Puchar Volpi
W kategorii najlepszy aktor/aktorka zasłużenie i bezapelacyjnie wygrała Europa. Prestiżowy puchar Volpi zdobyły dwie gwiazdy europejskiej (a dokładniej włoskiej i francuskiej) kinematografii o ugruntowanej pozycji – Valeria Golino za eklektyczne widowisko społeczne Per amor vostro i Fabrice Luchini za dramat sądowy L’Hermine. Golino po raz drugi zdobyła to wyróżnienie (poprzednio za Historię miłosną w reżyserii Francesca Massellego, 1986), co w historii festiwalu przydarzyło się wcześniej tylko w przypadku takich aktorek jak Isabelle Huppert (za wyśmienite role w dwóch filmach Claude’a Chabrola – Sprawa kobiet i Ceremonia) i Shirley MacLaine (za kultową dziś Garsonierę Billy’ego Wildera i mniej znaną rolę w Madame Sousatzka Johna Schlesingera). Włoska aktorka wygrała pojedynek m.in. z Juliette Binoche, która spodobała się wielu osobom w roli pogrążonej w żałobie matki w dramacie The Wait debiutanta Piera Messiny. Duże szanse dawano również wschodzącej gwieździe współczesnego kina – Alici Vikander za Dziewczynę z portretu. Fabrice Luchini to także niezwykły aktor, o którego wielkiej klasie świadczy chociażby fakt, że pierwsze ważne role zagrał u mistrza Erica Rohmera. Na polskich ekranach Luchini znany jest z roli w filmie Francois Ozona U niej w domu. Co ciekawe, film L’ Hermine zdobył również wyróżnienie za scenariusz, co wywołało podczas wieczoru przyznawania nagród wielkie niezadowolenie wśród widowni.
Luchini miał nie lada konkurencję w postaci rewelacyjnego, murowanego kandydata do Oscara za rolę drugoplanową, Ralpha Fiennesa (A bigger splash, reż. Luca Guadagnino), a także Eddiego Redmayne’a (Dziewczyna z portretu, reż. Tom Hooper), Idrisa Elby (Beasts of no Nation, reż. Cary Fukunaga), Christophera Plummera (Remember, reż. Atom Egoyan) i wspomnianych już Alfreda Castro i Guillermo Frangilli. Nagroda im. Marcella Mastroianniego dla młodych talentów powędrowała zasłużenie do Abrahama Attaha za Beasts of no Nation. Warto już teraz zwrócić uwagę na następujące nazwiska i dalej śledzić losy ich karier – francuska piękność Lou de Laage (The Wait), która niebawem wystąpi u boku Agaty Buzek i Agaty Kuleszy w najnowszym filmie Anne Fontaine, „australijska Scarlett Johansson”, czyli Odessa Young (Looking for Grace, reż. Sue Brooks) i grający w zwycięskim Z oddali Luis Silva.
Wśród przegranych…
Jak już wspomniałam, typowania krytyków były zgoła odmienne i w tym względzie tegoroczna edycja zaskoczyła wszystkich, stawiając przede wszystkim na młodszych twórców. Wśród przegranych znajdziemy przede wszystkim mistrzów, gospodarzy i, co ciekawe, również kobiety. Faworytami pośród „starej gwardii” byli bez wątpienia Aleksander Sokurov (Frankofonia), Jerzy Skolimowski (11 minut), Marco Bellocchio (Sangue del mio sangue) i Amos Gitai (Rabin, ostatni dzień). W przypadku dzieł Bellocchia i Skolimowskiego warto zwrócić uwagę na fakt, że są to filmy o anarchicznym potencjale, które w pewnym sensie charakteryzuje „poczucie wolności”. Co mam przez to na myśli? Wymienionych twórców nie interesuje nadmierna dbałość o szczegóły, precyzja. Można by w tym kontekście przywołać badacza Edwarda Saida i jego uwagi o „późnym stylu” mistrzów (Said zajmował się w swoich esejach m.in. Beethovenem, Lampedusą czy Genetem). Palestyński uczony próbował wykazać, że „późne dzieła” wielkich twórców charakteryzuje pozbawiona harmonii młodzieńcza rebelia, pełna sprzeczności i nierówności. Bunt nie jest już skierowany przeciwko tradycji, której potencjał się wyczerpał, tylko wykorzystuje swoisty klimat wolności i płynące z niego emocjonalne uniesienie. Tym sposobem ich dzieła stają się bliższe rzeczywistości, próbują oddać jej złożoną naturę, w której jest miejsce zarówno dla akceptacji, jak i odrzucenia wartości. Bellocchio i Skolimowski na swój sposób radzą sobie z widmem śmierci, niemożliwości i ograniczoności ludzkiego życia – włoski twórca zaprasza na podróż w czasie i „seans z wampirem” w rodzinnym Bobbio (wampirem „na diecie”, który nie chce już dłużej być krwiopijcą), natomiast polski mistrz skrzętnie układa na ekranie kostkę Rubika z dostępnych mu 11 minut, wodzi widzów za nos w poszukiwaniu sensu, którego czasem, jak to w życiu, po prostu nie widać. Lecz emocje pozostają zawsze.
