3. RYSUNEK ŚWIATŁEM JAKO PERFORMANS
Trzeciakowskiego zawsze interesowały zagadnienia czysto medialne, ale w powiązaniu z żywą osobą dokonująca rejestracji fotograficznej. W 1979 roku naświetlał klisze w aparacie fotograficznym o otwartej migawce poprzez ruch świeczką w ciemnościach. Powstawał w ten sposób rodzaj rysunku. Bo czymże jest rysunek, jeżeli nie zapisem ruchów ręki rysującego artysty?
Na początku swych studiów Trzeciakowski był załamany tradycjonalizmem metod nauczania w pracowniach uczelni. Zdecydował się rzucić studia i iść do więzienia za odmowę służby wojskowej. Dowiedział się jednak wtedy, że z Berlina do Poznania przenosi się Wojciech Bruszewski. Rzeczywiście, ten były członek grupy Warsztat Formy Filmowej utworzył w poznańskiej uczelni Pracownię Filmu, Wideo i Nagrań Magnetycznych o unikalnym w Polsce programie nauczania.
Dorobek Wojciecha Bruszewskiego i Janusza Kołodrubca z młodszej od Warsztatu łódzkiej grupy artystycznej Zespół T (Kołodrubiec był autorem pierwszej w Polsce instalacji wideo, a Bruszewski – drugiej) miał wpływ na pojmowanie przez Trzeciakowskiego wideo jako instalacji wideo, a filmu jako liniowego zapisu ruchomego obrazu, niezależnie od rodzaju nośnika i rodzaju zapisu. Jednak dla Trzeciakowskiego ważne było przede wszystkim wprowadzanie siebie samego w obręb instalacji i w ten sposób wkroczył w dziedzinę sztuki performansu. Od razu jednak postawił sobie poprzeczkę na najwyższym poziomie, stawiając samego siebie przed najtrudniejszymi wyzwaniami.
W kwietniu 1983 roku Zbyszko Trzeciakowski zamknął drzwi auli PWSSP w Poznaniu, do której zaprosił publiczność, a klucz schował do kieszeni. Następnie stał nieruchomo z zapaloną świecą w rękach wyciągniętych przed siebie. W ciemnościach zdarzenie rejestrowała klisza aparatu fotograficznego z otwartą migawką. Publiczność przerwała performans po 3 godzinach, chcąc wyjść z sali. We wrześniu 1983 roku Trzeciakowski powtórzył ten performans na prywatnym plenerze w Teofilowie. Tym razem można było wchodzić i wychodzić z sali. Trzeciakowski stał 6 godzin nieruchomo. Najpierw poznawał ból, potem miał wrażenie, że wyszedł z ciała i stanął naprzeciwko siebie, potem parząca dopalająca się świeca przywołała go do rzeczywistości. Przez cały czas trwania tego performansu artyście towarzyszył siedzący na krześle Włodzimierz Adamiak.
Zrealizowana w 1984 roku praca dyplomowa Trzeciakowskiego była jedną z realizowanego od 1980 roku cyklu instalacji składających się ze zwierciadeł, w których odbijały się promienie słoneczne. Dzięki układowi wielu luster, poprzez korytarze i sale poznańskiej uczelni biegły promienie słońca. Dzięki drobinom kurzu unoszącego się w powietrzu widzowie mieli wrażenie, że przez korytarze przebiega promień lasera! Przez długi czas w dniu pokazu pracy dyplomowej niebo było zachmurzone. Jeden z tradycjonalistycznych profesorów grafiki zniecierpliwiony wykrzykiwał, że nic nie widzi i spoglądał na umieszczone na dachu lustro pomimo ostrzeżeń Trzeciakowskiego, że zostanie oślepiony światłem. Tak się też stało, gdy zza chmur wyszło słońce.
4. RYZYKO ŚMIERCI
Na początku lat 80. Trzeciakowski wykonywał fotografie poświęcone represji policyjnej. Jeżeli miejsce było objęte zakazem fotografowania i nie można było go przekroczyć, informowano o tym przy pomocy napisu zastępującego fotografię: MIEJSCE, W KTÓRYM PRZYGOTOWUJE SIĘ LUDZI I PSY DO SPRAWNEGO I SKUTECZNEGO ZASTRASZANIA I ZABIJANIA. Do tego cyklu należą fotografie drutu kolczastego i blizn, jakie zostawiło zranienie tym drutem.
