1. „STRYCH” I POLSKA SZTUKA ALTERNATYWNA W LATACH 1978–1986
Akademiccy badacze milczą całkowicie o heroicznej artystycznie i życiowo postaci Zbyszka Trzeciakowskiego z Poznania. Jego twórczość jest im nieznana dlatego, że prezentował ją programowo wyłącznie w miejscach prywatnych. Jest ona stale pomijana w książkach poświęconych polskiej sztuce. Wynika to m.in. z tego, że wielu historyków sztuki nie wspomina ani słowem o całym bogatym nurcie performansu i sztuki ciała (poza „odfajkowaniem” Warpechowskiego lub Beresia), jak również o szerokim nurcie sztuki alternatywnej, prezentowanej w latach 80. w miejscach prywatnych, antypaństwowych i antykościelnych (głównie na łódzkim „Strychu” i w Teofilowie). Poza tym, wciąż dominującą metodą badań stosowaną przez historyków sztuki jest przepisywanie informacji już wcześniej opublikowanych. Trzeba dodać, że sam Trzeciakowski nigdy nie ułatwiał zadania historykom sztuki (np. próbującym od niego uzyskać informacje Jolancie Ciesielskiej i Agacie Smalcerz), gdyż pragnął, by jego sztuka nie funkcjonowała w czasopismach wydawanych w latach 80. przez państwowych wydawców.
Początek „Strychu” sięga 1978 roku, gdy zaczął tam przychodzić Zbyszek Libera. Matka Libery chciała, by mieszkający w Pabianicach architekt Włodzimierz Adamiak udzielał lekcji rysunku jej synowi. Adamiak zaadaptował na swoja pracownię strych eleganckiej kamienicy przy ulicy Piotrkowskiej w Łodzi. Spotykał się tam z dwoma kolegami, z którymi współtworzył grupę Urząd Miasta (Zbigniew Bińczyk i były student Adamiaka Marek Janiak). Można powiedzieć śmiało, że dla Janiaka i Libery kontakt z Włodkiem Adamiakiem był kluczowym dla tego, jaki charakter miała ich twórczość. „Strych” stał się w 1978 roku pracownią, w której kształtowała się sztuka odnosząca się do racjonalistycznej twórczości takich klasyków, jak Bruszewski i Kołodrubiec, a jednocześnie czasem jednak dość cynicznie lekceważąca całość neoawangardy polskiej lat 70. Wystawa prac Libery w czerwcu 1982 r oku była pierwszą wystawą na „Strychu” w ogóle i pierwszą wystawą tego artysty. Później okazało się, że była to jedyna wystawa indywidualna artysty, aż do 1988 roku, gdy historyczka sztuki Jolanta Męderowicz poznała dzięki mnie Zbyszka Liberę. Z pewnym trudem przekonała dyrektora Andrzeja Mroczka prowadzącego Galerię BWA w Lublinie i w następnym roku w Galerii Grodzkiej BWA miały miejsce równolegle dwie indywidualne wystawy: Zbyszka Libery i moja (z powodu wyjazdu dyrektora za granicę otwierał je jego brat, Tadeusz Mroczek).
Niewielu z czynnych do dzisiaj historyków sztuki wykazało się odwagą odwiedzenia „Strychu”. Od prywatnego pleneru w Teofilowie (wrzesień 1983 roku) stale bywała tam Agata Smalcerz. W październiku 1984 roku w performansie Nihilistyczny Performance Anty-Nihilistyczny, otwierającym moją wystawę na „Strychu”, asystowała Jolanta Ciesielska, która odtąd stała się jednym z najważniejszych świadków tamtej epoki (wcześniej nie była na „Strychu”). W 1985 roku była tam Maryla Sitkowska. By jeździć na „Strych” lub do Teofilowa trzeba było wykazywać się pewną dozą odwagi, gdyż mogło się to zawsze skończyć jakąś formą kłopotów, chociażby humorystycznych. Np. w 1983 roku po prywatnych prezentacjach sztuki w Teofilowie odwiedzili mnie funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa, którzy przejrzeli bardzo dokładnie mój dorobek artystyczny, wyrazili dezaprobatę dla pojawiającego się na obrazach wizerunku Piłsudskiego, a później podczas przesłuchania porucznik SB bił mnie intensywnie pałką po głowie, zdenerwowany tym, że zamiast odpowiadać na jego pytania, opowiadałem mu buddyjskie anegdoty.