Włoskie propozycje nie spotkały się, z wyjątkiem filmu Bellocchia, z ciepłym przyjęciem. The Wait Piera Messiny do znużenia przypomina, na zasadzie „kopiuj/wklej”, wizualny mix z dzieł Paola Sorrentina z Wielkim pięknem na czele (co ciekawe, Messina był asystentem tego reżysera przy pracy nad oscarowym dziełem, a jego debiut wyprodukowała również spółka Indigo Film). Jedynym atutem The Wait pozostają udane i przejmujące kreacje aktorskie (Juliette Binoche i młodej Lou de Laage). Per amor vostro Giuseppe M. Gaudiniego broni się kreacją Valerii Golino, ale gnije w eklektycznym kiczu, który nie sprawdza się jako stylistyka do podejmowania tematów trudnych (wyłudzanie pieniędzy przez camorrę, życie pod jednym dachem z lichwiarzem, przemoc domowa, głuchonieme dziecko). A bigger splash w reż. Luki Guadagnino trudno właściwie zakwalifikować jako film włoski – akcja co prawda toczy się na wyspie Pantelleria w pobliżu Sycylii, jednakże główna obsada składa się z gwiazd międzynarodowych, jak Tilda Swinton, Ralph Fiennes, Matthias Schoenaerts czy Dakota Johnson. Warto już teraz zauważyć, że gwiazda Pięćdziesięciu twarzy Greya zaskakuje widownię ponownie swoją zmysłową seksualnością, jednakże zdaje się w tym być o wiele skuteczniejsza niż w przypadku erotycznego, box-officowego hitu. Nie chodzi tylko o skąpy ubiór czy nagość na ekranie – Johnson uwodzi, będąc zabawnie uszczypliwa, kryjąc w sobie dużo tajemniczości i… ślicznie śpiewając.
Tylko dwie reżyserki znalazły się za sprawą swoich dzieł w konkursie głównym – Sue Brooks i słynna piosenkarka Laurie Anderson. Looking for Grace jest filmem o niespełnionym potencjale. Sue Brooks wpuszcza swoich bohaterów w niechcianą podróż, która staje się impulsem do wiwisekcji rodzinnych relacji. Reżyserka korzysta z różnorodności australijskiego krajobrazu, tworząc na ekranie topografię przeżyć postaci – ich samotności, rozterek. W trakcie podróży może wydarzyć się wszystko, a z czasem okaże się, że najważniejszy nie jest jej cel, a sama droga. Brooks w sposób ironiczny ukazuje rodziców bohaterki, tytułowej Grace (w tej roli debiutantka Odessa Young), jako emocjonalne kaleki. Nie ma wzorów rodzicielskich – Grace jest o wiele bardziej od nich dojrzała i samoświadoma. Problem tkwi w zastosowanej strategii narracyjnej. Brooks tworzy początkowo interesującą siatkę powiązań pomiędzy postaciami, która przywołuje na myśl nagrodzone Złotym Lwem w Wenecji Na skróty Roberta Altmana. Jednakże zakończenie Looking for Grace niebezpiecznie dotyka metafizyki rodem z Przypadku Kieślowskiego, która kastruje wszelki emancypacyjny potencjał, płynący z przebiegu historii. Heart of a dog jest niezwykle osobistym esejem filmowym dla poszukujących w kinie mądrej, a zarazem ironicznej introspekcji, która pomaga poczuć się lepiej i zbliżyć do otaczającej rzeczywistości. Anderson świadomie dotyka traumatycznych kwestii z niemalże buddyjskim spokojem, poddając analizie niespójność struktury języka, obrazu filmowego, procesu opowiadania historii, a w szerszej perspektywie – życia w ogóle. Brak nagrody dla Heart of a dog również zostało uznane za niedopatrzenie ze strony jurorów.
Tegoroczna edycja festiwalu w Wenecji zaskoczyła wielu, stawiając przede wszystkim na młodych twórców z potencjałem, których karierę warto od tego momentu śledzić. Miejmy nadzieję, że większość tytułów pojawi się na polskich ekranach.