Po ukończeniu studiów Trzeciakowski został zaproszony prywatnie do Kanady i USA. Chciał odbyć doświadczenie analogiczne do doświadczeń hippisów lat 60. Odbył wówczas trwającą pół roku podróż autostopem ze Wschodniego Wybrzeża do Kalifornii i z powrotem. Spał najczęściej pod gołym niebem, jeden raz w stanie skrajnego zmęczenia skorzystał z noclegu w pokoju hotelowym bez okien w Chicago. Dwa razy w czasie tej podróży myślał, że umrze. Raz, gdy przez parę dni żaden kierowca nie zatrzymał się, gdy stał na skrzyżowaniu dróg na pustyni w Teksasie, a drugi raz, gdy w Nowym Jorku był poważnie przeziębiony (w Nowym Jorku artysta uczestniczył w akcjach nielegalnego przedostawania się na stacje postojowe kolei podziemnej i malowania wagonów).
W 1986 roku Trzeciakowski wykonał performans rejestrowany przez dwie kamery wideo w prywatnym mieszkaniu w Poznaniu – miejscu spotkań punków i artystów, będącym rodzajem neoawangardowej galerii. W tym wypadku nikt nie wiedział o tym, że ma do czynienia ze sztuką, dopóki stojący artysta nie upadł twarzą na wystające z podłogi pędy bambusa i stracił przytomność. W wyniku performansu artysta złamał sobie dolną szczękę, dwa żebra, uszkodził mostek i nadział się na dwa pędy bambusa. Powstało wówczas dzieło wideo zmontowane na żywo. Artysta dysponował dwoma kamerami, jednym magnetowidem i stołem montażowym. Kolega obsługujący stół montażowy stale obserwował artystę. W trakcie jego upadku przełączył zapis z jednej kamery na drugą (warto dodać, że osoba prowadząca tę wyjątkową, całkowicie prywatną galerię, w której miał miejsce m.in. ten performans Trzeciakowskiego, do dzisiaj boi się ujawniać swoją tożsamość! Spiritus movens tego miejsca byli muzycy, którzy żyli niesłychanie intensywnie; dwu z nich zmarło z niewyjaśnionych do końca powodów).
Wcześniej, bo 1983 roku artysta upadał na podłogę zabrudzoną wapnem, wykonując jednocześnie fotografie upadku. Jednakże realizacja z 1986 roku była jedną z wielu akcji, w czasie których świadomie ryzykował utratę życia. Artysta argumentował, że każdego dnia można było wówczas zostać zabitym przez policję polityczną lub w czasie demonstracji ulicznej. Mógł również umrzeć w czasie swojej podróży po USA. W takim razie on sam chce mieć prawo decydowania o zagrożeniu swego życia. Jedna z takich realizacji polegała na powieszeniu się za nogi i wiszeniu do utraty przytomności.
W 1986 roku Trzeciakowski zrealizował na międzynarodowym spotkaniu artystów w poznańskiej dzielnicy Kiekrz akcję ukazującą łatwość manipulowania ludźmi, a zarazem poddał losowej próbie swoje ciało. Ludzie uczestniczący w spotkaniu otrzymali instrukcje, które prowadziły ich na granicę terenu pewnej budowy. Polecenia instrukcji nakazywały każdemu uczestnikowi zdarzenia wrzucenie kamienia lub cegły do widocznego parę metrów za barierką dołu. Zdarzenie rejestrowały dwie kamery wideo. Jedna rejestrowała ludzi, druga wnętrze dołu. Jak się okazało, w dole leżał twarzą do góry (z przewiązanymi czarną tkaniną oczami) nagi Trzeciakowski.
Po paru latach Trzeciakowski doszedł do wniosku, że działania mogące prowadzić do utraty życia były nazbyt mocne i że nie powinien pokazywać więcej taśm wideo, na których je zarejestrowano! Dlatego, niestety, jak mówił, zniszczył fizycznie większość taśm z tego cyklu poprzez polanie ich rozpuszczalnikiem. Twierdził również, że zaginęły także negatywy fotograficzne wykonywane z ekranu wideo. Jednak fotografia przedstawiająca nagiego artystę leżącego w dole z zawiązanymi oczami została umieszczona w prywatnym katalogu wydanym w grudniu 1986 roku przez KwieKulik, Zbigniewa Liberę, Jerzego Truszkowskiego i Trzeciakowskiego.
7 comments
Byłem w jego pracowni, widziałem niektóre jego prace, ale trzeba dodać że był wspaniałym erudytą. Z wielką pasję opowiadał o sztuce, o podróżach i po prostu – życiu.
