O tym, jak bardzo pojemna jest instytucjonalna teoria sztuki, która już dawno nasiąknęła relatywizmem estetycznym, dowiedzieć się można z wystawy Slow Future. Oglądać ją można do 14 września w Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski w Warszawie.
Wystawa Slow Future jest prolongatą Emergency Pavilion – Rebuilding Utopia, prezentowanej podczas zeszłorocznej edycji Biennale Sztuki w Wenecji oraz stanowi część corocznego projektu ekologicznego CSW Zielony Jazdów.
Czasowa ekspozycja zbiorowa ujmuje problem ekonomii społecznej, postwzrostu, czyli zgodnie z postulatami ruchu degrowth – rewitalizację systemu gospodarczego i kapitału społecznego. W myśl założeń ruchu, celem gospodarki nie może być wyłącznie ustawiczny rozwój produkcji, konsumpcji. Postępem powinno kierować dążenie do poprawy jakości ludzkiego życia, z poszanowaniem jego niszy ekologicznej, warunków naturalnych. Skutkiem ślepego rozwoju ekonomicznego jest szeroko rozumiany kryzys, pogłębianie nierówności społecznych, rozpad solidarności, utrata zaufania, poczucie wyobcowania, alienacja władzy oraz definitywna destrukcja zbyt obficie eksploatowanego środowiska. Zwolennicy degrowth nadzieję widzą w ograniczaniu konsumpcji, wykorzystywaniu alternatywnych dróg rozwoju przyjaznych środowisku naturalnemu. Modne i nośne hasła ekologicznej komunikacji, recyklingu, animacji nieużytków miejskich etc. zainspirowały rzeszę (blisko dwudziestu) artystów, których prace – obiekty i wideo, w dość przemyślany sposób zaaranżował Jota Castro – francusko-peruwiański kurator, artysta i aktywista, który, jak z dumą podaje Fabio Cavallucci we wstępie do katalogu wystawy, poświęca się działaniom na polu kultury: „Jest znany na całym świecie ze swoich otwartych, humorystycznych i często niepoprawnych politycznie wypowiedzi”[1]. Ponadto bada relacje społeczne w zestawieniu z wariantywnymi paradygmatami ekonomicznymi.
Wejście w labirynt pokryty funeralną czernią przypomina Dantejską wędrówkę przez piekło: „Ty, który tu wchodzisz, żegnaj się z nadzieją”. Większość prac została zamknięta w poczerniałych salach. Jeśli kolor coś znaczy, a przecież tu nie znalazł się przez przypadek, to być może już ściany stanowią odpowiedź na dramatyczne pytania o przyszłość ludzkości? Skoro rozwiązanie palących problemów ekologicznych i tak ma zakończyć się fiaskiem, to czy warto podejmować trud refleksji nad wystawą? Aby nie pozbawiać czytelników przyjemności zmysłowych i zaspokoić ciekawość przyszłych zwiedzających, przyjrzę się tylko przekrojowo wybranym pracom.
Zacznijmy od instalacji bez tytułu Davida Adamo z 2014 roku. Trzy kawałki podłużnego, drewnianego materiału, umieszczone względem siebie w równych odstępach, zamontowano na podeście. Brzegi smukłego surowca przypominają prostopadłościan, płynnie przychodzący w niedbale rzeźbioną strukturę. Ni to zapałki, ni to kłosy. Tak ustawione i oświetlone elementy rzucają cień, który, w zależności od miejsca oglądania, przypomina kształtem krzyż. O co tu chodzi? Zerknijmy do katalogu, tekst redaktorki odsłania inspirację Adamo: trójwymiarowe „właściwości przestrzeni oraz przedmiotów znajdujących się w niej i poza nią”. O tym, że drewno, ze względu na swoją plastyczność, ma szerokie zastosowanie w życiu codziennym chyba nie trzeba nam przypominać w ten sposób? Krupennikova w brawurowy sposób kontynuuje swoje refleksje o pracy: „Jednocześnie może symbolizować zagrożenie wynikające z rosnącego zużycia zasobów naturalnych, a także ulotność ludzkiego życia: umieszczone w przestrzeni galeryjnej w dalszym ciągu pachnie drzewem, jest ciepłe, miłe w dotyku, ale nie jest już żywe, przybrało inną formę jako element konstrukcji czy przedmiot użytkowy”. Związki przedmiotów z ludźmi, „interakcja pomiędzy środowiskiem stworzonym sztucznie przez człowieka a naturą, na płaszczyźnie fizycznej, konceptualnej i uczuciowej”. Działanie na zmysły, wielowarstwowość – fenomenalne… Krótko mówiąc: miałkość przekazu jest sprzężona z równie miałkim komentarzem kuratorki.
