Agnieszka Wnękowicz-Smenżyk: Na początku chciałabym zapytać o Pana inspiracje teatralne. Które postaci Pana zdaniem wywarły silny wpływ na kształt dzisiejszego teatru?
Sebastian Majewski: Jako że jestem z Wrocławia, odpowiedź wydaje mi się oczywista, mimo że nie widziałem żadnego spektaklu tego reżysera. Znam jednak miejsce, scenę, zapisy spektakli oraz całą otoczkę, która jego twórczości towarzyszyła. Mówię oczywiście o Jerzym Grotowskim. Moje myślenie o nim ewoluowało od zachwytu człowieka, który odkrywa coś niezwykłego, do krytycznego spojrzenia osoby, która zaczyna dostrzegać więcej. Myślę jednak, że nawet jeżeli nie odnosimy się bezpośrednio do jego twórczości, to jest on obecny w wielu spektaklach. Korzystamy z teatru Grotowskiego podświadomie i prawie automatycznie.
Drugą osobą, która miała znaczący wpływ na moje myślenie o teatrze był Witkacy oraz to jak podchodził on do rzeczywistości i jak sam ją kreował. To dwie osoby powszechnie znane i rozpoznawalne. Mam jednak jeszcze jednego mistrza, który nauczył mnie rozumienia teatru i bycia na scenie. Jest nim Andrzej Karolak, mało znany {a szkoda!} aktor z Białegostoku, z którym miałem zajęcia na studiach. Andrzej uczył nas rzemiosła aktorskiego, tego kim jest aktor na scenie i wobec czego buduje on role. Wiedza o czym i w jaki sposób rozmawiać z aktorem bardzo pomaga mi w pracy w teatrze.
A czy w polskim teatrze są wydarzania bądź twórcy, którzy zostali niesłusznie niezauważeni, pominięci bądź zignorowani przez środowisko teatralne lub krytykę?
Wydaje mi się, że ta sytuacja dotyczy większości osób i większości zdarzeń. Powstaje przecież dużo spektakli, a zwraca się uwagę na kilka w sezonie. Ta sytuacja nie oznacza, że ta reszta spektakli jest zła. Ta sytuacja może oznaczać, że te przedstawienia powstają poza centrum, trudno do nich dojechać, i jeszcze trudniej od nich wrócić. Ja zawsze bardzo lubiłem oglądać spektakle w teatrach, do których z różnych powodów nikt nie chciał jeździć. Ale teraz sam odczuwam, że nie jest to łatwe, bo albo już żaden pociąg tam nie dojeżdza, albo ostatni autobus odjechał w samo południe i tyle.
Tak też było w Wałbrzychu. Tam trzeba było robić naprawdę bardzo dużo, żeby zwrócić na siebie uwagę. W Krakowie wystarczy zrobić jeden gest, która momentalnie zostaje zauważany i skomentowany z odpowiedniej perspektywy.
Ta dysproporcja jest dla mnie nadal dziwna.
Wyszedłem z ruchu alternatywnego, który bardzo cenię i do którego z miłą chęcią bym wrócił. Dzieje się w jego obrębie wiele interesujących rzeczy, również dlatego, że tam można sobie na więcej pozwolić, ale przez to że są obok, „off”, są niezauważalne.
Mimo że wcześniej wspomniałem, że pewną lekcję z Grotowskiego odrobiliśmy, to jednak widz teatralny nadal lubi kupić bilet, przyjść do teatru, skorzystać z szatni, w foyer napić się kawy/herbaty/wina {niepotrzebne skreślić} i usiąść w fotelu. I czekać.
Przeszedł Pan bardzo długą drogę teatralną – od doświadczeń w teatrach alternatywnych przez reżyserowanie i kierowanie teatrem w Wałbrzychu aż po współkierowanie Starym Teatrem. Czy może Pan powiedzieć, jaka jest Pana zdaniem misja dzisiejszego teatru? Czy można mówić o uniwersalnej, wspólnej wartości, jaką każdy rodzaj teatru niesie współczesnemu człowiekowi?
