świat jest przez jego bohatera-narratora przeżywany intensywnie i analitycznie zarazem; zmysłowość i „umysłowość” walczą o pierwszeństwo w tym pisaniu. Siłą prozy Blechera są sugestywne sceny i przenośnie. Oto na przykład bohater obserwuje rozładunek mięsa przed jatkami: rzeźnicy noszą „sinoczerwone połówki bydła, wilgotne od krwi, wysokie i piękne jak jakieś martwe księżniczki”. Opis ten rozwija się następnie wedle logiki raz użytej, zaskakującej metafory: „Ciągnęły się teraz w rzędzie na tle białych, porcelanowych ścian jak jakieś czerwone rzeźby wycięte w najróżniejszej i kruchej materii […]. Na skraju otwartego brzucha zwisała koronka mięśni i ciężkie sznury korali z tłuszczu”.
Oto inna scena: przyjaciel bohatera zaręcza się z kobietą, która szybko zawładnie myślami młodego narratora. Myśli te grzęzną w paradoksach: „Edda stała się dodatkowym obiektem, zwykłym obiektem, którego istnienie torturowało mnie i drażniło, jak jedno słowo powtarzane niezliczoną ilość razy staje się niezrozumiałe, w miarę jak jego znaczenie wydaje nam się coraz mniej niezbędne”. Edda jest trochę Schulzowską Adelą – jej rzeczowość, a w zasadzie samo jej istnienie obraca w śmieszność wszelkie wysiłki bohatera, próbującego dowieść sobie i innym, że „prawdziwe życie jest nieobecne”. Ale jest to, jak okazuje się z czasem, Adela niedoskonała, Adela dotknięta rozkładem. W ten sposób staje się niespodziewaną sojuszniczką młodzieńca i kimś, dzięki komu proces samopoznania wejdzie w nową fazę.
„W świecie nie istnieje nic poza błotem” – to odkrycie bohatera brzmi znajomo i nierewelacyjnie. Ale już scena, która je poprzedza, narysowana jest doskonale: bohater idzie deszczową nocą na targowisko bydła, by zanurzyć się w błocie i gnoju. „Ja sam”, powiada wtedy, „byłem specjalnym tworem błota, misjonarzem wysłanym przez nie na ten świat. […] Wokół mnie rozciągał się majdan pełen błota… To było moje autentyczne ciało, odarte z ubrań, odarte z mięśni, odarte aż do błota”.
„Błoto” zostaje u Blechera przeciwstawione rzeczywistości doskonałej, zamkniętej, oswojonej. Życie – czytamy w Zdarzeniach – przynosi tylko ciemne objawienia: nie ma „jakiejś wyższej prawdy błota”, treść życia nie daje się uwznioślić, zbawić (znamienne, że powieść Blechera, inaczej niż opowiadania Schulza, jest niemal zupełnie pozbawiona akcentów religijnych). Paradoksalnie jednak – sam charakter opowieści przeczy podobnemu rozpoznaniu. Jej „zmysły” i „umysł” nie są z błota; jest to staranna konstrukcja, wzniesiona precyzyjnie, z elementów dobieranych ostrożnie, niepochopnie. Wybitność Blechera nie podlega dyskusji. Dobrze, że – choć późno – dotarł do nas również i ten pisarz.