Winą za ten stan rzeczy obarczono na weneckim Biennale Architektury całe społeczeństwo, które pozwoliło na totalne podporządkowanie władz wszelkiego szczebla wielkim potentatom finansowym. Kiedyś można się było zasłaniać brakiem wiedzy na temat takich powiązań. Dziś nie można już używać tego rodzaju argumentów, gdyż owe – nieprzejrzyste jeszcze do niedawna – związki polityki i władzy, wraz z charakterystycznymi dla nich mechanizmami, są przedmiotem oficjalnie prowadzonych, akademickich badań. By zaakcentować tę okoliczność, jurorzy biennale przyznali jedną z nagród ekipie prezentującej wyniki studium socjologicznego, opisującego relacje między architekturą i mediami na przykładzie osiedla Milano Due, dzielnicy mieszkaniowej miasta Segrate, sfinansowanej ze środków grupy Fininvest, kontrolowanej przez Silvio Berlusconiego.
W podobnie ironicznym, krytycznym tonie utrzymana jest narracja w Pawilonie Francuskim, przygotowana przez historyka architektury Jeana-Louisa Cohena. W centrum ekspozycji ulokowano tam makietę z rekonstrukcją funkcjonalistycznej willi Arpel, kuriozalnej „bohaterki” słynnej komedii Mon Oncle, wyreżyserowanej przez Jacquesa Tatiego. Kolejne pomieszczenie poświecono wkładowi Jeana Prouvé w popularyzację szybko wznoszonych konstrukcji stalowych, które stanowiły punkt wyjścia do opracowania – wciąż modnych – modeli tanich supermarketów i stacji benzynowych, składanych w rekordowo krótkim czasie, od lat nieprzerwanie szpecących obrzeża miast i miasteczek na całym ziemskim globie. Ma to być swoistą ilustracją tezy Cohena, utrzymującego, że Francja nie tyle absorbowała modernizm, ile sama kreowała jego podstawowe założenia. Kulminacją kuratorskiego zamysłu Francuzów jest prezentacja Cité de la Muette w Drancy, żelbetowego miasta skonstruowanego według postępowych idei, realizowanych w latach 1931-35 przez Eugène Beaudouina, Marcela Lodsa i Vladimira Bodianskiego (z udziałem Jeana Prouvé). W 1939 roku miasto to przekształcono w obóz koncentracyjny dla więźniów pochodzenia żydowskiego.
Tego rodzaju odważne odniesienie do wstydliwej przeszłości z czasów drugiej wojny światowej pojawiło się również w pawilonie niemieckim, gdzie nie zawahano się zespolić w jedną całość hitlerowskiego totalitaryzmu z powojennym modernizmem Niemiec Zachodnich. Dzięki takim wystąpieniom tegoroczne Biennale Architektury wykroczyło daleko poza swój dotychczasowy charakter. Przekształciło się z imprezy będącej branżowymi targami, promującymi najnowsze nurty, innowacyjne technologie i wybitne rozwiązania w dziedzinie architektury, w ogólnohumanistyczne wydarzenie, które adresowane jest do przedstawicieli wszystkich profesji, dostarczając im swoistej syntezy wiedzy o skomplikowanych zależnościach pomiędzy życiem codziennym przeciętnego Kowalskiego i skorumpowaną polityką światowej finansjery.
Nawet w stosunkowo klasycznej ekspozycji Monditalia czytelne są tego typu meta-aluzje. Zwiedzający zmuszeni są na przykład wytężać wzrok, by przez maleńkie otworki w ścianie oglądać historię budowy gmachów parlamentarnych, teatrów i innych wyśmienitych włoskich budynków. Jest to swoista alegoria trudności, jakie trzeba dzisiaj pokonać, by dotrzeć do sedna rzetelnej wiedzy o danym zagadnieniu.