2. „ANARCHIZUJE I PUNKIZUJE UCZELNIĘ”
W 1985 roku grupa Łódź Kaliska złożyła Muzeum Sztuki w Łodzi propozycję zakupu paru egzemplarzy alternatywnego pisma artystycznego „Tango”. Muzeum nie wykazało wtedy ani później żadnego zainteresowania tymi obiektami artystycznymi w formacie A4. Jedynym muzeum, które kupiło egzemplarze wydawanych na zasadzie powielania rękopisów pism „Tango” i „Halo Haloo” było Stedelijk Museum w Amsterdamie (sprzedał je w 1990 roku Jacek Kryszkowski). Po tej propozycji Łodzi Kaliskiej właściciel „Strychu” Włodzimierz Adamiak, zaprzyjaźniony z nim Zbigniew Libera oraz Trzeciakowski, uznali to za akt współpracy z komunistyczną instytucją i na znak protestu założyli swoje własne pismo „Bez tytułu”.
Postawa Trzeciakowskiego mści się na nim później również w dziedzinie pozaartystycznej. W czasie stanu wojennego był on działaczem tajnych struktur zdelegalizowanej „Solidarności” i został wybrany na delegata na jej tajny zjazd w 1986 roku (jak sam mówił, „bo wszyscy inni bali się jechać”). Traf chciał, że po ukończeniu studiów zaczął pracować na wydziale wyższej uczelni artystycznej w Poznaniu, na którym pracował również pewien delegat na jawne zjazdy rządzącej do 1989 roku Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Podczas wyborów władz tego wydziału zaistniała konieczność znalezienia kontrkandydata dla tego ambitnego byłego delegata na zjazdy PZPR. Wysunięto Trzeciakowskiego, który zgodził się będąc pewnym przegranej – a wygrał miażdżącą większością ku zaskoczeniu wszystkich. Trzeciakowski programowo nie chciał pełnić żadnych funkcji, więc zrezygnował, ale od tamtej pory datowało się zwalczanie Trzeciakowskiego przez tego byłego towarzysza. Był on założycielem w latach 90. paru szkółek artystycznych i wydziału na uczelni w innym mieście, na którym profesorowie poznańskiej ASP mieli znacznie lepiej płatne drugie etaty. Oczywistym więc było, że każda próba otwarcia przez Trzeciakowskiego tzw. przewodu na stopień adiunkta była przegłosowywana przez profesorów na nie (nie został jednak wyrzucony z uczelni pod pretekstem nie wspinania się po kolejnych stopniach akademickich, gdyż na szczęście po reorganizacji poznańskiej PWSSP na ASP Trzeciakowski znalazł się poza wydziałem, którego szarą eminencją był ten były towarzysz. Poza tym olbrzymi dorobek prowadzonej przez Trzeciakowskiego pracowni programowania komputerowego stanowi najpoważniejsze osiągnięcie Wydziału Fotografii). Innym kuriozalnym przypadkiem był zarzut „anarchizowania i punkizowania uczelni” stawiany kiedyś Trzeciakowskiego na Radzie Wydziału Malarstwa, Rzeźby i Grafiki przez pewnego tradycjonalistycznego malarza.
W 1981 roku Trzeciakowski był członkiem grupy punkowej Buciory. Był to wyjątkowy zespół, bowiem jego członkowie grali na przemian na różnych instrumentach, a chodziło im o to, by grać nie umiejąc grać. Zespół występował w Niemczech Zachodnich, gdzie podobał się na równi ze wszystkimi innymi uczestnikami trasy – paroma grupami grającymi rozmaite gatunki. Notabene na squacie w Berlinie Zachodnim Trzeciakowski spał obok późniejszego ministra Joschki Fischera. Natomiast na festiwalu rockowym w 1981 roku w Jarocinie kapela Buciory została wygwizdana. W 1986 roku Trzeciakowski uczestniczył w prywatnym festiwalu punkowym zorganizowanym przez ruch „Wolność i Pokój” w małej miejscowości Dębki nad morzem. Koncerty odbywały się na polu namiotowym. Akumulatory zasilały wzmacniacze umieszczone na przyczepie samochodowej. Trzeciego dnia festiwal został rozbity przez policję, a Trzeciakowski ukrywał się pół dnia w trzcinach na bagnach.
