Mimo kontaktów towarzyskich, przyjaźni i flirtów, główny nerw życia Olgi stanowiła sztuka. Tylko dla niej potrafiła wyrzec się wszystkiego, rozstać się z kochanym mężczyzną, zrezygnować z dobrobytu i wygodnego życia. Jej listy z Monachium pełne są wiadomości o szkole Kricheldorfa, o wrażeniach z Pinakoteki, obrazach, jakie maluje, o trudnościach i osiągnięciach, sprzedażach i wystawach. Miała skłonność do zapamiętywania się w pracy, nad czym ubolewał jej ojciec. Malowała codziennie, dopóki nie zapadł zmierzch, zamknięta w zadymionej pracowni, paląc całe masy własnoręcznie zwijanych papierosów i pijąc bardzo silną herbatę. Rodzice się tym zamartwiali, a ona czuła się szczęśliwa i wcale nie myślała o wakacjach: „Jeżeli Tato nie ma nic przeciwko temu, to bym chciała tu być tak długo, jak tylko można, i przynajmniej pozostać do pierwszego lipca. Żal mi bardzo tego czasu, który marnuję, i nigdy nie jestem taka wesoła i kontenta, jak wtedy, kiedy pracuję”. W tym samym liście, tym razem po francusku, pisała do matki: „Tyle tylko powiem, że robię, co mogę żeby dobrze malować, i że największą moją przyjemnością i szczęściem tutaj są momenty, kiedy wiem, że robię postępy. Czynię wiele poświęceń, żeby do czegoś dojść, oszczędzam na wszystkim, by nie być zmuszona do oszczędzania na materiałach malarskich, mam tylko nadzieję, że koniec uwieńczy wszystkie trudy i wydatki, jakie dla mnie ponosicie”. Dwudziestojednoletnia Olga nie myliła się – w przyszłości, chwilami naprawdę radosnymi, miały być dla niej niemal wyłącznie godziny spędzone przy sztalugach – na szczęście było ich bardzo wiele.
Co zachowało się z pierwszego okresu jej malarskiej kariery, naznaczonego radosnym entuzjazmem i melancholijnym Stimmungiem? Pomimo stu lat, jakie nas dzielą od tamtego czasu, dwóch wojen, hojności Olgi, która całe życie rozdawała obrazy, pomimo przeprowadzek i braku opiekuna artystycznego w Paryżu, mimo iż drzwi jej pracowni były zawsze otwarte, więc właściwie każdy mógł tam wejść i wynieść to, na co miał ochotę, zachowało się sporo obrazów, rysunków, szkicowników. Zważywszy, że jest to tylko część dzieł, jakie wówczas powstały, ich liczba daje wyobrażenie, jak pracowitą osobą była Olga już we wczesnej młodości. W Dziale Rycin Muzeum Narodowego w Krakowie znajdują się rysunki kilkuletniej Olgi. Jest ich ponad trzydzieści, wszystkie tego samego formatu, wszystkie podpisane „Nowina” (herb rodu Boznańskich). Są tam też jej liczne szkicowniki, a także szkicowniki Izy, bowiem początkowo obie dziewczynki uczono rysunku. Podobne zeszyty znajdują się również w Muzeum Narodowym w Warszawie. Raz po raz natrafiamy w nich na znajome twarze – szkice do przyszłych portretów. Zachowały się z tamtych czasów piękne pastele: autoportret, portrety Czajkowskiego, Izy, rysunki węglem i ołówkiem oraz wiele portretów rozproszonych po prawie wszystkich muzeach w Polsce, a także za granicą – we Francji, Czechach, Ukrainie, Stanach Zjednoczonych… W swoim czasie można było je też napotkać w Niemczech, Rosji, Austrii, Szwecji, Holandii, Belgii, Szwajcarii, a nawet w Australii i Japonii…Często w kolekcjach prywatnych. W Polsce jej twórczość z czasów Monachium kojarzymy zazwyczaj ze słynną Dziewczynką z chryzantemami z krakowskiego Muzeum Narodowego, ze wspomnianym Portretem Pawła Nauena i Powrotem ze spaceru, które również tam się znajdują, a także obrazem Dzieci na schodach, eksponowanym w Poznaniu, z pięknym studium Imieniny Babuni i wielkim płótnem W cieplarni z warszawskiego Muzeum Narodowego…