Nie milczą
Miałam przyjemność być studentką Zbyszka, tuż po skończeniu szkoły utrzymywaliśmy kontakt, odwiedzałam go w Rosnówku. Fantastyczny minimalista, sprawiający wrażenie niepoprawnego optymisty, całkiem inny, niż jego prace:)
Rozbawiła mnie Jego historia o integracji z chłopakami z Rosnówka – chodził z nimi na wiejskie potańcówki kończące się zazwyczaj bijatyką. Podczas jednej z nich stracił dwa (?) zęby, z którą to strata obnosił się dumnie po Rosnówku:)
Wiadomość o śmierci mnie zszokowała:(
Redakcja kwartalnika “Artluk” przekazała tekst mojego autorstwa bez mojej zgody do publikacji w “o.pl”. Moim celem była jedynie publikacja w formie papierowej, gdyż ani ja sam obecnie nie posługuję się Internetem (nie posiadam nawet sprawnego komputera), ani Zbyszko Trzeciakowski kiedyś nie posługiwał się Internetem. Zbyszko gardził Internetem i telefonami komórkowymi.
Proszę o usunięcie ilustracji z powyższego tekstu, gdyż Zbyszko dał mi swoje dzieła w formie slajdów, odbitek i skanów do tego, bym korzystał z nich w formie, jaką ja uznam za stosowną. Nie uważam Internetu, który jest szambem, w którym byle gówno pływa po wierzchu, za miejsce godne umieszczania w nim reprodukcji dzieł najwybitniejszego polskiego artysty drugiej połowy XX wieku, jakim był Zbyszko Trzeciakowski.
Po przeczytaniu mojego tekstu oraz komentarzy ktoś może mieć wrażenie, że Zbyszko żył sobie beztrosko i ekstrawagancko w Rosnówku. Niestety tak nie było. Opowiadał o aktach wyrażających zdecydowaną niechęć do niego, jako obcego. Z bezpośredniej agresji nie robił sobie wiele, ale zmartwiło go, gdy kiedyś złodzieje wyjęli z zawiasów metalową bramę i odjechali z nią. Rozdział o domku powinienem zatytułować przytaczając zdanie z jednej jego opowieści skierowanych do mnie: “Wtedy zaczęły się moje kłopoty”. Miał na myśli to, że kupił zniszczony domek bardzo tanio, więc Urząd Skarbowy wymierzył mu podatek od wzbogacenia się, wynikający z różnicy między ceną rynkową podobnych nieruchomości, a ceną, jaką zapłacił Zbyszko. Aby móc zapłacić tę sumę, Zbyszko pracował fizycznie kopiąc doły pod szamba w dzielnicach willowych. Zbyszko nie wyjeżdżał na stypendialne pobyty za granicą, jak wielu jego kolegów z poznańskiej uczelni, nie miał również innych etatów. Brał jakieś nadgodziny i stąd prawie codziennie biegł na stację Poznań Główny, by zdążyć na ostatnie połączenie kolejowe. Gdy nie zdążał, spał na squocie Rozbrat. Nie pozwalal sobie na luksusy, mozna go bylo widziec czesto jedzacego na sniadanie bulke z maslanka na murku na placu pod uczelnia.
Właściwie to jego studenci mogliby mu kiedyś pomóc w remoncie domku w ramach np. praktyki robotniczej (uważam, że każdy artysta powinien umieć wykonywać prace budowlane, instalacje sanitarne i elektryczne), ale mówił o nich, że właściwie się na nich zawodził, jeśli chodzi o ich postawy i ambicje. Wielokrotnie go pytałem, czy jest ktoś interesujący. Wymieniał tylko jedno nazwisko – Noniewicz. Mówił, że rozczarowany ich postawą zaczął stawiać oceny niedostateczne, czego początkowo z założenia nie robił.
Po wystawie prac jego studentów w 2000 roku w Galerii Miejskiej Arsenał żaden ze studentów nie zgłosił się do pomocy przy demontażu i transporcie. Zbyszko razem z Krzysztofem Kozakiewiczem (historykiem sztuki i szefem ekipy montażowej Galerii Arsenał) załadował ciężkie walce metalowe na drewniany wózek i targali ten wózek pod górę w stronę uczelni, a ja z tyłu pchałem tenże wózek.
Każdy ma jakieś osobiste wrażenia po pierwszym spotkaniu ze Zbyszko. Ja pamiętam, jak nad ranem stałem na ganku domu w Teofilowie we wrześniu 1983 roku, a od szosy szedł Zbyszko, który przyjechał pierwszym autobusem PKS. Zaczęliśmy rozmawiać i tak rozmawialiśmy przez parę godzin. Okazało się, że np. tak samo nie lubimy palenia papierosów. Po południu Zbyszko powiedział wśród paru osób, że gdy ktoś przy nim zapala papierosa, to on od razu wali w mordę. Na to stojący obok szczuplutki Janusz “Yasio” Rasiński natychmiast wyjął papierosa z paczki i zapalił. Zbyszko nie zareagował.
Zbyszko potrafił być dowcipny: “Ja brzydzę się wyzyskiem!” – krzyknął na otwarciu mojej wystawy pt. “Proletaryat” w 2000 roku w Klubie Kisielice w Poznaniu (nazwa klubu pochodzi od miejscowości, w której urodził się Krzysztof Kozakiewicz, współzałożyciel klubu).
