Do mieszkań „miastowych” Zofia Rydet wybierała się jedynie na wcześniejsze zaproszenie. A na wsi było tak: pukanie do drzwi, „dzień dobry”, uścisk dłoni. Mimo, że wizyta była niezapowiedziana, gospodarzom trudno było odmówić. Siadali posłusznie pod piecem, przy stole, na łóżku – sami albo w parze, z dzieckiem na kolanach albo z małżonkiem u boku. Patrzyli prosto w obiektyw, kilka minut i po sprawie. Można się było napić herbaty przy stole, i wyglądając na ulicę, opowiedzieć całe diabelnie trudne życie.
Do chałupy wchodzi się prosto z dworu, drzwi stoją w lecie otworem, mieszkańcy odpoczywają od pracy na progu. W mieście drzwi są zamknięte na klucz. Rydet nie przepadała za robieniem zdjęć w blokach – wizyty w tych domach często były zbyt formalne, wystrój bezosobowy – „meblościanka, dwa kryształy i trzy książki”, a pozy sztuczne, stremowane. Natomiast do sesji w mieszczańskich domach z wieloletnią tradycją zarówno domownicy, jak i Rydet wcześniej specjalnie się przygotowywali, fotografowanie było czasochłonne, opóźniało cykl pracy. Mieszkańcy miasta przeważnie domagali się odbitek – na wsi ludzie chcieli tylko, żeby zdjęcia zobaczył Ojciec Święty.
Jednak już w połowie lat 80. Rydet doszła do wniosku, że prowadzony od kilku lat projekt, Zapis socjologiczny, musi rozszerzyć. Przecież zabudowa polska, to nie tylko wiejska chałupa w kilku wariantach i to powinno zostać uwiecznione, zwłaszcza z myślą o wystawie zagranicznej. „Chciałam mieć nie tylko biednych ludzi, ale i inteligencję” – mówiła w jednym z wywiadów. Do zbiorów, które systematycznie wyłaniały się z powiększającego się Zapisu, m.in. Okna, Kobiety na progach, dołączyły Zawody. Rydet fotografowała rzemieślników, sprzedawców, urzędników, ale także ludzi wolnych zawodów. „(…) Pokazuje człowieka nie w jego domu, a w jego środowisku pracy, którą on sam organizuje i nadaje przez swą osobowość, specyficzną atmosferę. Myślę, że najbardziej ciekawe są „zawody” zanikające, np. krawcy, szewcy, garncarze, kowale, to są już relikty osiemnastowieczne. Ale np. bardzo «piękny» jest cykl «urzędnicy», a malowniczy «artyści»” – pisała do swojej przyjaciółki, również fotografki Krystyny Łyczywek w 1987 roku.
Rydet mieszkała na Śląsku ponad 50 lat. Jak wielu Kresowian, jej rodzina po przeżyciu kolejnych okupacji, wyjechała ze Stanisławowa na południe Polski. Osiedli w Rabce, jednak samodzielna już wówczas Rydet wyprowadziła się najpierw do Bytomia, gdzie prowadziła sklep papierniczy, a następnie do Gliwic, gdzie w mieszkaniu w kamienicy zbudowała ciemnię i oddała się w pełni fotografii. W międzyczasie wstąpiła do Gliwickiego Towarzystwa Fotograficznego, brała udział w kilkunastu wystawach samodzielnych i zbiorowych, wykładała na Wydziale Architektury Politechniki Śląskiej, wyjeżdżała na plenery i przyjmowała u siebie gości – kolegów i koleżanki po fachu. Nawiązała znajomości z wieloma szanowanymi polskimi artystami, którzy dołączyli do grona bohaterów Zawodów, m.in. z fotografem Janem Berdakiem.