Pełny rozkwit talentu Boznańskiej nastąpił w latach 1897-1914. W Paryżu, jako już dojrzała, lecz młoda i pełna życia kobieta, osiągnęła to, co dla artysty najważniejsze: własny, świadomie wypracowany styl, pewność warsztatową, jasność, co do dalszej życiowej drogi. Kuzyn ze strony matki, artysta grafik Daniel Mordant, dopomógł jej stawiać pierwsze kroki w tamtejszym świecie artystycznym, organizując wspólną wystawę ich prac w galerii przy rue Trudaine. Dalszą drogę musiała pokonywać sama, osobistych – pomimo osobistych nieszczęść i kłopotów, nieśmiałości, niezaradności materialnej i samotności – potrafiła przebić się pośród masy paryskich artystów. Obce nazwisko i obywatelstwo, niechęć do interesowności i fałszu w stosunkach z ludźmi, oraz absolutny brak snobizmu i umiejętności zabiegania o własne interesy, nie ułatwiały jej kariery. A jednak rozwijała się ona z każdym rokiem coraz bardziej dynamicznie, a kolejne pracownie przy ulicach Campagne-Premiere, de Vaugirard i Boulevard Montparnasse, jak dawniej pełne były znajomych, przyjaciół i wielbicieli.
Do ich grona należał młody architekt z Krakowa, Franciszek Mączyński. Pojawił się w pracowni Olgi wkrótce po jej zerwaniu z Czajkowskim i zakochał się, chyba od pierwszego wejrzenia. Jego obecność, później zaś pełne oddania listy były dla Olgi jak kojący balsam, bowiem rany zadane przez Czajkowskiego niełatwo się goiły. Franciszek, dziesięć lat młodszy, posiadał delikatność, której brakowało tamtemu, poza tym potrafił czekać. Kochał Olgę wytrwale, wciąż mając nadzieję na jej wzajemność. Ona jednak w tamtym czasie już na zawsze zrezygnowała z małżeństwa. Miłość Franciszka miała się później przerodzić w bezinteresowną przyjaźń.
„Paszportem” do Paryża była dla Olgi wystawa Société Nationale des Beaux Arts, na którą w roku 1896 przyjęto bez protekcji dwa jej obrazy. Od tamtej pory, co roku uczestniczyła w wystawach tego stowarzyszenia, zaś w roku 1904, jako jedyna wówczas kobieta, została przyjęta w poczet jego członków. Poza Paryżem, jej obrazy wystawiane były w Berlinie, Dreźnie, Londynie, Wiedniu, Monachium, Düsseldorfie, Wenecji, Antwerpii, Barcelonie, Brukseli, Pittsburghu, i oczywiście w Krakowie, Warszawie, Lwowie i Poznaniu, gdzie wystawiała z Towarzystwem Artystów „Sztuka”, do którego przystąpiła w roku 1898. Należała do wielu artystycznych stowarzyszeń, popierała twórczość kobiet i uczestniczyła w paryskich wystawach grupy „Quelques”, zrzeszającej tamtejsze malarki, rzeźbiarki i hafciarki. Miała uczniów i uczennice w Grande Chaumière, w Akademii Vitti, a także we własnej pracowni, gdzie udzielała rad młodszym kolegom. W prasie paryskiej z lat 1903-1914 często napotykamy nazwisko „de Poznańska”. Zdobywała sławę wyłącznie dzięki obrazom, które na każdej wystawie, w każdym „towarzystwie”, potrafiły się obronić.
