Był taki moment przemiany świadomości społecznej, kiedy zarzucono zwyczaj wznoszenia pomników. Człowiek nie lubi przestrzegać nakazów. Nie wystarczyło mu boskie pouczenie, by nie popełniać grzechu idolatrii. Jako pierwsi Niemcy – po Auschwitz – przekonali się, kim były stawiane przez nich na piedestałach bożki. Wówczas Joseph Beuys zaproponował rzeźbienie w łoju, topniejącym na tyle szybko, by nie nadawał się do czczenia pseudobohaterów – konstruowania rzeźby trwającej przez wieki. Nie trzeba było zbyt długo czekać, by za Niemcami ruszyły inne nacje. Na przykład polscy superbohaterowie socjalizmu „odpoczywają” sobie dzisiaj w muzeum rzeźby PRL w Kozłówce. Po obejrzeniu wystaw 14. Biennale Architektury, przygotowanych przez występującego tym razem w roli kuratora Rema Koolhaasa, urodzonego w Rotterdamie gwiazdora architektury światowej, można by odnieść wrażenie, że zbliża się era kolejnych przewartościowań. Ich ofiarą padają tym razem współcześni inwestorzy – wyjątkowo źle wypełniający zawód mecenasa i sprowadzający zawód architekta do roli organizatora prac przy wznoszeniu, tanim kosztem, przynoszących im duże zyski biurowców i hipermarketów.
Można by się zastanawiać, co skłoniło Rema Koolhaasa do tak drastycznej refleksji? Prawdopodobnie miała w tym swój udział monumentalna realizacja architekta w jego rodzinnym mieście, na skrawku lądu zwanym Wilhelminapier, ulokowanym bezpośrednio nad Mozą. Koolhaas oprowadzał tam niedawno dziennikarza, który dziwił się, że w kojarzących się z Manhattanem czterech wysokich bryłach wieżowców z Wilhelminapier dostrzec można jedynie urok punktowców, odbijających się w tafli wody. Rem miał na to odpowiedzieć, że na tym wyczerpuje się tak naprawdę estetyczne działanie rotterdamskich wieżowców. Za fasadą w postaci miłej dla oka weduty skrywa się bowiem już tylko tanie budownictwo biurowe, odpowiadające oczekiwaniom wyjątkowo skąpego fundatora. Wypowiedzi Koolhaasa wtóruje przytoczony w tym kontekście komentarz Woutera Vanstiphouta, profesora designu z Uniwersytetu w Delft, zauważającego, że w sytuacji, gdy Amsterdam ma kłopoty z nadaniem funkcji istniejącym już biurowcom, Rotterdam wznosi kolejne. Vantiphout nazwał to logiką szaleńca nawołującego: „Zbudujmy domy, gdyż potrzebujemy więcej mieszkańców!”. Surowa krytyka Vantiphouta nie jest w tym miejscu bez znaczenia, ponieważ to właśnie on, wraz z Samem Jacobem, został kuratorem pawilonu brytyjskiego – jednego z najważniejszych na odbywającym się w tym roku 14. Biennale Architektury w Wenecji.
W jaki sposób Koolhaas „zemścił się” na coraz bardziej ograniczających swoje architektoniczne potrzeby inwestorach? Otóż, trzonem weneckiej wystawy uczynił pokaz podstawowych elementów budowlanych ujętych w ich liniowym rozwoju. Przedstawił na przykład różne metody kształtowania ściany: od najprostszego muru, aż po przegrody kinetyczne, które sprawiają wrażenie „oddychających” zasłon. Pokazał stopniowe zmiany w strukturach ciągów komunikacyjnych (schody, windy itp.) oraz gigantyczny zbiór zabytkowych okien (prywatna kolekcja Anglika Charlesa Brookinga), w którym uderzająco ujawniło się ubóstwo stosowanych obecnie form wykrojów, wypadających wyjątkowo blado w zestawieniu z wyrafinowaniem detali w profilach okien historycznych. Sens tych konfrontacji przeszłości z teraźniejszością czytelny jest zwłaszcza w skontrastowaniu odnowionej niedawno przez zarządców Giardini kopuły Centralnego Pawilonu Wystawowego z umieszczonym tuż pod nią współczesnym stropem technicznym, którego „trudne piękno” objawia się w postaci szkieletowej konstrukcji, wypełnionej rurami klimatyzacji i kanalizacji oraz ciągami kabli doprowadzających do pomieszczeń prąd oraz inne media. Obejrzenie urządzonej w Centralnym Pawilonie ekspozycji prezentującej podstawy sztuki budowania (Fundamentals) prowadzi nieuchronnie do konstatacji, że zawód architekta został obecnie zredukowany do projektowania obudowy dla urządzeń technicznych, niezbędnych podczas użytkowania oszczędnościowo wznoszonego przez inwestora budynku.