Przez to że teatr to spotkanie żywych ludzi – i na poziomie realizacji spektaklu, i na poziomie grania spektaklu, i na poziome oglądania przedstawienia – cały czas mam wrażenie, że powinien służyć do tego, by widzowi uzmysławiać różnorodność i problematyczność rzeczywistości, w której się wszyscy znajdujemy. Bo przecież świat, w którym żyjemy, jest tak skomplikowany i wielopłaszczyznowy, że nie mamy siły ani energii na to, by wszystko ogarniać, a co dopiero rozumieć. Zwykle wybieramy jakąś ścieżkę, staramy się nią podążać i mieć szczęśliwe życie. Jednak to szczęście jest okupione wieloma wyrzeczeniami, które nie są czyste, piękne i dobre. Wydaje mi się, że teatr powinien służyć do tego, by pokazywać albo wytykać nam nasze konformizmy, łatwizny, przyzwyczajenia i fałszywe oczywistości.
Mówi się, że media to czwarta władza, która ma za zadanie patrzeć oficjalnej władzy na ręce. Wydaje mi się, że teatr powinien być „mechanizmem”, który umożliwi człowiekowi obracanie głową o trzysta sześćdziesiąt stopni, a nie o sto osiemdziesiąt, na co pozwala nasza fizjonomia. Teatr powinien być lustrem, w którym można coś więcej zobaczyć.
Mam szacunek do teatru rozrywki i nie wykluczam potrzeby jego istnienia, ale chciałbym cały czas uprawiać teatr, który mówi o czymś istotnym, który nie pozwala jedynie zachwycać się i sankcjonować faktu, że świat, my i wszystko wokół jest wspaniałe.
Czy zauważa Pan zjawiska pozateatralne, które mają istotny wpływ na jego obecny kształt? Mam na myśli zjawiska społeczne, historyczne, kulturowe, a także polityczne. Ostatnie zajścia w Starym Teatrze dowodzą, że takowe istnieją i mają sporą siłę oddziaływania…
Z dzisiejszej perspektywy za najważniejszy uważam fakt, że społeczeństwo polskie jest podzielone. A tym samym zaczyna dzielić się rzeczywistość. Mogę tylko założyć, że jest to mądry podział i że ludzi w ten sposób dzieli się od zawsze. Za podziałem stoi jego przyczyna, czyli światopogląd i ideologia. Do teatru wnoszą je ze sobą zarówno twórcy, jak i odbiorcy spektakli i to jest moim zdaniem silne koło napędowe.
Cała burza wokół teatru ma charakter sporu o wartości i ideologię. To nie jest kłótnia ani o nagość, ani o brzydkie słowa, ani nawet o Jana Klatę czy kogokolwiek innego. To jest dyskusja na temat tego, czy kultura – w szczególności ta narodowa – powinna mieć charakter afirmatywny, czyli pieczołowicie dbać i podtrzymywać kultywowaną przez wieki tradycję. A może powinna być krytyczna, czyli bezustannie inicjować dyskusje.
Wydaje mi się, że to, co dzieli obydwie grupy to kwestia dynamiki wartości. Jedna strona uważa, że dobro jest niezmienne. Ja uważam, że dobro jest niezmienne w swojej zmienności, która zdarza się w kontekście.
Z wartościami, według mnie, jest tak jak z medium, które dzisiaj najbardziej nas określa, czyli Internetem. Strona którą wyświetlam to pewna dana mi wartość, ale tę stronę trzeba na bieżąco odświeżać. Nie oznacza to, że wiadomość, którą czytam, całkowicie się zmieni, ale może okazać się, że zaistnieje w całkiem nowym kontekście. Pojawiają się kolejne wiadomości i ta, która nas interesuje, może już znaczyć coś innego. Podobnie myślę o wartościach. Nie neguję ich, nie próbuję dowieść, że ich nie ma, ale uważam, że należy zawsze zastanawiać się, wobec czego one się sytuują i co ostatecznie określają.
Dyskusja wokół Starego Teatru i naszego modelu to przede wszystkim dyskusja o wartościach. A że dotyczy ona narodowej instytucji, zaczyna dotyczyć również narodu {czuję powagę tych słów}.
Wspomniał Pan wpływ czwartej władzy na dzisiejszą, choćby tą teatralną rzeczywistością. Wiele się na przestrzeni ostatnich dwóch dekad zmieniło, nastąpił gwałtowny rozwój mediów. Jaką rolę Pana zdaniem odgrywają dzisiaj media w kształtowaniu kultury?
Ich wpływ jest olbrzymi. Do teatru przychodzą już ludzie, zarówno realizatorzy, jak i widzowie, którzy nie pamiętają świata bez komputerów. Ich percepcja jest zupełnie inna. Mogą znać klasyczne zasady. Ale nie muszą ich respektować, bo przecież internet zaburzył te układy. Ludzie dziś nie komunikują się ze sobą długimi, skomplikowanymi wypowiedziami. Maile, przynajmniej na tę chwilę, sprawiły, że pisanie listów niemal zanikło. Niegdyś pisało się długo, tak by w wysyłanej wiadomości zawrzeć wszystko. Teraz pisze się krótko. Rozmawia się pisaniem.
Osobiście denerwowałem się, gdy dostawałem mnóstwo maili z krótkimi zdaniami. Wolałem przeczytać wszystko w jednym liście. Ale okazało się, że z czasem łatwiej znaleźć interesującą mnie treść w tych krótkich komunikatach. Zmienia się więc nasza perspektywa funkcjonowania w rzeczywistości.
Młodzi ludzie, wchodząc do świata sztuki, będą ten świat dopasowywać do swojej rzeczywistości. A jest to rzeczywistość wielu krótkich komunikatów i multimediów. I to już widać w spektaklach, które możemy teraz oglądać. Są to oczywiście spektakle, które budzą najwięcej kontrowersji i które przez pewną grupę widzów są nieakceptowane, bo są niezrozumiałe. Ale czy ten proces zmian można zatrzymać, czy można go zawrócić? Moim zdaniem nie można i nie trzeba. Bo przecież inne zmiany akceptujemy, przyswajamy i znajdujemy w nich korzyści {nawet przyjemności}.
Nauczyliśmy się w przeciągu ostatnich piętnastu lat używać kciuka. Myślę, że rówież nauczymy się nowego języka teatru i zaakceptujemy nowe funkcje teatru. Wymaga to tylko otwartości i gotowości do poznawania, uczenia się nowego, zmieniającego się języka. Bo przecież ten język nie jest dany raz na zawsze. A procesy, które obecnie zachodzą w teatrze, są nieodwracalne.
Nowe technologie mają ogromny wpływ nie tylko na odbiór, na widza, ale również na pracę twórczą. Czy zauważa Pan znaczącą zmianę związaną z nowymi technologiami w swojej pracy artystycznej?
Zauważam to choćby w sposobie pisania. Dzisiaj przede wszystkim używamy formy kolażowej. Mamy powszechny i szeroki dostęp do informacji, które możemy ze sobą w sposób nieoczywsisty łączyć. Posługujemy się groteską, żartem i dystansem, często mieszamy ze sobą fakty, sposoby mówienia, optyki i czasy, po to, by pokazać, że funkcjonujemy w pewnym kontinuum, gdzie to co było, miesza się z tym, co jest i tym, co będzie {nieoczywistość wyznacza dziś potencjał dramatyczny tekstu}.
A czy zauważa Pan zmiany związane z nowymi technologiami na poziomie pracy kuratora/dyrektora?
Samo to, że pojawiło się myślenie o teatrze kuratorskim, że repertuar można świadomie budować, jest odpowiedzią na zmieniającą się rzeczywistość. W związku z tym, że świat jest dzisiaj dość zabałaganiony i chaotyczny, można myśleć o repertuarze jako „katalizatorze”, dzięki któremu uzyskuje się jakiś porządek. Z tego powodu wydaje mi się, że można popatrzeć na kuratorowanie w teatrze jako na ucieczkę przed różnorodnym, ale przypadkowym i chaotycznym teatrem repertuarowym. A ja nigdy do końca nie wiedziałem czemu służy taki rodzaj teatru.
W sytuacji gdy pojawia się kurator, poza pojedynczym spektaklem, który coś konkretnego mówi, uzyskujemy jeszcze efekt, że cały teatr również coś komunikuje.
Wracając, na tym polu, do sytuacji w Starym Teatrze, mogę powiedzieć, że jest to również dyskusja właśnie na temat komunikatu, który wydał teatr, a nie pojedynczy spektakl czy twórca. Jakkolwiek byłoby to interpretowane, nie jest to w ogóle rozmowa na temat konkretnego spektaklu {np. przedstawienia Do Damaszku} ale na temat tego, co teatr przez te dwanaście miesięcy zrobił. Choć uważam, że nie powinno się wydawać ogólnych sądów po tak krótkim czasie działania, już widać, że było to na tyle inne, że wzbudziło skrajne emocje.
