Tego obrazu łódzkiego przemysłu można pozazdrościć Łodzi. Tyle grozy, tyle mocy, Tyle pracy. Bo nawet brzydota ma czar i piękno. To element bardzo ważny z punktu narodowego, zapewniający polskość Łodzi. Ale i to element wielce niespokojny, walczący o byt i solidarnie idący. Jest tam siła, ale idąca na pięści, rewolucyjnie usposobiona, jednak drżąca o to, żeby nie utracić zajęcia.
C.B. Aleksandrowicz
Lata ’20
W twoich facjatkach krzywych i garbatych,
W twoich piwnicach, w godnych psa posłaniach,
U bezrobotnego i chorego taty,
U matki, która łata bieliznę – i z prania
Przy zakopconej lampie
Oślepła, bladością świeci:
Ja, dziecko twoich dzieci,
Półnagi, opuszczony,
Sytego kąska spragniony
Rosłem zawzięcie
Ku dzisiejszym dniom,
Dniom smutku, nędzy i walki od nowa,
Gdy pożądaniem ognistym płoną słowa
Rwące się do wolności.
Na ulicach twych krzyczą donośnie
Z nienawiścią,
Z odwagą przebudzoną –
O domu mój!
Bałuty!Mój dom, Motel Kozłowski
***
Moi rodzice snuli wspaniałe plany dla swoich dwóch synów: kupią dwie maszyny dziewiarskie – oczywiście ręcznie napędzane – i te można by umieścić gdzieś w mieszkaniu, żeby chłopcy mogli pracować i zarabiać na życie bez narażania się na korupcję i nowe zwyczaje panujące w zakładach pracy – w fabrykach, gdzie siła związków narastała i przybierała agresywnej mocy, gdzie mężczyźni i kobiety pracowali razem, razem jadali i razem śpiewali bezbożne piosenki. […]
Mój brat pracował dla pobożnego człowieka, chasyda, który prowadził małą manufakturę i skłonny był mnie przyjąć jako praktykanta. Sprawa załatwiona. Pewnego niedzielnego ranka znalazłem się przy pracy w małej fabryczce dziewiarskiej. […] Radziłem sobie nieźle, jak na początkującego, ale myśli moje były gdzie indziej. Jeszcze nie oswoiłem się ze zmianami w moim życiu. […] Byłem zaniepokojony perspektywą kontaktów z nieznajomymi ludźmi w świecie interesu. Przywykłem do poczucia bezpieczeństwa, które dawało mi środowisko domu modlitewnego. W kontaktach poza tym środowiskiem byłem wstydliwy i niepewny siebie. […]
W poszukiwaniu nowego zatrudnienia musiałem podczas dnia odwiedzać małe manufaktury dziewiarskie. Moje rozmowy z pracownikami były nacechowane niezręczną nieśmiałością. A najgorszym odkryciem był fakt, że w niektórych zakładach pracy mężczyźni i kobiety rzeczywiście razem pracowali. Kiedy pewnego razu młoda dziewczyna przeprowadziła ze mną rozmowę na temat pracy, byłem tak sparaliżowany nieśmiałością, że nagle oblałem się rumieńcem i zabrakło mi słów. Doprawdy nigdy przedtem nie miałem okazji rozmawiać z nieznaną mi dziewczyną. Nawet w towarzystwie młodszych ode mnie kuzynek czułem się skrępowany, a tu – proszę, przede mną siedziała całkowicie obca mi osoba, kobieta, która wypytywała mnie w jak najbardziej rzeczowy sposób o moje nazwisko, moje kwalifikacje i tym podobne. Do dziś nie jestem pewien, czy dziewczyna zakończyła naszą rozmowę informacją, że nie ma dla mnie pracy, czy też porzuciłem ją w połowie zdania i uciekłem.
Pamiętam jednak, że później stanąłem przed tym budynkiem i tłumaczyłem sobie, że zasłużyłem na wszelkie zło, które los mi zgotuje za to, że porzuciłem studiowanie Tory na rzecz dziewiarstwa! […]
Nie pobrałem nigdy wykształcenia świeckiego i wobec tego moja znajomość polskiego języka jest słaba. W Łodzi, która liczy sobie ponad 200 tysięcy mieszkańców pochodzenia żydowskiego, można by mieszkać bez konieczności używania języka polskiego. W świecie interesu natomiast zmuszony byłem do załatwiania przeróżnych spraw, posługując się moją kulawą polszczyzną. Załatwiałem sprawy z urzędem podatkowym, z działami zakupu oraz z agentami zaopatrzenia bez większych trudności.
Itzhak Cytrynowski
Lata ’30
Weszliśmy we trójkę do pokoju. […] Zasiedliśmy na rozchybotanych krzesłach, przy rozchybotanym stole. Stefan dostał z kieszeni paczkę z kilkoma w niej pozostałymi papierosami, wyciągnął w stronę ojca. Zawahał się i wziął jeden. „Ee, chyba się nie strefnię.”
Zapalili, zaciągali się długo, nie bardzo wiedząc, jak wybrnąć z niezręcznej sytuacji. Siedziałam jak trusia, z bijącym sercem.
– A więc, córko, to jest ten twój goj! – i natychmiast sprostował. – Ten twój Polak.
– Stefan, tato, to Rosjanin.
– Oo, Rosjanin. To gorzej jeszcze niż myślałem! Rosjanin – przez oczy przeleciał mu wyraz niekłamanego strachu. – Znaczy się, kozak!
– Z Bałut, tato! Oswojony, łagodny jak baranek. Z ręki jada…
– Do czasu. Każdy bez wyjątku goj pije i bije swoją żonę.
– Ee, to już prędzej ja jego bić będę, jeśli zasłuży. Ale nie zasłuży – bo dobry człowiek. […]
– Panie drogi! – ojciec zwrócił się wprost do Stefana, kalecząc te nieliczne zaledwie zdania polskie, rosyjskie, jakimi dysponował; brzmiały zbyt przejmująco, by wydawały się śmieszne. – Panie miły! Już widzę, że jest pan dobry, porządny człowiek, choć nie Żyd.
Stanisława Sowińska