Idea targów architektury odżyła natomiast w tym roku w pawilonie rosyjskim. Wystawiono w nim ważne dla światowego dziedzictwa kulturowego zjawiska XX wieku, takie jak budowa sowieckiego metra, tradycyjne ruskie ciesielstwo, a nawet grafikę propagandową konstruktywistów, poświęcając każdemu z nich niewielkie stoisko obsługiwane przez eksperta działającego na rzecz wyimaginowanej firmy. Jego zadaniem jest wyjaśnianie znaczenia „oferowanego klientom” (gościom pawilonu) motywu. Tytuł wystawy, Niech tak będzie! (Fair enough), mógłby sugerować, że postkomunistyczne państwa zaakceptowały tę nową dla nich sytuację, w której nawet najbardziej idealistyczne programy funkcjonują po prostu jako pomysły wystawiane na sprzedaż. Rosja chciała się najwyraźniej popisać profesjonalnym przygotowaniem do takich procedur, powierzając poszczególne „standy” rzeczywistym znawcom danej tematyki. Nie wzięto jednak pod uwagę pewnej zasady: już po miesiącu pracy owi wybitni eksperci są na tyle znudzeni powtarzaniem tych samych formułek, że ich wystąpienia są coraz mniej entuzjastyczne i zamiast zachwycać, raczej zniechęcają przybywających do pawilonu turystów. W końcu ileż razy można reklamować wielokrotnie odgrzewaną zupę!?
Na tle omówionych dotychczas wydarzeń tegorocznego biennale, Pawilon Polski nie wydaje się, niestety, najodpowiedniejszym świadectwem stuletniej obecności modernizmu w dziejach naszej architektury. Trudno właściwie zrozumieć, dlaczego czynniki odpowiedzialne za naszą obecność na biennale w Wenecji zdecydowały się na wybór pomysłu z (nieco zmodernizowaną przy pomocy iluzjonistycznego triku) repliką baldachimu znad wejścia do grobu marszałka Piłsudskiego na Wawelu, zaprojektowanego przez Adolfa Szyszko Bohusza i wzniesionego w 1938 roku. Jeśli pomysłodawcy tego projektu chcieli w ten sposób wyrazić zachowawczość polskich architektów w okresie dwudziestolecia międzywojennego, to przekazali światu nieprawdę. Polscy twórcy stanowili przecież ścisłą czołówkę członków CIAM-u, nie brakuje też w kraju realizacji, które są udaną (lub chybioną!) recepcją wizji nowoczesności, dominujących w europejskiej architekturze w ciągu ostatnich stu lat. Jeśli natomiast ich intencją było utyskiwanie nad kondycją świadomości polskiego środowiska architektonicznego dzisiaj, gotowego zaserwować Europie smętną martyrologię narodową, lansowaną nachalnie przez czołowe ugrupowania polityczne naszego państwa, pomysł ten i tak trzeba by uznać za mało reprezentatywny dla „promowanego” przy jego pomocy środowiska. Tak się bowiem składa, że polscy architekci nie mają trudności z rozpoznaniem rozgrywających się na ich oczach procesów i jeśli nawet przyjmują zlecenia na projekty stymulowane przez nacjonalistycznie zabarwionych polityków, narażają się na krytykę wielu kolegów po fachu, nawet w takich centrach architektury, jak oskarżany niegdyś o zachowawczość Kraków! Dzisiaj już nawet w Krakowie nie zachwycono by się polską ekspozycją (spostponowaną zresztą całkowicie przez publiczność biennale), nie tylko z tego powodu, że ów „prastary gród nad Wisłą” jest obecnie jednym z najsilniejszych ośrodków krytyki współczesnego miasta (tam wydawany jest m.in. „Autoportret”, na łamach którego od dawna krzewi się treści wydobyte w Wenecji na światło dzienne przez Rema Koolhaasa), ale także dlatego, że krakusy są dziś wprost entuzjastami filmów Kubricka, o czym dosadnie świadczy ich wysoka frekwencja na tegorocznej wystawie urządzonej ku czci słynnego reżysera Mechanicznej Pomarańczy w krakowskim Muzeum Narodowym. Polacy są dzisiaj równie „globalni”, jak reszta świata, martyrologia i narzekania (na szczęście!) nie są już znakiem rozpoznawczym naszych elit intelektualnych, toteż odwiedzenie odbywającego się do listopada 2014 roku Biennale Architektury w Wenecji z pewnością będzie dla wielu z nich niezapomnianym przeżyciem.