Pozostając przy wątku Pana pracy twórczej – Jolanta Kowalska napisała w O.pl, że w latach wałbrzyskich podjął Pan jedną z najdziwniejszych decyzji pod słońcem: zrezygnował Pan z reżyserii, a pozostawił sobie rolę kuratora. Czy myśli Pan o możliwości powrotu do reżyserowania?
Wróciłem. Cały czas tłumaczę dramaty Andresa Pilgrima. A ostatnio przygotowałem wraz z dramaturgiem Tomkiem Jękotem projekt na podstawie tekstu Pilgrima W kwestii zwycięstwa, który aktorka Lidia Duda gra w przestrzeniach pozateatralnych {w mieszkaniach, w piwnicach}. Trochę offu dla narodowej instytucji.
Czego najbardziej potrzebuje dziś polska scena teatralna?
Odwagi. Mówiłem o tym również trzy lata temu, kiedy wraz z Beatą Guczalską, Anną Januszewską, Wojtkiem Klemmem i Bartkiem Zaczykiewiczem jurorowaliśmy podczas Festiwalu Kontrapunkt. Główną nagrodę otrzymał spektakl Powrót Odysa w reżyserii Davida Martona z Schaubuehne w Berlinie. Wtedy właśnie uznaliśmy, że nagroda należy się za odwagę – nie obyczajową, ale odwagę w przekazie i w stawianiu widzowi wysokich wymagań.
Potrzeba nam odwagi twórców, realizatorów i widzów. Ale potrzeba też odwagi tych, którzy decydują o kulturze. Dobrze by wiedzieli, że teatr instytucjonalny nie musi ciągle udowadniać, że jest potrzebny, poprzez bezustanne i obligatoryjne wykazywanie frekwencji i wpływów. Mogę wskazać setki przykładów, które pokazują, że kategoria frekwencji nic nie znaczy, bo widz na spektaklu może pojawić się długo po premierze, bo widza można tłumnie zorganizować, albo wpromować {czasownik od rzeczownika: promocja}. Ale można też widza do teatru przekonać, można go wyedukować. Ale te przypadki wymagają czasu. I urzędnik rozumiejący teatr powinien instytucji gwarantować ten czas wraz ze środkami finansowymi na nie.
Nigdy nie przeszkadzało mi w Wałbrzychu, że gdy graliśmy choćby Gwiazdę Śmierci w reżyserii Krzysztofa Garbaczewskiego, bardzo trudny spektakl, zdarzało się, że na scenie było więcej aktorów niż osób na widowni. Wiedziałem, że to może być powód do krytyki, bo wykazuję w ten sposób, że teatr nie spełnia swojej rynkowej funkcji, jest deficytowy, nie zarabia. Ale widziałem to zdarzenie zupełnie inaczej. To, że przyszło tych dziesięciu, „niezorganizowanych” widzów, którzy świadomie zdecydowali się na ten właśnie spektakl, to była najlepsza rzecz, jaka mogła nam się zdarzyć. Bo to oni nas wybrali, a nie zostali sztucznie zaciągnięci do teatru, tylko po to, żeby udowodnić, że nie marnujemy publicznych pieniędzy. Zresztą argument o pieniądzach publicznych jest bardzo bałamutny i manipulatorski. Bo, zwracam uwagę, pieniądze publiczne to nie tylko pieniądze tych, którzy krzyczą, ale również tych, którzy przychodzą i oglądają te spektakle, tych którzy je realizują – to również nasze pieniądze, również moje.
Jakie zatem najważniejsze cele i wyzwania stoją dziś, jutro, w najbliższych latach przed naszym teatrem?
Zmiana społeczeństwa. Nie zrobi tego telewizja, która nic już dzisiaj nie robi. Również radio bardzo się skomercjalizowało. Pozostaje teatr. Powtarzam cały czas i powtórzę to również tutaj. To ważne, żeby myśleć, że teatr może być mechanizmem zmian, nawet trudnych. Super jest, gdy spektakl kończy się, a widz zaczyna zastanawiać się, czy może powinien pochylić się nad tematem. Wiele instytucji, które zajmują się szeroko rozumianą kulturą, zostało z tej funkcji zwolnionych albo same się zwolniły. Teatr powinien tej pozycji bronić, za wszelką cenę. Ja na pewno to będę robił.
Bardzo dziękuję za rozmowę.