Ceniłem tych ludzi w Poznaniu, których cenił Zbyszko. Tak było np. z Adamem Kalinowskim, z którym poznał mnie Zbyszko (który cenił sztukę Adama i malarstwo jego rodziców, a cenił tak naprawdę tylko jednego może jeszcze malarza). Po pogrzebie Zbyszka w listopadzie 2006 roku staliśmy z Adamem Kalinowskim i Wojciechem Stammem (faktycznym założycielem Klubu Polskich Nieudaczników w Berlinie w 2001 roku) pod pewnym budynkiem i piliśmy piwo i wódkę z dwoma kolegami znanymi w Poznaniu jako Koper i Śledź. Jeden z nich opowiadał, że w tym miejscu spotkał po raz ostatni Zbyszka w czerwcu 2006 roku. “Ale masz fajny rower! Rower by mi się teraz przydał, żeby dojeżdżać do stacji kolejowej.” – mówił Zbyszko do tego kolegi. “Lekarze nie wiedzą, co mi jest.” – odpowiedział na pytanie o zdrowie. “Nie wchodzę tutaj z powodów ideologicznych.” – odpowiedział koledze na pytanie, dlaczego nie chce wejść do środka.
Na pogrzebie było parę młodych osób, jedna dziewczyna płakała.
Za życia Zbyszka opublikowałem o nim za jego zgoda jeden tekst w miesięczniku ogólnopolskim “Arteon”, gdy prowadzili go jeszcze jego założyciele Jacek Kasprzycki i Paweł Łubowski (z nimi tez poznal mnie Zbyszko), jak również dwa duże rozdziały o Zbyszko w dwóch książkach mojego autorstwa (oraz duże ilustracje na wewnętrznych stronach okładek). Moje teksty i książki cieszyły się pewną popularnością, a jednak żadna galeria ani muzeum nie zainteresowały się ani dorobkiem Zbyszka, ani jego sytuacją finansową. Dopóki żył, zakup dzieł mógł mu pomóc.
Latem 2014 roku otrzymałem ustną propozycję zrobienia wystawy Zbyszka z pewnej dużej galerii publicznej. Po śmierci nic już Zbyszko nie pomoże, a na potencjalnej wystawie pośmiertnej (czy nawet takiej za życia artysty) zarobić zawsze chcą hieny – specjaliści od wykorzystywania dotacji ministerialnych na wystawy, czyli cwaniacy od “digitalizacji” albo spece od budowania horrendalnie drogich “scenografii” oraz innych nikomu nie potrzebnych tymczasowych ścianek działowych w salach wystawowych. Marnowanie czasu, pieniędzy, pracy i drogich materiałów budowlanych na takiej np. rozbuchanej wystawie pośmiertnej ze ściankami działowymi ulubionymi przez kuratorki i dyrektorki byłoby obraźliwe wobec wielu ludzi żyjących w Polsce w ubóstwie, jak i wobec skromnego i borykającego się z problemami remontowymi oraz finansowymi Zbyszko Trzeciakowskiego.
Zbyszko byl moim kuzynem.Nie znalam go wczesniej,nasze rodziny nie utrzymywaly kontaktow.Dopiero przy tworzeniu drzewa genealogicznego dowiedzialam sie jak bliskie pokrewienstwo nas laczylo.Naturalna koleja rzeczy bylo “przekopywanie” internetu w poszukiwaniu informacji o Zbyszku,bo przeciez nieczesto w rodzinie zdaza sie tak oryginalna i ciekawa postac:-)).Dziekuje za wszystkie komentarze,ktore pozwolaja mi lepiej poznac mojego kuzyna.Pozdrawiam serdecznie!Iwona
Zbyszko i ja chodzilismy do rownoleglych klas tego samego (IV) liceum na Swojskiej, on byl w klasie meskiej. To byl swietny sportowiec, koszykowka, dzudo, i twardziel, a przy tym bardzo sympatyczny i cieply jako czlowiek. Nieraz rozmawialismy na przerwach, czaem po lekcjach. Na studiach widywalem go w antykwariacie na Starym Rynku, byl tam dobrze znany. Zawsze cos ciekawego opowiedzial, np. o wizycie w USA, ktora byl zdruzgotany, bo w USA nie biora autostopowiczow. Bardzo mnie zasmucilo, gdy dowiedzialem sie ze nie zyje.
Parę razy rozmawiałem nt wystawy Zbyszko i i jego dziadka z prof Lechem Trzeciakowskim.Spotykalem Profesora w restauracji akademickiej.Mowil,ze ,,to trzeba z zona,,.Wystawa powinna postać,bezwzględnie.
Comments are closed.