W najbliższą niedzielę, 6 kwietnia 2014 roku, przypada setna rocznica śmierci Józefa Chełmońskiego (1849-1914) – jednego z najwybitniejszych rodzimych malarzy i rysowników, który na bazie XIX-wiecznego akademizmu i realizmu stworzył oryginalny styl, rozpoznawalny i ceniony po dziś dzień w kraju i zagranicą. Najbardziej znane dzieła artysty, takie jak Babie lato, Bociany, Czwórka, Przed karczmą, Powrót z balu, Kuropatwy czy Żurawie znajdują się w polskich muzeach narodowych, zarazem duża część jego dorobku pozostaje w rękach prywatnych. Stulecie śmierci Chełmońskiego to dobra okazja, aby zastanowić się nad niegasnącym fenomenem sztuki tego „genialnego barbarzyńcy”, jak określali go współcześni, ale i rozważyć: czy właściwie wykorzystujemy jego dorobek do promocji polskiej sztuki nowoczesnej?
*
Józef Chełmoński należał do tych szczęśliwców, którzy za życia odnieśli sukces komercyjny i zdobyli uznanie krytyki artystycznej. Za samorodny, wielki talent uznawany był już podczas studiów w Akademii Sztuk Pięknych w Monachium (1872-74), choć dla zachowawczych Bawarczyków w jego ekspresyjnych płótnach było „za dużo życia”. Temperament malarski i ilustratorski docenili za to Francuzi i Amerykanie. Stało się to w połowie lat 70. XIX wieku, kiedy powodowany biedą i brakiem popytu na jego obrazy w Warszawie – gdzie w latach 1874-75 miał pracownię w Hotelu Europejskim – artysta wyjechał do Paryża i zamieszkał tam na lat dwanaście. W stolicy Francji nie szukał inspiracji ani nauki, tylko pieniędzy, dlatego korzystając ze swojej fenomenalnej pamięci wzrokowej malował „na metry” sceny z życia polskiej i ukraińskiej wsi: rozpędzone końskie zaprzęgi, pełne ekspresji sceny rodzajowe z polowań, jarmarków, targów, wesel, postacie wieśniaków w barwnych strojach ludowych. Dynamika ich kompozycji, humor i swoista egzotyka, szalenie przypadły do gustu francuskim marszandom, którzy kupowali je za kwoty dochodzące do 40 tysięcy franków (dla porównania ceny prac impresjonistów oscylowały wówczas zaledwie w setkach franków) i sprzedawali głównie bogatym klientom ze Stanów Zjednoczonych oraz Kanady. Ta dobra passa trwała pięć lat i skończyła się wraz z wprowadzeniem w 1881 roku przez rząd amerykański wysokiego cła na wwożone dzieła sztuki. Dla Chełmońskiego oznaczało to załamanie popytu na tzw. produkcję malarską, w konsekwencji tego biedę i ostatecznie powrót do kraju w 1887 roku.
Wrócił jednak jako artysta w pełni ukształtowany, „światowy” i „salonowy”’, jego samorodny talent okrzepł i był gotów do kolejnej, tym razem niekomercyjnej, eksplozji. Nastąpiła ona w Kuklówce, niewielkiej miejscowości koło Grodziska Mazowieckiego, gdzie artysta nabył w 1889 roku skromny dworek z kilkoma morgami, tam zamieszkał, gospodarzył i tworzył aż do śmierci (z przerwami na wyjazdy na Litwę, Białoruś i Ukrainę, gdzie uwieczniał kresowe pejzaże). Był to powrót do jego korzeni, Józef Chełmoński urodził się bowiem i wychowywał w podłowickiej wsi Boczki (może stulecie śmierci wybitnego krajana to dobry moment, aby oficjalnie przemianować jej nazwę na Boczki Chełmońskie, na wzór Lipiec Reymontowskich?), kształcił w Powiatowej Szkole Ogólnej w Łowiczu, a folklor Księżaków Łowickich i mazowiecka przyroda były pierwszymi źródłami jego artystycznych inspiracji. I właśnie do nich powrócił w ostatniej, decydującej fazie swojej twórczości, bardziej intymnej i mistycznej, podnosząc równinny pejzaż Mazowsza i ludowe obrzędy do rangi symboli tego, co rodzime i arcypolskie. Co jest nie bez znaczenia, w Kuklówce zaczął malować bezpośrednio w plenerze, po mistrzowsku oddając nastrój i klimat nieuchwytnych, zdawałoby się, zjawisk przyrody, takich jak poranne mgły, wiosenna burza czy śnieżna zadymka. Skupił się na czystym pejzażu, wzbogacanym o postacie zwierząt – nie bez znaczenia uważa się Chełmońskiego za doskonałego animalistę – rzadziej ludzi, choć takie obrazy, jak Owczarek (1897) czy Bociany (1900), których główni bohaterowie to wiejscy pastuszkowie, niewątpliwie weszły do kanonu polskiej historii sztuki.
