Teatr Powszechny w Warszawie, wystawiając inscenizację powieści Bolesława Prusa, zastosował się do przyjętej maksymy autorstwa Zygmunta Hübnera, że jest „teatrem, który się wtrąca”. Nie poprzestał bowiem na wpajanej nam w szkołach „jedynej słusznej” interpretacji Lalki, lecz zaprezentował zdumionym widzom wariację splecioną z wysnutych z książki poszczególnych wątków i konwencji, spojonych postacią Stanisława Wokulskiego.
Twórcy scenariusza scenicznego Lalka. Najlepsze przed nami – Wojciech Faruga i Paweł Sztarbowski – odeszli od stereotypowego postrzegania utworu, a zwłaszcza jego głównego bohatera. Wokulski w przedstawieniu (rewelacyjna rola Marcina Czarnika) bardziej przypomina człowieka z okresu Młodej Polski aniżeli Pozytywizmu. Nie zmieniono nadanych mu przez pisarza zasadniczych cech pozytywistycznych (zainteresowanie naukami przyrodniczymi i ścisłymi) oraz romantycznych, bo i takimi obdarzył swą postać (obsesyjna wręcz miłość do Izabeli Łęckiej). Niemniej jednak całą jego osobowość naznaczyła melancholia, tragizm, dekadenckie podejście do życia i ludzi (czyli typowo młodopolskie cechy). W sztuce zamienił się w myśliciela, chciałoby się powiedzieć – filozofa, dokonującego psychoanalizy, zgłębiającego nie tylko wewnętrzny stan ducha, ale i własne sny. Pozytywistyczna „praca u podstaw” zdaje się pozostawać w tle, traci tutaj na znaczeniu. Stanisław Wokulski to już nie kierujący się rozumem handlowiec i przedsiębiorca, ale właśnie młodopolski (czy raczej współczesny?) milioner, znudzony swoją pozycją, pieniędzmi, poszukujący sensu istnienia. Nawet środowisko, w jakim się obraca bardziej przypomina bohemę artystyczną ze wskazanego okresu, prowadzącą w oparach tytoniu i alkoholu, naładowane atmosferą erotyzmu dysputy. W moim odczuciu to korzystna zmiana, bo w nowym wydaniu Wokulski stał się jeszcze bardziej intrygującym człowiekiem, w którego wadach możemy się przeglądać, jak w lustrze.
Wyreżyserowany przez Wojciecha Farugę spektakl Lalka. Najlepsze przed nami, jest zanurzony w aurze tajemniczości, niedopowiedzenia. Przywołuje na myśl surrealistyczne dzieło, odzwierciedlające wizje z pogranicza jawy i snu, a może wręcz fantazji, czy halucynacji. Fikcja miesza się tu z rzeczywistością i czasami nie do końca wiadomo, w którym ze światów aktualnie znajdują się bohaterowie, a zwłaszcza jeden z nich – Wokulski. W scenie, gdy bohater przebywa w Paryżu, odnosiłam wrażenie, że przenieśliśmy się do niepokojącego, a zarazem pociągającego Miasteczka Twin Peaks, wykreowanego przez Davida Lyncha. To na pozór zaskakujące połączenie, w koncepcji przyjętej w przedstawieniu sprawdziło się znakomicie.
Bolesław Prus w swojej powieści unaocznił różnice, jakie zarysowywały się pomiędzy poszczególnymi klasami społecznymi, poczynając od arystokracji, a na lumpenproletariacie kończąc. Przekładając utwór na współczesne realia, twórcy spektaklu wykazali, że dwa wieki później rozwarstwienie społeczne nadal występuje, ale w innej formie. Poprzez postać Wokulskiego pokazali nam prawdziwy obraz naszej podzielonej na dwie sfery cywilizacji – bogatych i biednych. Stanisław, niczym bohater filmu Adriana Lyne’a Niemoralna propozycja, swoimi czynami udowadniał, że wszystko i wszystkich można kupić. Pieniądze dają władzę. Można decydować o ludzkim losie – pomagając, np. naukowcom w karierze czy wyciągając kogoś z bagna prostytucji, albo wręcz przeciwnie – niszcząc komuś życie.
Cel, jaki założył Prus pisząc omawiany utwór, a mianowicie, by „przedstawić naszych polskich idealistów na tle społecznego rozkładu”, w sztuce oddano w godny uwagi sposób. Wokulski pozostał nadal idealistą „bardzo złożonym jako człowiek epoki przejściowej”, jak to określił sam pisarz w komentarzu do Lalki. Nawiązano tym samym wprost do rzeczywistości, bo przecież wielu widzów spektaklu oraz jego pomysłodawcy i aktorzy, to ludzie żyjący również na przełomie, ale dwóch wieków – dwudziestego i dwudziestego pierwszego oraz dwóch odmiennych ustrojów: socjalistycznego i kapitalistycznego. Wiążące się z tym zmiany światopoglądowe znakomicie zarysowano, ukazując jego przemianę z życzliwego utopisty w znudzonego frustrata, oddającego się makiawelicznym rozgrywkom ludzkim losem. Ten smutny obraz upadku moralności wkomponował się doskonale w podkreślane przez autora zwycięstwo stosunków kapitalistycznych. Tyle tylko, że dokładnie ten kapitalizm, hołubiący bogaczy, ludzi sukcesu, pogardzający słabszymi i biednymi, oparty na zasadzie „po trupach do celu”, wypaczył charakter Stanisława.
Co ciekawe, mimo że trudno określić przedstawienie mianem „optymistyczne”, to odmiennie niż w pierwowzorze, kończy się happy endem. Wokulski zdobywa swoją femme fatale. Czy to jednak na pewno szczęśliwe zakończenie i czy można nazwać ich związek miłością? Nie wiem czy Wojciechowi Farudze i Pawłowi Sztarbowskiemu przyświecał taki cel, ale odczytałam tę sztukę jako gorzką obserwację odnośnie naszej obecnej egzystencji.
Na największe laury za fenomenalną muzykę zasłużyła Joanna Halszka Sokołowska. Psychodeliczne, hipnotyczne tony i jej przepiękny, zmysłowy śpiew wywoływały ciarki na ciele. Wprowadziła klimat rodem ze wspomnianego Miasteczka Twin Peaks. Wielkie brawa!
Wielbicielom oryginału propozycja Teatru Powszechnego w Warszawie może nie przypaść do gustu, bo jak wcześniej zaznaczyłam, stanowi pewną wariację na temat powieści. Spektakl Lalka. Najlepsze przed nami to projekt awangardowy i nowatorski. Mnie zainteresował. Może momentami wydawał się odrobinę za długi, ale ta drobna wada nie wpłynęła negatywnie na niebanalną całość.