Trzeciakowski podczas jakiegoś prywatnego festiwalu punkowego w latach 90. (zdaje się, że gdzieś w Suwałkach) zbudował instalację z szeregu magnetofonów, mikrofonów, mikserów i wzmacniaczy. Wzmacniane i zmieniane dźwięki krążyły w kręgu ułożonych elementów instalacji, aż osiągnęły natężenie i wysoce nieprzyjemną jakość, że zgromadzona publiczność nie mogła wytrzymać hałasu i zniszczyła instalację!
Dla zarysowania pełni osobowości tego artysty należy dodać, że po ukończeniu szkoły średniej pracował przez rok w Domu Weterana Powstania Wielkopolskiego, uprawiał biegi na dystansie maratonu (brał udział w ogólnoeuropejskich zawodach w Berlinie), biegi typu crossowego, biegał na nartach, pływał w jeziorze, trenował 5 lat Aikido, był sparring partnerem mistrzyni Polski w judo, lubił tańczyć pogo i śpiewać z miejscową załogą na squacie Rozbrat w Poznaniu oraz remontował przez wiele lat dom w Rosnówku pod Poznaniem, gdzie spał bez ogrzewania w zimie, a mył się jedynie w jeziorze. Ponieważ chciał mieć wodę, kopał studnię. Zanim dotarł do poziomu wód gruntowych, studnia była tak głęboka, że w południe z jej dna widać było gwiazdy (na skutek polaryzacji promieni słonecznych w długim dole studni zanika efekt rozpraszania promieni słonecznych w atmosferze). Gdy dotarł do wody, w Rosnówku zainstalowano wodociągi.
7 comments
Byłem w jego pracowni, widziałem niektóre jego prace, ale trzeba dodać że był wspaniałym erudytą. Z wielką pasję opowiadał o sztuce, o podróżach i po prostu – życiu.
Nie milczą
Miałam przyjemność być studentką Zbyszka, tuż po skończeniu szkoły utrzymywaliśmy kontakt, odwiedzałam go w Rosnówku. Fantastyczny minimalista, sprawiający wrażenie niepoprawnego optymisty, całkiem inny, niż jego prace:)
Rozbawiła mnie Jego historia o integracji z chłopakami z Rosnówka – chodził z nimi na wiejskie potańcówki kończące się zazwyczaj bijatyką. Podczas jednej z nich stracił dwa (?) zęby, z którą to strata obnosił się dumnie po Rosnówku:)
Wiadomość o śmierci mnie zszokowała:(
Redakcja kwartalnika “Artluk” przekazała tekst mojego autorstwa bez mojej zgody do publikacji w “o.pl”. Moim celem była jedynie publikacja w formie papierowej, gdyż ani ja sam obecnie nie posługuję się Internetem (nie posiadam nawet sprawnego komputera), ani Zbyszko Trzeciakowski kiedyś nie posługiwał się Internetem. Zbyszko gardził Internetem i telefonami komórkowymi.
Proszę o usunięcie ilustracji z powyższego tekstu, gdyż Zbyszko dał mi swoje dzieła w formie slajdów, odbitek i skanów do tego, bym korzystał z nich w formie, jaką ja uznam za stosowną. Nie uważam Internetu, który jest szambem, w którym byle gówno pływa po wierzchu, za miejsce godne umieszczania w nim reprodukcji dzieł najwybitniejszego polskiego artysty drugiej połowy XX wieku, jakim był Zbyszko Trzeciakowski.