Paradoksalnie, kiedy artysta wybrał żywot samotnika z Kuklówki, coraz bardziej izolując się od świata, dziwaczejąc i popadając w religijny mistycyzm, jego twórczość zdobyła uznanie krytyki oraz środowiska. W 1889 roku dostał złoty medal/Grand Prix na Wystawie Powszechnej w Paryżu, w 1891 Ehrendiplom na Międzynarodowej Wystawie w Berlinie, warszawskie Towarzystwo Zachęty Sztuk Pięknych urządziło zbiorową prezentację jego dzieł w 1890, a w 1907 przyznało mu status członka honorowego, założone w 1897 roku elitarne Towarzystwo Artystów Polskich „Sztuka” wybrało go na prezesa, krakowska Akademia Umiejętności przyznała mu dwukrotnie, w 1897 i 1907 roku, nagrodę im. Probusa Barczewskiego… W świadomości rodaków stał się zaś, obok Jana Matejki i Artura Grottgera, czołowym reprezentantem „polskości” w sztuce, jego dzieła były wystawiane i chętnie kupowane, kopiowane i podrabiane, co też świadczy o wielkim popycie na jego obrazy już za życia autora.
Chełmoński umarł w przeddzień I wojny światowej i został pochowany na wiejskim cmentarzu w Ojrzanowie, niedaleko Kuklówki. Jednak już w odrodzonej II Rzeczypospolitej fascynacja jego twórczością dalej wzrastała – popularnością cieszyły się reprodukcje jego sztandarowych dzieł, często wydawane w formie pocztówek, zaś obchody 20. rocznicy śmierci artysty w 1934 roku zyskały szczególną oprawę. Powołany został specjalny komitet pod protektoratem wojewody warszawskiego, inżyniera Stanisława Twardo, który to komitet zorganizował szereg uroczystości upamiętniających wybitnego „syna ziemi łowickiej”, m.in. wystawę pamiątek po Chełmońskim, odsłonięcie dedykowanej mu tablicy wmurowanej w gmach Powiatowej Szkoły Ogólnej w Łowiczu (obecnie gmach Muzeum w Łowiczu), w której przyszły malarz uczył się w latach 1862-65; otwarcie drogi imienia Chełmońskiego prowadzącej z Łowicza do Boczek czy ustanowienie przez Radę Miejską Łowicza stypendium imienia artysty (ciekawe, kim byli jej laureaci, do kiedy i w jakiej kwocie je przyznawano?). W wydanej z okazji tamtego jubileuszu jednodniówce wybitnego polskiego realistę wspominali inni znaczący artyści, tacy jak Wojciech Kossak, Apoloniusz Kędzierski, Edward Okuń, Tadeusz Pruszkowski, na szczególną uwagę zasługuje wypowiedź jednak Leona Wyczółkowskiego, rówieśnika i przyjaciela artysty: „JÓZEF CHEŁMOŃSKI, największy, mojem zdaniem malarski talent polski, wielki poeta, wsłuchany w polską naturę, artysta wielkiego stylu, niema do dnia dzisiejszego przybytku dla swoich dzieł. Gdyby był synem innego narodu, innego kraju, byłby na ustach wszystkich, podziwiany w muzeach, publikowany w reprodukcjach, opisywany przez literatów i estetyków. Taki potentat powinien mieć swoje schronienie. – Muzeum swojego imienia, aby Polska, Słowiańszczyzna i Świat mogli od razu objąć wzrokiem ogrom jego talentu i pracy, podziwiać najbardziej odrębny geniusz polskiego malarstwa. (…)”[1].
