Naga przemoc, podłe charaktery, cyniczny humor. A wszystko skąpane w gorącej i dusznej atmosferze Miami. Miami Blues Charlesa Willeforda, w świetnie opracowanej edycji poznańskiego wydawnictwa Mundin, to wydarzenie nie tylko dla miłośników kryminału.
Charles Willeford, choć słabo znany w Polsce (w 2004 roku ukazała się Herezja oranżu palonego), należy do klasyków gatunku określanego jako powieść hardboiled — od bohaterów twardych jak (w polszczyźnie, trzeba przyznać, nie brzmi to dobrze) jajko ugotowane na twardo. Spadkobierca Dashiella Hammeta i Raymonda Chandlera, Willeford doprowadził gatunek do jego wzorcowej formy.
Sam Willeford jest ciekawą postacią. Urodzony w 1919 roku, przez ponad dwadzieścia lat z przerwami służył w amerykańskiej armii, stacjonując m.in. na Filipinach i w Japonii oraz biorąc udział, podczas II wojny światowej, w starciach w Ardenach. Po opuszczeniu wojska w 1956 roku, Willeford podejmował się różnych zajęć, był bokserem, aktorem, radiowcem i trenerem jeździectwa konnego. Na początku lat 60. skończył studia i do 1985 r. uczył literatury angielskiej i filozofii na uniwersytecie. Był trzy razy żonaty.
Literaturą zajmował się już w latach służby wojskowej. W 1948 roku ukazał się jego pierwszy tomik poezji, Proletarian Laughter, a w 1953 roku — jego pierwsza powieść, High Priest of California. Sławę przyniósł mu Cockfighter z 1962 roku; zekranizowany 1974 roku film, do którego scenariusz adaptował sam Willeford, nie przyciągnął jednak publiczności, nawet po reedycji pod tytułem Born to Kill.
Największy sukces odniosła jednak seria powieści Willeforda, których bohaterem jest detektyw w wydziale zabójstw policji w Miami Hoke Mosley (wystarczy powiedzieć, że na czwartą powieść z cyklu Willeford otrzymał od wydawcy zaliczkę w wysokości 225 tys. dolarów). Zmęczony życiem i unikający towarzystwa Mosley stał się dla Willeforda tym, kim dla Agaty Christie był Herkules Poirot, a dla Raymona Chandlera — Philip Marlowe. Pozbawiony sentymentów bohater i chłodna narracja, w niemal psychopatycznie zdystansowany sposób zdająca sprawę z aktów brutalnej przemocy — stały się znakami rozpoznawczymi serii o Mosleyu. To właśnie do tego stylu odwoływał się, jak sam twierdził, Quentin Tarantino w Pulp Fiction.
Atmosfera zbrodni
Miami Blues, wydane po raz pierwszy w 1984 roku, to pierwsza powieść z Hoke’em Mosleyem w roli głównej. Pierwotny tytuł książki, Kiss Your Ass Good-Bye, który tłumaczyłby się jako „Pocałuj mnie w dupę na do widzenia”, został zmieniony na mniej kontrowersyjny. Akcja nie jest skomplikowana. Do Miami przybywa Freddy „Junior” Frenger, recydywista wiedziony fatalizmem, który podpowiada mu, że niedługo znów trafi za kratki. Frenger, umięśniony oprych, wiąże się z początkującą prostytutką, Susie, z którą usiłuje stworzyć namiastkę spokojnego życia, ale jedyny znany mu sposób osiągnięcia tego celu to przemoc. Na jego trop trafiają Hoke Mosley i jego partner, Bill Henderson. W końcu dochodzi do nieuchronnej konfrontacji.
Nie ma tu żadnej zagadki ani wybitnych umysłów, które mogłyby ją rozwiązać. Sama możliwość zaistnienia zagadki zostaje zresztą przekreślona. Frenger nie ma żadnego planu i sam nie wie, co właściwie chciałby ze sobą zrobić. Kiedy udaje mu się zabezpieczyć swoją sytuację, dopytuje się Susie, do czego dążą mężczyźni i kobiety w małym miasteczku, z którego ona pochodzi. Mężczyzna wychowany w poprawczakach i więzieniach nie ma pojęcia, co można robić na wolności, oprócz popełniania kolejnych przestępstw. Tak samo Mosley nie ma żadnego punktu zaczepienia w swoim śledztwie. Kiedy po raz pierwszy spotyka Frengera, może się tylko domyślać, że jest z nim coś nie tak. Ani przestępca, ani policjant nie panują nad sytuacją, w jakiej się znajdują.