Berdak, także pochodzący z Kresów, ze Lwowa, po wojnie zamieszkał w Opolu, tam też na 11. piętrze bloku jednego z osiedli znajdowała się jego pracownia. Uprawiał pełną zmysłowości fotografię kreacyjną, był członkiem ZPAF-u, jego prace prezentowano na kilkudziesięciu wystawach w Polsce i zagranicą. Pracownia artysty nie należała do tych bezdusznych pomieszczeń, których fotografowania Rydet tak bardzo chciała uniknąć. Przestrzeń pełna była tworzących bardzo określony klimat przedmiotów. Znajdywały się w niej zarówno rzeczy niezbędne do pracy – lampy na statywach, odczynniki, liczne aparaty i obiektywy, jak i te służące odpoczynkowi – kanapa, dwa fotele, stolik, a także mające funkcje pokazowe i ozdobne – oprawione prace, plakaty wystaw – m.in. Biennale Fotografików Krajów Bałtyckich, zwisająca nad stołem lampa, zegar ścienny. Do tego książki, maszyna do pisania, butelka i beczułka z trunkami, najpewniej podarowane przez kogoś w prezencie.
Być może Rydet odwiedzała Berdaka w Opolu kilkakrotnie, jednak zachowane fotografie powstały jednego dnia, w 1986 roku. W czasie wizyty powstało sześć podobnych do siebie zdjęć – fotografka rzadko wychodziła z mieszkań bez dubli. Na każdym z nich artysta siedzi w innej części pracowni – na kanapie, w części wypoczynkowej, na krześle w ciemni, na stołku w części studyjnej. Ubrany w jasny sweter i ciemniejsze spodnie, na kilku zdjęciach zakłada lewą nogę na prawą, trzyma zapalonego papierosa, na innym podpiera głowę dłońmi.
„Ja nic nie reżyseruję, nie układam ani przedmiotów, ani też ludzi – to oni, właśnie przez poczucie obecności aparatu i obiektywu, starają się być jak najbardziej godni i piękni. Sami się jakby reżyserują i to daje właśnie jakiś jeden wymiernik wszystkich zdjęć, jakiś humanistyczny obraz równości człowieka” – pisała do przyjaciela, krytyka sztuki, Jerzego Buszy.
Tak jak większość fotografii wykonywanych przez Rydet we wnętrzach, także te zostały zrobione przy użyciu lampy błyskowej. Nie wybijają się niczym pod względem technicznym, ale kompozycja zachowana jest w spójnym stylu całego projektu. Sama fotografka uważała się nie tyle za artystkę, co dokumentalistkę, obsesyjnie pragnącą „balsamować czas”.
Syn artysty, Jarosław Berdak pamięta częste wizyty w pracowni ojca w dzieciństwie. Chodził wówczas do pobliskiej podstawówki, więc w odróżnieniu od kolegów, biegających po podwórkach z kluczem na szyi, mógł po szkole przyglądać się pracy taty. Nie zawsze potrafił usiedzieć spokojnie – jednego razu podczas zabawy zbił górną szybę w witrynie – straty można oszacować na fotografiach.
Kilka miesięcy po tym, jak Rydet zrobiła zdjęcia, w pracowni wybuchł pożar. Najprawdopodobniej dzieci dla żartu wrzuciły coś palącego się do szybu wentylacyjnego. Uratowała się jedynie część prac, nadpalone dwa aparaty, w całości zachowała się cukiernica. Część przedmiotów, fotografii i negatywów Jarosław Berdak przekazał Muzeum Śląska Opolskiego, resztę przechowuje w swoim podwarszawskim domu. Obok nich odbitki zdjęć Rydet to jedne z nielicznych pamiątek po pracowni, a także prawdopodobnie jedyne ślady znajomości fotografów. W 1997 roku Zofia Rydet umiera, w 2009 roku odchodzi Jan Berdak.
„Tylko fotografia może zatrzymać czas” – mówiła fotografka w jednym z ostatnich wywiadów, a do Łyczywek pisała: „Dopiero w ciemni widzę, co zdobyłam, i tak jakbym je drugi raz fotografowała, odnajduję tych ludzi i atmosferę ich domów i różne szczególiki, których może nawet na początku nie zauważyłam, i cieszę się tym, że mam ich wszystkich i mam cudowną władzę zatrzymania ich życia, może dużo dłużej, niż ich życie naprawdę będzie trwało. Mogę to pokazać innym”.
Jedno ze zdjęć Zofii Rydet wykonanych w pracowni Jana Berdaka można obejrzeć na wystawie «Zofia Rydet. Zapis socjologiczny, 1987-1990» w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie.