„Piękny jak uśmiech!
Mocny jak skała!
Wielki jak wieża!
Wieczny jak chwała!”
– pisał z euforią o Pałacu Kultury i Nauki Roman Pisarski. W podobnym tonie wypowiadało się i wielu innych, znanych lub zapomnianych już dziś twórców. Zanim został oficjalnie otwarty, 22 lipca 1955 roku, już istniał w zbiorowej wyobraźni jako symbol, bo jego mitologizacja rozpoczęła się zanim jeszcze położono fundamenty. Nie mogło być inaczej, jeśli wiązano z jego obecnością tak wielkie nadzieje. Pałac miał bowiem pełnić funkcję perswazyjną. „Gmach zaświadczał, że spadkobiercy przeszłości, powołując się na dawne porządki (architektoniczne) i tradycję, strzegą nowego ładu politycznego, nie zapominając o swym rodowodzie”[1]. Jego niematerialna aura miała rozsnuwać się wokół spektakularnej, arcydzielnej materii.
„Była podobna do zjawy, a przede wszystkim zdała mi się podobna do Nike z paryskiego Luwru. Czarowała mnie swym przedziwnie smukłym i strzelistym, ulatującym w niebo, kształtem i podobnie jak tamta Nike, prawiła mi o zwycięstwie i wierze w człowieka”[2] – to słowa Gustawa Morcinka. Pałac-widmo? 60 lat temu był to najbardziej reprezentacyjny budynek w Polsce. Skąd więc widmowość? Monumentalność pałacu była służebna wobec jego najistotniejszego zadania – budowania mistycznej komunikacji pomiędzy widzami a zespołem doktryn i prawd, które reprezentował. Nie dziwne więc, że błyskawicznie przyjął formę ekranu, na który rzutowane były wszelkie zbiorowe fantazje.
O Pałacu napisano wiele – właściwie każdy tekst z nim związany zawiera taką formułę. To bodaj najbardziej „tekstowy” budynek w Polsce, swoją tekstowością ustępujący być może tylko Wieży Eiffla. I nawet jeśli to przesada, to właśnie ona jest najbardziej uprawnionym językiem mówienia o tym, co samo miało ucieleśniać rozmach i skalę wszelkich wartości i idei.
Czytając teksty o Pałacu często trafiamy na powtarzające się określenia, nazwy, porównania. Wiele z nich skatalogował i precyzyjnie omówił Zygmunt Benedyktowicz, pokazując jak bardzo sprzeczne projekcje (słynny „kamienny kwiat”) rzutowane były na ten osobliwy axis mundi. Był wielbiony, demonizowany, burzony i ratowany, a wszystkie te czynności odpowiednio komentowały towarzyszące mu teksty, które zgodnie z założeniem sztuki socjalistycznej, miały towarzyszyć architekturze tak, by jej niematerialne przekazy były jasne i zrozumiałe.
W 60. rocznicę otwarcia Pałacu Kultury i Nauki tekstowość budynku staje się jeszcze bardziej widoczna. Choć nie potrzebujemy już tekstów uzasadniających ideologię, to jednak wciąż potrzebujemy opowieści – polifonicznych, intymnych, oceniających czy nawet demistyfikujących. Takie są publikacje, wydane w związku z 60. rocznicą PKiN przez kilka znaczących wydawnictw. Wśród nich jest Pałac. Biografia intymna Beaty Chomątowskiej (Wyd. Znak), Jako dowód i wyraz przyjaźni (Wyd. Czarne) oraz Spacerownik. Pałac Kultury i Nauki. Socrealistyczna Warszawa (Wyd. Agora SA). Wszystkie te publikacje korzystają z tekstowego, często także literackiego statusu „kamiennego kwiatu” i dopisują do niego kolejne, swoje historie. To, co w nich wszystkich najciekawsze, to jednak świadomość, że Pałac funkcjonuje dziś wyłącznie w kontekście tego, co już do tej pory o nim napisano, powiedziano, pokazano. To budynek, którego prawdziwe źródło i geneza jest mniej istotne od tego, co wokół niego narosło. Dla dzisiejszego Pałacu tekstowa dematerializacja to bodaj najciekawszy, niejako pośmiertny, widmowy sposób istnienia.