Zwroty akcji, które prowadzą ich ku sobie, dokonują się poza nimi, w niesprowokowanych przypadkach. Powieści, w których zbyt często pojawia się deus ex machina, zwykle nie są najlepsze. W książce Willeforda ma to jednak swoje uzasadnienie. Świat jego powieści to nieprzyjazna przestrzeń, podlegająca prawom znajdującym się poza możliwościami poznawczymi pojedynczego człowieka. Jednostki mogą się tylko przesuwać z miejsca na miejsce, czekając na to, co im się przydarzy. Polityka, migracje społeczne, relacje emocjonalne, stan zdrowia, zwykły przypadek, a wreszcie, po prostu, pogoda — to siły kształtujące życie bohaterów, którzy nie mają na nie wielkiego wpływu. Tak jest z Frengerem, który „zaakceptował opinię, że jest «recydywistą» — zawartą w aktach przechowywanych w biurze naczelnika”. Ukształtowany przez system penitencjarny, robi tylko to, co jest możliwe w jego sytuacji. Ale podobny fatalizm dotyczy też Mosleya, który połowę swojej pensji musi oddawać ex-żonie i dwóm córkom, boryka się więc nieustannie z długami i mieszka w starym hotelu, dorabiając jako ochroniarz. Doskwiera mu też starzejące się ciało i zęby, których właściwie nie ma.
W świecie Miami blues komunikacja z innymi ludźmi nie przynosi pociechy. Kiedy Mosley trafia do szpitala, nie liczy na życzliwość odwiedzających go znajomych i nie dziwi się , kiedy odkrywa, że wszystkie przygotowane rzekomo przez żony kolegów prezenty zostały kupione w szpitalnym sklepiku. Zresztą samo porozumiewanie się nie jest takie łatwe. Mosley nieustannie tłumaczy wszystkim, z którymi umawia się na telefon, żeby dzwonili na numer jego hotelu do skutku: „W nocy tylko jeden człowiek jest na dyżurze, a jak akurat odejdzie od recepcji, chwilę to trwa, zanim odbierze”.
W tym bezlitosnym świecie jedynym skutecznym sposobem komunikowania się jest przemoc. Od tej najbardziej brutalnej — bezlitosne morderstwa popełniane przez międzynarodowe gangi — przez samczą agresję, ustalającą hierarchię i decydującą o racji, aż po te pozornie nieznaczne akty przemocy, stosowane najczęściej wobec kobiet. Te ostatnie są tak oswojone, że niemal niezauważalne, choć w istocie obecne wszędzie. Susie, przyzwyczajona już przez ojca i brata, ze spokojem przyjmuje ciosy Frengera, który w ten sposób wykłada jej swoją rozumność. Ale też tylko ona, w zakończeniu powieści (którego nie wypadałoby zdradzać), odnosi zwycięstwo. Jak twierdzą znawcy, Willeford miał skłonność do tworzenia kobiecych postaci, które swoją niezależnością ośmieszały zatwardziałych „prawdziwych mężczyzn”. Jeśli tak jest, to nie można zapominać o cenie, jaką przychodzi kobietom płacić za ten triumf.
Bezlitosny świat powieści Willeforda ma swoją nazwę — Miami. To miasto na południowo-wschodniej Florydzie, oddalone o niespełna 400 km w linii prostej od kubańskiej Hawany, jest — jeśliby wierzyć Willefordowi — najmniej przyjaznym miejscem w Stanach. „W 1980 roku — tłumaczy Mosley — nasz ciotowaty prezydent Jimmy Carter przyjął z otwartymi ramionami sto dwadzieścia pięć tysięcy Kubańczyków. Większość znalazła się tu legalnie, mieli już rodziny osiadłe w Miami, ale Castro opróżnił też więzienia i domy wariatów i przysłał nam kolejne dwadzieścia pięć tysięcy przestępców, gejów i wariatów. Przypłynęli tutaj z Mariel na Kubie, więc nazywamy ich «marielito»”. Różnorodność etniczna miasta dla starego twardziela, jakim jest Mosley, jest niełatwa do zaakceptowania. Otoczony nieustannie ludźmi, których języka i zachowania nie rozumie, opuszczany przez kolejnych znajomych („teraz wszyscy biali się wyprowadzali”), pragnie już tylko świętego spokoju, na który nie może liczyć. Decyzja przełożonych o przydzieleniu mu nowej partnerki, latynoskiej kobiety, tylko pogłębia jego rozpacz. Ale Miami to też nieznośny tropikalny klimat, w którym wysokie temperatury łączą się z ogromną wilgotnością powietrza. Bohaterowie Miami Blues są nieustannie zlani potem i poszukują klimatyzowanych pomieszczeń, które mogą dać im chwilę wytchnienia. Willeford z wielką skrupulatnością zarysowuje mapę ulic i dzielnic miasta, każąc swoim postaciom przemieszczać się, we frustrujących korkach, z jednego końca na drugi. Willeford, przez wiele lat wykładowca na wyższych szkołach w Miami, jest uznawany za prekursora całej fali kryminałów osadzonych w tym mieście, które utrwaliły wizerunek miejsca, w którego dusznej atmosferze zbrodnia jest codziennością.
