Ptaki pochwalone i potępione
Wojna przerwała kontakty pisarzy. Tuwim całą spędził na emigracji, Gałczyński najpierw był żołnierzem w Korpusie Ochrony Pogranicza, potem rosyjskim jeńcem w Kozielsku i niemieckim w stalagu. Do Polski obaj wrócili w 1946 roku. Gałczyński pierwszy, chwilę później Tuwim. Z tym że Tuwim, który na emigracji wielokrotnie deklarował poparcie dla nowego ustroju i sowieckiej władzy, wracał „do siebie” i nie było wątpliwości, że powrót opóźnia jedynie choroba. Powrót Gałczyńskiego po przedwojennym flircie z endecją był dla wielu osób dużym zaskoczeniem. Na emigracji przekonywano go, że nowa Polska nie jest miejscem dla poety takiego jak on, a gdy jednak przyjechał, oczekiwano, że znajdzie się w obozie zbliżonym do PSL Mikołajczyka i środowisk katolickich. Tymczasem okazało się, że Gałczyński niezbyt poważnie traktuje przedwojenne deklaracje i przyjaźnie. Został oskarżony, że poszedł tam, gdzie więcej płacili. Ale prawdziwy powód był chyba inny: ani Gałczyński, ani Tuwim nie należeli do bojowników, a komunistyczna władza, jak się okazało, znacznie łatwiej wybaczała przedwojenny antysemityzm niż powojenny brak ideowego zaangażowania. Tym, który Gałczyńskiego o tym pouczył, był Tuwim. W listopadzie 1947 roku opublikował w „Przekroju” List otwarty do K.I. Gałczyńskiego, który był w istocie listem do syna marnotrawnego.
Pretekstem był liryk Gałczyńskiego Pochwalone niech będą ptaki. „Muszę go surowo potępić” – pisał Tuwim. Co prawda zachwycił się ptakami, którym słońce złoci nóżki, wzruszył nocą, jak skrypt chopinowych nut, podobała mu się „pochwalona chwila odwagi / i zwątpienie w labiryntach samotności”, nie miał nic przeciwko strofom takim jak „Pochwalone myśli poranne / i kobieta, co jak błyskawica zachwyca / i poeta Błok Aleksander / i malarz Tycjan”, ale poetom nie wolno, pisał Tuwim, zapadać w franciszkański błogostan wszechmiłości i wszechprzebaczenia. „Pochwalone: grzesznik i święty…” napisał Gałczyński, ale Tuwim żądał, żeby oddzielać świętych od grzeszników, bo nie wiadomo, kim jest ów grzesznik. Może mordercą, może złodziejem dobra publicznego, pasącym się krzywdą i nędzą bliźnich. Julian Tuwim nie użył obowiązujących terminów: kułak i reakcjonista, ale nie mogło być wątpliwości, co ma na myśli. Trzeba także oddzielać sady od ugorów, pouczył Gałczyńskiego („Pochwalone… jednako sady i ugory” – pisał Gałczyński). „Precz z ugorami! Rozorywać je, zasiewać…”, niech żyją sady, urodzajne pola i najbujniejsze plony – odpowiedział Tuwim.
Przypomniał, że był entuzjastą wielu wierszy Gałczyńskiego, bo wśród bełkotu, którym często epatują piszących, wśród lichych naśladowców i poetyckich mącicieli, „Twoja, Konstanty, postać jest pięknym i barwnym zjawiskiem Prawdziwego Poety”. Ale Prawdziwy Poeta ma wobec zwykłych ludzi obowiązki, tłumaczył mu, obowiązki tym większe im większy jest jego talent. Starszy poeta wzywał młodszego do odpowiedzialności za słowa, które czytać będą tysiące ludzi, zwykłych przechodniów: „…a ten przechodzień – to społeczeństwo, to naród, czyli historia, za którą my, poeci, jesteśmy nie mniej odpowiedzialni niż wodzowie, mężowie stanu i inni aktualnie władzę sprawujący obywatele Rzeczypospolitej” . Bo słowo poety więcej znaczy niż słowo innych, może być groźne, gdy zostanie źle odczytane. „Więc: pochwalony święty! Ale grzesznikom – przekleństwo, nienawiść, walka – aż do zwycięstwa” – wzywał. Jerzy Zaruba napisał potem, że list Tuwima zawierał prawdy szlachetne, ale byli ludzie, którzy tych prawd nadużywali.