**
Zarzuty Wyczółkowskiego są niestety w większości aktualne po dziś dzień, a przypadająca w tym roku setna rocznica śmierci artysty, nieoficjalna, skromna i niezauważona przez większość decydentów, muzealników i historyków daje dużo do myślenia. Artystyczna spuścizna po Chełmońskim, choć naukowo rzetelnie opracowana (dość wspomnieć monograficzne pozycje autorstwa Macieja Masłowskiego, Alfreda Ligockiego czy Tadeusza Matuszczaka), nie doczekała się odrębnego muzeum. Stałą ekspozycję kilkudziesięciu dzieł artysty pokazuje Dom Pracy Twórczej w Radziejowicach pod Warszawą – wystawa jest efektowna i wartościowa, ale poprzez ulokowanie w niewielkiej miejscowości, skazana na gorszy do niej dostęp. Z kolei muzea narodowe, zwłaszcza w Warszawie i Krakowie, eksponują wprawdzie sztandarowe dzieła artysty na swoich wystawach stałych, nie pokusiły się jednak o szczególne ich promowanie w roku jubileuszowym. Stulecie śmierci to także idealna okazja aby wydobyć z magazynu i udostępnić zwiedzającym mniej znane, a zachowane w publicznych zbiorach, prace, dokumentujące wielki malarski i rysunkowy talent, jakim obdarzony był Józef Chełmoński. Szkoda, że nie uczyniło tego chociażby łódzkie Muzeum Sztuki, posiadające cztery takie obrazy, z których publiczności udostępnione jest jedynie monumentalne płótno Żurawie/Powitanie słońca z 1910 roku (Galeria Sztuki Dawnej przy Pałacu Herbsta). Miłośnicy Chełmońskiego z pewnością chętnie obejrzeliby również jego portret z 1913 pędzla Kazimierza Alchimowicza, prawdopodobnie ostatni wizerunek wykonany za życia autora Bocianów i Babiego lata. Obraz został skradziony w 1991 roku z wystawy w Pałacu Prymasowskim w Skierniewicach, szczęśliwie odnaleziony powrócił do łódzkich zbiorów w ubiegłym roku – miejmy nadzieję, że zostanie kiedyś znowu publicznie zaprezentowany…
Głównym organizatorem jubileuszu stulecia śmierci Józefa Chełmońskiego jest tymczasem Muzeum w Łowiczu. W okresie kiedy placówka była oddziałem Muzeum Narodowego w Warszawie, do lat 80., można w niej było oglądać dzieła realisty z warszawskiego zbioru, które po 1995 roku wróciły do stolicy (obecnie część z nich znajduje się w Radziejowicach). W miarę skromnych możliwości łowickie muzeum stara się gromadzić dzieła wybitnego krajana, co nie jest zadaniem łatwym, zważywszy na ich wysokie ceny i wciąż utrzymujący się popyt: szkice kosztują od kilku tysięcy złotych wzwyż, obrazy olejne od kilkudziesięciu do kilkuset tysięcy, zdarzają się też sprzedaże powyżej miliona złotych, przy czym mowa tylko o rynku polskim. Na stałej wystawie historycznej Muzeum w Łowiczu pokazuje cztery prace: Krajobraz z jeziorkiem w lesie z ok. 1900 roku, rysunek obustronny Oberek/W Sudanie z okresu paryskiego oraz kompozycję Bójka żebraków z 1884 roku – depozyt Starostwa Powiatowego w Łowiczu. Natomiast w galerii wystaw czasowych 5 kwietnia otwarto prezentację 38 obrazów wypożyczonych z kolekcji prywatnej, zatytułowaną Młodopolskie fascynacje (w szerszej odsłonie, obejmującej 66 obrazów, wystawa pokazywana była od 21 listopada 2013 do 24 marca 2014 roku w Muzeum Miasta Łodzi). Z imponującego zbioru łódzkiego kolekcjonera wyselekcjonowano na nią zrealizowane do 1914 roku dzieła autorów w różny sposób związanych z młodopolskim modernizmem, takich jak: Teodor Axentowicz, Olga Boznańska, Julian Fałat, Jacek Malczewski, Wojciech Weiss, Leon Wyczółkowski, Jan Stanisławski czy Ferdynand Ruszczyc. Na wystawie znajdą się również Mgły