Inne przesłanie wystawy ujawnia się dość wyraziście w części ukazującej ewolucję klozetu. Wręcz przerażająco oddziałuje na wyobraźnię japoński wynalazek toalety codziennie pobierającej próbki odchodów ludzkich do klinicznego zbadania. Uświadamia on nadejście czasów, w których pracodawca będzie z łatwością uzyskiwał dane objęte dziś prawną ochroną jako poufne dobra osobiste! Ubezpieczyciel potajemnie będzie mógł przetestować efekt wizyty potencjalnego klienta w toalecie, jeszcze zanim ustali warunki określające stawkę opłat uiszczanych przez właściciela polisy. Na podobnej zasadzie, na jakiej w pomieszczeniach hotelowych obowiązkowo montuje się alarmy przeciwpożarowe i gaśnice, w toaletach będą w przyszłości instalowane urządzenia monitujące stan zdrowia pracowników danej firmy!
Duch Kubricka unosi się nad wenecką ekspozycją nie tylko z uwagi na narzuconą wyraźnie przez Koolhaasa misję informowania zwiedzających o potencjalnych sposobach inwigilacji społeczeństwa za pomocą urządzeń stosowanych współcześnie w architekturze. Ten osiadły na Wyspach twórca filmowy został przywołany dosłownie we wspomnianym już wcześniej pawilonie Brytyjskim, nazwanym Mechaniczną Jerozolimą (Clockwork Jerusalem – aluzja do Clockwork Orange). Jako motto dla pawilonów narodowych Koolhaas zaproponował slogan: Przyjmowanie modernizmu (Absorbing modernity) 1914-2014, tłumacząc jednocześnie, że nie chodzi mu o apoteozę nowoczesności, lecz o to, że owa modernistyczna recepcja może być porównana do ciosu przyjmowanego na ringu przez boksera. Ta sugestia skłoniła Brytyjczyków do zestawienia utopijnych proroctw Williama Blake’a („Nie spoczniemy, dopóki nie zbudujemy Nowej Jerozolimy!”, hasło podjęte niegdyś przez charyzmatycznego ministra zdrowia, Aneurina Bevana) z idealnymi osiedlami projektowanymi przez modernistów, przedstawionymi potem w Mechanicznej Pomarańczy Stanleya Kubricka jako miejsca szczególnie sprzyjające popełnianiu zbrodni.
Brytyjczycy wnieśli wiele ożywczych idei do modernistycznej urbanistyki, począwszy od miasta-ogrodu Ebenezera Howarda, a skończywszy na New Towns Act z 1946 roku i dzielnicach mieszkaniowych autorstwa Alice i Petera Smithsonów, twórców słynnego osiedla Robin Hood Gardens. Bezpośrednią aluzją do osiedla Smithsonów wydaje się wzgórze z ziemią i schodkami, umieszczone w środku omawianego pawilonu. Podobne wzgórza (ślimaki, moulds) zaprojektowali Smithsonowie między blokami Robin Hood Gardens, osiedla krytykowanego po latach przez jego mieszkańców jako odbierająca wszelką chęć do życia betonowa sypialnia. Modernistyczne utopie zaprezentowano tu więc z typowym dla angielskiego humoru cynizmem, stawiając jednocześnie wielki znak zapytania nad tym, jak należałoby sobie wyobrazić przyszłość europejskich miast. Wizje socjalistów nie wyłoniły zadowalających rozwiązań. Dziś dobrze wiemy, gdzie popełniliśmy błędy, nie potrafimy jednak wymyślić alternatywy, która uwolniłaby architektów od uwikłania w politykę budowlaną prowadzoną przez inwestorów, zainteresowanych wyłącznie zwiększeniem cyferek na swoich osobistych kontach.