Prosta kreska
Miami Blues to szczególne wydarzenie wydawnicze, nie tylko ze względu na rangę autora i jego znaczenie dla historii gatunku. To też bodaj pierwszy na polskim rynku kryminał, na którego okładce oprócz nazwiska autora widnieje nazwisko ilustratorki — Oli Niepsuj. Ta pochodząca z Łodzi graficzka młodego pokolenia, absolwentka łódzkiej ASP i dwóch szkół projektowania w Portugalii, współpracująca z Agencją Ilustratorów illo, cieszy się już międzynarodową sławą. Jej prace ukazywały się m.in. w „Przekroju”. Ilustracje Niepsuj w Miami Blues to przede wszystkim kontury postaci ludzkich, utrzymane w geometrycznej, przypominającej kubistyczną, stylistyce. Ciała ulegają tu szczególnym zniekształceniom, zlewając się z towarzyszącymi im przedmiotami i wyginając pod niemożliwymi kątami. Wykonane czarną kreską ilustracje połączone są z turkusowymi kształtami, służącymi za wyróżniające tło. Dodatkiem do książki jest mapa Miami City, również autorstwa Niepsuj, w której miasto wygląda na nieregularną szachownicę, zagęszczającą się w centrum, w której bohaterowie powieści niechybnie muszą się zagubić.
Ilustrowany kryminał to pomysł powstałego niedawno w Poznaniu wydawnictwa Mundin, za którym stoją Honza Zamojski i Grażyna Kulczyk. Ten pierwszy to artysta, ilustrator i wydawca, wcześniej prowadzący Wydawnictwo Morava, zdobywca międzynarodowych nagród za projekty książek (w tym za Jak jsem potkal ďábla własnego autorstwa). Ta druga — to znana mecenaska i kolekcjonerka sztuki i przedsiębiorczyni, w ubiegłym roku usytuowana na 9. miejscu listy najbogatszych Polaków według tygodnika „Wprost”. Mundin wydało do tej pory trzy książki. Dwie z nich to albumy: Disassembly Bownika oraz Frofenia. Rysunki 1983-1990 Leszka Knaflewskiego. Jak w tym towarzystwie znalazł się kryminał? Wydaje się, że to pomysł tyleż przewrotny, co genialny. Wydawcy zapowiadają, że seria kryminalna ma stanowić zarazem przegląd polskiej ilustracji książkowej młodego pokolenia. Jak więc zapewnić tej, coraz szerzej docenianej, sztuce dostęp do szerokiego kręgu odbiorców? Chyba trudno znaleźć dla tego celu lepsze medium niż dobry kryminał. W tym wypadku niełatwo więc ocenić, czy to powieść jest nośnikiem dla ilustracji, czy odwrotnie.
Wydana w twardej oprawie, na bardzo dobrym papierze, z intrygującymi ilustracjami, starannie zaprojektowana — ta pozycja zapowiada polaryzację, jaka wcześniej lub później musi się dokonać na rynku książki. Na jednym biegunie będziemy mieć ekskluzywne, ale i nietanie (Miami blues kosztuje 49 PLN, sporo jak na kryminał) książki-przedmioty kolekcjonerskie, a na drugim — tanie wydania kieszonkowe i elektroniczne. Na razie jednak Miami Blues to spektakularny pokaz tego, jak można wydawać literaturą, nawet tę popularną.
*
Kontynuacja Miami Blues, znana pod tytułem Grimhaven, w której Mosley morduje swoje dwie córki, żeby zaznać w końcu świętego spokoju w celi śmierci, została uznana przez agenta Willeforda za zbyt brutalną i nigdy nie trafiła do wydawcy. W jej miejsce powstały trzy kolejne książki o nieco złagodzonej fabule, które przyniosły Mosleyowi niekwestionowaną popularność. To właśnie na ich podstawie ma powstać serial, w którym w postać Mosleya wcieli się Paul Giamatti (znany m.in. z Bezdroży czy roli inspektora w Iluzjoniście). Pilot serialu amerykańskiej stacji FX ma się ukazać niedługo. Miejmy nadzieję, że zanim Mosley na dobre zagości na ekranach, wydawnictwo Mundin wyda kolejne tomy z kultowej serii Willeforda. I że będą one wyglądać również dobrze jak Miami Blues.