poranne Chełmońskiego, neoromantyczny pejzaż namalowany po 1900 roku, prawdopodobnie efekt pobytu artysty w Porzeczu na Pińszczyźnie. Czynna do 29 czerwca ekspozycja ma za zadanie pokazać wzajemne wpływy i przenikania Mistrzów, epigonów i kontynuatorów sztuki Młodej Polski, epoki zamykającej się symboliczną datą 1914 – rokiem wybuchu I wojny światowej, kończącej tak zwaną belle époque – rokiem śmierci Józefa Chełmońskiego, realisty o romantycznym rodowodzie, który wywarł znaczący wpływ na rozwój nowoczesnego malarstwa polskiego. Warto o tym pamiętać i korzystać z okazji do obcowania z jego imponującą i wciąż intrygującą spuścizną, także tą wydobywaną na okoliczność jubileuszu śmierci artysty ze zbiorów prywatnych. Rok 2014 będzie obfitował w kilka przynajmniej takich sytuacji: w listopadzie tego roku (miesiąc urodzin artysty) w Muzeum w Łowiczu udostępniony zostanie publiczności obraz Jastrząb nad błotnistą łąką, zaś 6 kwietnia w Muzeum Miasta Łodzi prezentowana i omawiana będzie wzbudzająca wiele kontrowersji brawurowa kompozycja Przed karczmą z ok. 1877-79 roku – zdaniem właścicieli płótna jest to malarski szkic do niezachowanej lub zaginionej wersji obrazu o tym samym tytule, zrealizowanego w okresie paryskim i być może sprzedanego wówczas do USA lub Kanady. Jak się okazuje, twórczość Józefa Chełmońskiego wciąż kryje zagadki czekające na rozwiązanie.
- JÓZEFOWI CHEŁMOŃSKIEMU W HOŁDZIE ZIEMIA ŁOWICKA, kwiecień 1934 roku, Zakłady Graficzne B. Szczuki w Wąbrzeźnie-Pomorze – reprint wydany z okazji 160-lecia urodzin Józefa Chełmońskiego nakładem Powiatowej Biblioteki Publicznej w Łowiczu, Łowicz 2009.↵
2 comments
Być może 100 lat temu ktoś widział w Chełomońskim “genialnego barbarzyńcę”, ale to określenie nijak ma się dziś do jego tradycyjnej twórczości. Ani “genialny”, choć ważny, ani “barbarzyńca”, raczej trochę naiwnie zwrócony ku naturze jak francuscy barbizończycy.
Przy okazji wystawy w Łowiczu proszę zapoznać się z moimi wątpliwościami na temat pokazywanej prywatnej kolekcji i atrybucji (np. bez sygnatur lub z poprawianymi podpisami) wielu prac, które budzą poważne znaki zapytania.
http://jureckifoto.blogspot.com/2014/03/podejrzana-wystawa-modopolskie.html
Józef Chełmoński to znakomity malarz swej epoki. Wystawa Młodopolskie Fascynacje, zarówno w swej odsłonie łódzkiej jak i łowickiej jest bardzo udanym pokazem prac pochodzących z prywatnej kolekcji łódzkiego kolekcjonera. I chwała Muzeum Miasta Łodzi za działalność , która bardzo sensownie uzupełnia propozycje łódzkiego Muzeum Sztuki, interesującego się raczej sztuką współczesną. Jeszcze większa chwała ludziom, którzy udostępniają swe prywatne zbiory dla dobra publicznego. Poza tym uważam , że wartość malarstwa Chełmońskiego w 100 lat po jego śmierci została dokładnie zweryfikowana.
Cechą większości kolekcji prywatnych jest to, że obok perełek znajdują się w nich prace słabsze, co wcale nie oznacza , że nieautentyczne. Wydanie opinii dotyczącej autentyczności dzieła to trudny proces, szczególnie wtedy gdy ma się np. do czynienia z pracą nietypową, różną od charakterystycznej maniery twórcy, pracą słabszą lub niesygnowaną. A zaręczam, że takie są . Sam widziałem wiele prac, za które niejeden krytyk nie dałby przysłowiowego pensa, a będących w 100% procentach autentykami, bo np. pochodzącymi ze zbiorów spadkobierców znanych artystów. Ogólnie rzecz biorąc – jeszcze raz gratuluję organizatorom obu wystaw.
Comments are closed.