Adam Boznański, owdowiały w roku 1892, gwałtownie zaniemógł w roku 1903. Olga zabrała ojca do siebie i opiekowała się nim do jego śmierci, która nastąpiła trzy lata później. Opiekowała się też Izą, która po pianistycznej porażce w Krakowie nigdy później nie była już w stanie zagrać przed większym audytorium. Ukończyła, co prawda, studia chemiczne i napisała nawet pracę doktorską, jednak była zupełnie niezaradna życiowo, a uzależnienie od alkoholu i morfiny wyniszczało ją nerwowo. Codzienne życie Olgi nie było więc łatwe.
W latach 1910-1914 jej kontakty z Krakowem nabrały rumieńców. Poznała tu nowych przyjaciół, którzy ją rozumieli i podziwiali. Była to rodzina Zygmunta Pusłowskiego, zamożnego ziemianina, przede wszystkim jednak amatora sztuki, mecenasa artystów, kolekcjonera i intelektualisty. W towarzystwie Zygmunta, jego żony Marii, oraz ich synów Emanuela i Xawerego, Olga czuła się swojsko i swobodnie. Toteż jej doroczne pobyty w Krakowie wydłużyły się znacznie, ku wielkiemu zaniepokojeniu Izy. Zamówień było sporo, zarówno w Paryżu, jak i w Polsce. We Francji nieraz portretowała artystów, intelektualistów i literatów – między innymi Emila Verhaerena, Pierre’a Toumier, Henri-Pierre Roché, Artura Rubinsteina, Gabrielę Reval; jak również różne osobistości spośród paryskiej burżuazji oraz Amerykanów i Anglików. W Krakowie – Henryka Sienkiewicza, rodzinę Pusłowskich, Różę Raczyńską, Marcina Samlickiego, Kazimierza Wize, rodzinę Chmielarczyków, Wincentego Lutosławskiego, Ludwika Puszeta, Emeryka Czapskiego, Karola Huberta Rostworowskiego, księżnę Sapieżynę i wiele innych osób. Prestiżu dodawał jej fakt, że już trzy jej obrazy wisiały w Muzeum Luksemburskim, że znani krytycy francuscy pochlebnie wyrażali się o jej malarstwie, zaś po paryskich salonach coraz częściej wspominano o Legii Honorowej dla wybitnej Galicjanki…
Pierwsza wojna sprawiła, że cały jej dawny świat, w którym nauczyła się już funkcjonować, runął w gruzach. Paru przyjaciół zginęło na froncie, ludzie potracili majątki i zamówień praktycznie nie było, austriackie papiery wartościowe, w jakich ulokowany był majątek Boznańskich, straciły wartość. A Oldze przybyło lat i nie potrafiła już zmagać się z życiem z równą jak niegdyś energią. Po wojnie wystaw było mniej, trzy podróże do Krakowa nie przyniosły bardziej intratnych zamówień… Do pracowni na Montparnasse, gdzie już wcześniej zadomowiły się myszy, zapukała bieda. Olga nadal dużo malowała, była w pełni sił twórczych, ale świat, jaki ją otaczał, nie był już jej światem, nie potrafiła się w nim odnaleźć.
Gdyby zechciała przyjąć obywatelstwo francuskie, zapewne dołączyłaby do znanych tamtejszych artystek, jak Berthe Morisot, Suzanne Valadon, Marie Laurencin, Camille Claudel… I jej nazwisko znalazłoby się we francuskich, a co za tym idzie – światowych słownikach malarzy i encyklopediach. Ona jednak, w przeciwieństwie do niektórych polskich kolegów, nigdy tego uczynić nie chciała i natychmiast po odzyskaniu niepodległości wyrobiła sobie paszport polski.
*
Do 1 lutego 2015 na wystawie „Olga Boznańska (1865-1940)” w Muzeum Narodowym w Krakowie można oglądać 173 obrazy artystki.