Ale duchy towarzyszyły Pałacowi od początku, o czym przypomina tekst Marty Zielińskiej ze zbioru Jako dowód i wyraz przyjaźni. Pałac powstał na grobach, o czym przypominają symboliczne tablice pamiątkowe informujące o nieistniejących skrzyżowaniach; usuniętych, by mógł pojawić się wielki plac. Polifonia głosów, w którą układają się reportaże z tego tomu podsuwa wiele widmowych tropów – przywołują one zdarzenia, postaci, cienie, które na Warszawę i Polskę rzucał gigantyczny gmach. Czytamy więc o kosztach, które generowało jego utrzymanie, o pełnych grozy losach rzeźby Przyjaźń Aliny Szapocznikow (reportaż Joanny Solskiej), ale też o przyrodzie – o mieście widzianym oczyma sokołów, poprzez które wygląda ono niczym rumowisko gruzów; wielka ruina pełna luk i pęknięć (to z reportażu Joanny Podgórskiej). Jako dowód i wyraz przyjaźni to zbiór, który wielością głosów przypomina o wielu, czasem sprzecznych oczekiwaniach wobec Pałacu i chyba najpełniej oddaje jego funkcję, którą Zygmunt Benedyktowicz określił jako coincidentia opositorum – łączenie i jednoczenie przeciwieństw.
Biografia intymna Beaty Chomątowskiej także opowiada o wielu pałacowych duchach. Jest wśród nich historia Zdzisława, sprawującego pieczę nad wszystkimi telefonami w budynku. Są tu też legendy o zamurowanym robotniku; o zmorach, upiorach i zrzucanych z półek książkach. Intymne, jednostkowe opowieści, które spisuje Chomątowska pokazują Pałac jako przestrzeń zaludnianą przez różne byty, ciekawe postaci i zjawiska. W takich opowieściach sam gmach staje się często tłem, świadkiem zdarzeń i asystentem postaci, którym przyszło funkcjonować w jego wnętrzu. Ale jako takie tło staje się tym bardziej obecny, jak obecny jest duch, który, choć niewidoczny, koncentruje wokół siebie całą uwagę.
Spacerownik. Pałac Kultury i Nauki Jerzego S. Majewskiego i Tomasza Urzykowskiego zabiera czytelników na wizytę po wnętrzu pałacu, choć z wyraźnym zaznaczeniem zewnętrza – historii i jej przemian. Mamy tu m.in. historię niezrealizowanych wizji, przestrzeni, w których nie usiadł Stalin, czy też tego wszystkiego, co ustąpiło miejsca, by mógł wznieść się Pałac. To publikacja, która być może najbardziej ze wszystkich stroni od tekstowego zaplecza gmachu i unika jego kulturowej obecności, jednak przez takie odcięcie jeszcze bardziej zwraca uwagę na to, co niewyrażone wprost. W wielu miejscach czytelnik sam bowiem przywołuje i dopisuje znane skądinąd opowieści, wtrąca robrze przyswojone rozpoznania, sam do siebie uśmiecha się, gdy przypomni sobie co bardziej pikantne frazy Konwickiego, które same pojawiają się podczas lektury, choć w tekście nie znajdują się bezpośrednio.
Pałac Kultury i Nauki wciąż pozostaje najwyższym budynkiem w Polsce. Jednak znacznie ciekawsza od wielkości okazuje się jego niematerialność – to niezwykłe widmo, które nawiedza wciąż kolejne teksty. I mimo tak znaczących przemian historii, których stał się nośnikiem, jego początkowa pozycja wydaje się nienaruszalna: to wciąż ekran zbiorowych fantazji, którego powierzchnia wydaje się nieskończona.