Przyślij jak najprędzej akt piąty
Powojenne kontakty obu poetów były jednak znacznie lepsze niż przed rokiem 1939. Dedykowali sobie wiersze i kolejne publikowane tomy („Drogi Julianie, / którego Dzieciństwo / było moim dzieciństwem / poetyckim – Nauczycielu, / Przyjacielu – / i co jeszcze? / Ty wiesz… Twój Kostek”), Tuwim kilka razy i zawsze w najlepszym kontekście pojawiał się w wierszach i artykułach Gałczyńskiego. Julian Tuwim, choć złośliwie (ale nie do druku) rymował „Kostek Gałczyński? Gałczyński Kostek, / Jak zmierzyć, to mi nie sięgnie kostek”, jak przed wojną pomagał młodszemu koledze. Miał lepsze kontakty z władzą, więc interweniował w sprawie złożonego w Czytelniku tomu Zaczarowana dorożka, którego druk wstrzymywano, gdy Gałczyński popadł w niełaskę. Gdy w 1947 roku został dyrektorem Teatru Nowego, zamówił u Gałczyńskiego tłumaczenie Snu nocy letniej Szekspira, niemal wymuszając kolejnymi listami pracę nad tekstem. „Kto wie, czy Gałczyński nie urodził się właśnie po to, aby tę czarodziejską sztukę spolszczyć” – przekonywał żonę poety, gdy Konstanty przesuwał o kolejne miesiące ukończenie przekładu. W sierpniu 1950 roku wysłał Tuwimowi cztery rozdziały, ale na piąty kazał czekać kilka miesięcy. „Jestem pełen entuzjazmu dla Twego przekładu…” – pisał Tuwim po otrzymaniu pierwszych rozdziałów. „– Przyślij jak najprędzej akt piąty”. Praca nad tłumaczeniem była już na tyle zaawansowana, że nawet gdy odszedł z Teatru Nowego, nie godząc się na ingerencje w repertuar, premiera się odbyła.
Lenin, Nowotko i Stalin
Gałczyński przeżył ukąszenie przez komunizm łagodniej. Wypisywał peany na cześć Lenina („Bo, że umarł, to ciągle boli -…”), Armii Czerwonej, Janka Krasickiego i Marcelego Nowotki, po emigracji Czesława Miłosza ogłosił Poemat dla zdrajcy, biskupów porównywał do analfabetów, ale był także autorem Listów z fiołkiem i przedstawień absurdalnego teatrzyku „Zielona Gęś”. Wymagano od niego mniej, bo poeta, o którego utworach Stefan Kisielewski pisał – kosmiczny bełkot, a Adam Ważyk – piski rozwydrzonego kanarka, o którego pijackich wybrykach krążyły legendy, nie bardzo nadawał się na wieszcza. To Tuwim był księciem poezji, na którego słowach komunistycznej władzy zależało naprawdę. To od niego oczekiwano hołdowniczych adresów kierowanych do Stalina i Bieruta, entuzjastycznych deklaracji z okazji powstania PZPR i wymierzonych w imperialistów wystąpień na Kongresie Intelektualistów w Obronie Pokoju. I Tuwim pisał. Jak po śmierci Stalina 5 marca 1953 roku w „Trybunie Ludu”: „Wielka jest nasza ziemia – a nie ma na niej, jak długa i szeroka, takiego kilometra kwadratowego przestrzeni, na którym ludzie nie opłakiwaliby śmierci ukochanego swego brata, obrońcy, nauczyciela, prawodawcy sumień – Józefa Stalina”.
Lechoń na emigracji nie mógł zrozumieć, jak polscy poeci mogą pisać takie rzeczy. Mała kanalia o wielkim wariackim talencie Gałczyński, zapity pewnie do ostatecznego upodlenia Broniewski, tchórz Tuwim. „Tuwim przynajmniej w wierszach jeszcze najlepiej się trzyma” – dodał Broniewski, sam też tłumacząc się z decyzji o powrocie po wojnie do Polski, powiedział kiedyś: „Myśmy wszyscy zostali oszukani. Tuwim i Gałczyński też”.
Lechoń uważał, że Tuwim nawet wielbiąc bolszewików i dając mordercom prawo do rządzenia Polską, naprawdę wierzy w ich misję, Gałczyński nie. Po prostu robi to, za co mu płacą. W Dzienniku napisał: „…w Tuwimie, nieraz niemoralnym, nigdy amoralnym – nic nie jest na niby. W Gałczyńskim, zawsze amoralnym, naprawdę cynicznym – chociaż prawdziwym poecie – wszystko wydaje się jakimś kuglarstwem” – pisał Lechoń. Chyba podobnie myślał Słonimski. „Tuwim był dla mnie moralniejszym poetą, bardziej żarliwym” – mówił w wywiadzie w „Tygodniku Powszechnym”.
Nie zdążyli na odwilż
Kiedy Stalin umierał w marcu 1953 roku, Gałczyński i Tuwim mieli przed sobą już tylko dziewięć miesięcy życia. Dwa lata później Adam Ważyk ogłosił Poemat dla dorosłych i zaczęła się odwilż. Twórcy, którzy zbudowali swą obecność w kulturze na opiewaniu traktorów zdobywających wiosnę i funkcjonariuszy UB, zaczęli mówić o zaślepieniu, wypierając się własnych słów.
Gałczyński umarł pierwszy, 6 grudnia 1953 roku. Tuwim przeżył go o dwadzieścia jeden dni. Zmarł na wylew krwi do mózgu w pensjonacie Zaiksu „Halama” w Zakopanem 27 grudnia 1953 roku. Kilkanaście miesięcy później zaczęła się odwilż. Obydwaj nie dostali szansy wytłumaczenia się z powojennego politycznego zaangażowania i napisanych niepotrzebnie utworów.