Po przeczytaniu mojego tekstu oraz komentarzy ktoś może mieć wrażenie, że Zbyszko żył sobie beztrosko i ekstrawagancko w Rosnówku. Niestety tak nie było. Opowiadał o aktach wyrażających zdecydowaną niechęć do niego, jako obcego. Z bezpośredniej agresji nie robił sobie wiele, ale zmartwiło go, gdy kiedyś złodzieje wyjęli z zawiasów metalową bramę i odjechali z nią. Rozdział o domku powinienem zatytułować przytaczając zdanie z jednej jego opowieści skierowanych do mnie: “Wtedy zaczęły się moje kłopoty”. Miał na myśli to, że kupił zniszczony domek bardzo tanio, więc Urząd Skarbowy wymierzył mu podatek od wzbogacenia się, wynikający z różnicy między ceną rynkową podobnych nieruchomości, a ceną, jaką zapłacił Zbyszko. Aby móc zapłacić tę sumę, Zbyszko pracował fizycznie kopiąc doły pod szamba w dzielnicach willowych. Zbyszko nie wyjeżdżał na stypendialne pobyty za granicą, jak wielu jego kolegów z poznańskiej uczelni, nie miał również innych etatów. Brał jakieś nadgodziny i stąd prawie codziennie biegł na stację Poznań Główny, by zdążyć na ostatnie połączenie kolejowe. Gdy nie zdążał, spał na squocie Rozbrat. Nie pozwalal sobie na luksusy, mozna go bylo widziec czesto jedzacego na sniadanie bulke z maslanka na murku na placu pod uczelnia.
Właściwie to jego studenci mogliby mu kiedyś pomóc w remoncie domku w ramach np. praktyki robotniczej (uważam, że każdy artysta powinien umieć wykonywać prace budowlane, instalacje sanitarne i elektryczne), ale mówił o nich, że właściwie się na nich zawodził, jeśli chodzi o ich postawy i ambicje. Wielokrotnie go pytałem, czy jest ktoś interesujący. Wymieniał tylko jedno nazwisko – Noniewicz. Mówił, że rozczarowany ich postawą zaczął stawiać oceny niedostateczne, czego początkowo z założenia nie robił.
Po wystawie prac jego studentów w 2000 roku w Galerii Miejskiej Arsenał żaden ze studentów nie zgłosił się do pomocy przy demontażu i transporcie. Zbyszko razem z Krzysztofem Kozakiewiczem (historykiem sztuki i szefem ekipy montażowej Galerii Arsenał) załadował ciężkie walce metalowe na drewniany wózek i targali ten wózek pod górę w stronę uczelni, a ja z tyłu pchałem tenże wózek.
Każdy ma jakieś osobiste wrażenia po pierwszym spotkaniu ze Zbyszko. Ja pamiętam, jak nad ranem stałem na ganku domu w Teofilowie we wrześniu 1983 roku, a od szosy szedł Zbyszko, który przyjechał pierwszym autobusem PKS. Zaczęliśmy rozmawiać i tak rozmawialiśmy przez parę godzin. Okazało się, że np. tak samo nie lubimy palenia papierosów. Po południu Zbyszko powiedział wśród paru osób, że gdy ktoś przy nim zapala papierosa, to on od razu wali w mordę. Na to stojący obok szczuplutki Janusz “Yasio” Rasiński natychmiast wyjął papierosa z paczki i zapalił. Zbyszko nie zareagował.
Zbyszko potrafił być dowcipny: “Ja brzydzę się wyzyskiem!” – krzyknął na otwarciu mojej wystawy pt. “Proletaryat” w 2000 roku w Klubie Kisielice w Poznaniu (nazwa klubu pochodzi od miejscowości, w której urodził się Krzysztof Kozakiewicz, współzałożyciel klubu).