Równie głęboka w treści i formie jest instalacja Chleb z chlebem Wilfreda Prieto z 2011 roku. Przedstawia ona pieczywo – dwa bochenki chleba, przy czym jeden został przekrojony tak, by w środku znalazł się ten drugi. Nie o taki chleb walczyła Masłowska. Naturalnie, kierujemy się do źródła, wracamy do katalogu. A tutaj niespodzianka: „to… cóż, po prostu chleb”. Całe szczęście naszą ciekawość zaspokaja René Margritte, który, stworzywszy alternatywną pracę, uświadamia nas, że Prieto unika metafor. „Autoodniesienia jedynie zwracają naszą uwagę na ukryte językowe pułapki. Ograniczenia słów zostają podkreślone przez pokazanie dokładnie tego, co opisują. Jednocześnie generują pętle informacji zwrotnej, zapętlone cykle, wskazujące na opis rzeczywistości indywidualnej oraz społecznej, która potrzebuje samej siebie, aby uzasadnić swoje istnienie”. Niewiele zabrakło, aby kolejna praca została skompromitowana przez tekst kuratorski. Kontekst biograficzny subtelnie zmienia spojrzenie na pracę. Jota Castro w rozmowie z Romualdem Demidenko tłumaczy, że pochodzący z Kuby Prieto w dzieciństwie borykał się z problem braku jedzenia. Bieda zmusiła ojca, by ten częstował syna kanapką z chleba z chlebem. Castro widzi w tym humor. Dla niego praca Wilfreda Prieto „jest bardzo zabawna”, o czym wspomina w wywiadzie, dodając, że „w sensie metaforycznym jest to dowód na to, że humor i wyobraźnia mogą pomóc przeżyć”. Dobrze, że choć jeden świetnie się bawi.
Niewątpliwie obok licznych instalacji (Bianca Bondi, David Adamo, Wilfreda Prieto, Tania Bruguera, Luis Camnitzer, Jota Castro, Joachim Coucke, James Deutsher, Maarten Vanden Eynde, Patrick Hamilton, Mariele Neudecker, Aleksandra Wasilkowska), fotografii (Gordon Matta-Clark, Ingrid Wildi Merino), rysunków (Fernando Bryce), sytuacji (Kendell Geers) zabraknąć nie mogło prac wideo (Ella de Búrca, Bigert & Bergström, Núria Güell, Cinthia Marcelle + Tiago Mata Machado, David Zink Yi). Przyzwoitość recenzencka nie pozwala przejść obok nich obojętnie. Warto pochylić się nad filmem dokumentalnym Wojny pogodowe Brigerta & Bergströma z 2012 roku, traktującym „o ludzkich próbach kontrolowania pogody i ujarzmienia jej dla naszych własnych celów”. Wideo, jak na warunki przestrzeni wystawienniczej, jest długie i przy tym nużące (trwa aż 58 minut). Głównym bohaterem, wbrew pozorom, nie jest tornado, ale duet artystów: Bigert & Bergström. Panowie wyruszyli do tzw. Alei Torad w USA w poszukiwaniu tornada i postanowili je zatrzymać. Zapewne nie byłoby w tym nic ciekawego, gdyby nie zabrali ze sobą według nich istotnej maszyny – Odganiacza Tornad (Tornado Diverter). Prawdopodobnie to kolejna parabola. Rzućmy okiem na tekst katalogowy. „W szerszej perspektywie film odnosi się do problemów pojawiających się na całym świecie w związku z globalnymi zmianami klimatu. Co robimy, żeby sprostać tym wyzwaniom? Przystosowujemy się? Czy też może wypowiadamy wojnę coraz agresywniejszym zjawiskom pogodowym?”. Na koniec warto dodać, że wideo, będące hybrydą „performansu sztuki ziemi z filmem drogi”, stanowi „ostatnią część trylogii o obsesyjnej potrzebie kontroli, nad którą Bigert & Bergström pracowali od 2002 roku”.
Wskazywanie palcem wad tej wystawy jest ryzykowne. Jednakże słabe realizacje i starający się ich bronić komentarz infantylizują postawiony problem. Okazuje się on być zresztą źle postawiony. Mieszczański apetyt na awangardowe antyki nie zostanie tutaj zaspokojony. Teksty, mające wyjaśniać element zbawczy sztuki, jej teleologię, kompromitują ją. Relacja artysta-dzieło, przypominająca psa merdającego ogonem, została transponowana w ogon merdający psem.
Wobec tego, mówiąc przewrotnie, dużym plusem wystawy na pewno jest koherencja pól: teoretycznego i praktycznego – w obu przypadkach dominuje ekonomiczność formy. Zacieranie granic pomiędzy różnymi kategoriami kultury stało się modną i zarazem integralną częścią współczesnej sztuki. Niemniej wystawa na pewno spodobałby się członkom greenpace oraz niektórym specjalistom od nietrwałych materiałów. Ekologiczna świadomość autorów wyposażonych w solidne zaplecza artystyczne i naukowe, zapewne ułatwiłaby im odbiór Slow Future. Kto wie, może nawet pod kuratelą Narodowego Centrum Kultury opublikowano by coś na kształt Bauman/Bałka 2, gdzie konwersując w płynnych metaforach dekontekstualizowanoby znaczenia, dając nowe życie przedmiotom? Bądźmy zieloni!
- Slow future, pod red. Katii Krupennikovej, Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowskie, Warszawa 2014. Wszystkie zamieszczone w niniejszym tekście cytaty pochodzą z tego katalogu; ponadto znalazły się w nim zdjęcia niemal wszystkich prac oraz teksty o nich.↵