Ceniłem tych ludzi w Poznaniu, których cenił Zbyszko. Tak było np. z Adamem Kalinowskim, z którym poznał mnie Zbyszko (który cenił sztukę Adama i malarstwo jego rodziców, a cenił tak naprawdę tylko jednego może jeszcze malarza). Po pogrzebie Zbyszka w listopadzie 2006 roku staliśmy z Adamem Kalinowskim i Wojciechem Stammem (faktycznym założycielem Klubu Polskich Nieudaczników w Berlinie w 2001 roku) pod pewnym budynkiem i piliśmy piwo i wódkę z dwoma kolegami znanymi w Poznaniu jako Koper i Śledź. Jeden z nich opowiadał, że w tym miejscu spotkał po raz ostatni Zbyszka w czerwcu 2006 roku. “Ale masz fajny rower! Rower by mi się teraz przydał, żeby dojeżdżać do stacji kolejowej.” – mówił Zbyszko do tego kolegi. “Lekarze nie wiedzą, co mi jest.” – odpowiedział na pytanie o zdrowie. “Nie wchodzę tutaj z powodów ideologicznych.” – odpowiedział koledze na pytanie, dlaczego nie chce wejść do środka.
Na pogrzebie było parę młodych osób, jedna dziewczyna płakała.
Za życia Zbyszka opublikowałem o nim za jego zgoda jeden tekst w miesięczniku ogólnopolskim “Arteon”, gdy prowadzili go jeszcze jego założyciele Jacek Kasprzycki i Paweł Łubowski (z nimi tez poznal mnie Zbyszko), jak również dwa duże rozdziały o Zbyszko w dwóch książkach mojego autorstwa (oraz duże ilustracje na wewnętrznych stronach okładek). Moje teksty i książki cieszyły się pewną popularnością, a jednak żadna galeria ani muzeum nie zainteresowały się ani dorobkiem Zbyszka, ani jego sytuacją finansową. Dopóki żył, zakup dzieł mógł mu pomóc.
Latem 2014 roku otrzymałem ustną propozycję zrobienia wystawy Zbyszka z pewnej dużej galerii publicznej. Po śmierci nic już Zbyszko nie pomoże, a na potencjalnej wystawie pośmiertnej (czy nawet takiej za życia artysty) zarobić zawsze chcą hieny – specjaliści od wykorzystywania dotacji ministerialnych na wystawy, czyli cwaniacy od “digitalizacji” albo spece od budowania horrendalnie drogich “scenografii” oraz innych nikomu nie potrzebnych tymczasowych ścianek działowych w salach wystawowych. Marnowanie czasu, pieniędzy, pracy i drogich materiałów budowlanych na takiej np. rozbuchanej wystawie pośmiertnej ze ściankami działowymi ulubionymi przez kuratorki i dyrektorki byłoby obraźliwe wobec wielu ludzi żyjących w Polsce w ubóstwie, jak i wobec skromnego i borykającego się z problemami remontowymi oraz finansowymi Zbyszko Trzeciakowskiego.
Zbyszko byl moim kuzynem.Nie znalam go wczesniej,nasze rodziny nie utrzymywaly kontaktow.Dopiero przy tworzeniu drzewa genealogicznego dowiedzialam sie jak bliskie pokrewienstwo nas laczylo.Naturalna koleja rzeczy bylo “przekopywanie” internetu w poszukiwaniu informacji o Zbyszku,bo przeciez nieczesto w rodzinie zdaza sie tak oryginalna i ciekawa postac:-)).Dziekuje za wszystkie komentarze,ktore pozwolaja mi lepiej poznac mojego kuzyna.Pozdrawiam serdecznie!Iwona
Zbyszko i ja chodzilismy do rownoleglych klas tego samego (IV) liceum na Swojskiej, on byl w klasie meskiej. To byl swietny sportowiec, koszykowka, dzudo, i twardziel, a przy tym bardzo sympatyczny i cieply jako czlowiek. Nieraz rozmawialismy na przerwach, czaem po lekcjach. Na studiach widywalem go w antykwariacie na Starym Rynku, byl tam dobrze znany. Zawsze cos ciekawego opowiedzial, np. o wizycie w USA, ktora byl zdruzgotany, bo w USA nie biora autostopowiczow. Bardzo mnie zasmucilo, gdy dowiedzialem sie ze nie zyje.
Parę razy rozmawiałem nt wystawy Zbyszko i i jego dziadka z prof Lechem Trzeciakowskim.Spotykalem Profesora w restauracji akademickiej.Mowil,ze ,,to trzeba z zona,,.Wystawa powinna postać,bezwzględnie.
Comments are closed.