Historia zapomniana
W szkole dzieci uczą się historii. Na przykład tego, że „historia kończyła się na 1975 roku, na triumfalnym Zielonym Marszu”. Nie wspomina się już o tym, że w 1987 roku do El Aaiún miała zawitać delegacja ONZ. Saharyjczycy wyszli z flagami POLISARIO, by przywitać gości. Sami zaś zostali „powitani” przez kordony policji. Czterysta osób uwięziono, a delegaci ONZ spokojnie przybyli kilka dni później.
Sposób traktowania więźniów zna prawie każdy, ale nie wszyscy są w stanie o tym mówić. Dopiero brat Hamzy, który odczuł to na własnej skórze, „opowiada” o swoich przeżyciach, które nawet Hamza słyszy po raz pierwszy:
„na pierwszym obrazku rozebrany do naga ludzik w opasce na oczach ma skrępowane ręce i nogi. Nie jestem pewien, czy dobrze interpretuję lekko koślawy rysunek. Widząc moje zakłopotanie, Abdelhay przekręca w moich rękach kartkę, mówiąc, że patrzyłem do góry nogami. Teraz ludzik wisi powieszony u sufitu za nogi. Dynda tak godzinami, aż któryś ze znudzonych oprawców zdecyduje o zmianie. Wtedy rysowany długopisem ludzik zawisa w innej pozycji. Tym razem jak kurczak na rożnie. Bo to zresztą trochę rożen właśnie jest. Wisząca twarzą do podłogi, wygięta w łuk postać przywiązana jest za ręce i nogi do stalowej belki. Obok niej stoi pan w policyjnej czapce z daszkiem. W ręku ma pałkę i zapalniczkę. Zresztą nie trzeba wcale przypalać ogniem, wystarczy samo wiszenie, od którego kręgosłup chce pęknąć. Zwłaszcza gdy ręce są coraz bliżej nóg, a na plecach kładą ci kolejne cegły. Repertuar funkcjonariuszy PCCMI jest bogaty, a ich fantazja nie zna granic. Na kolejnej ilustracji ludzik już nie wisi. Tym razem siedzi nago, po turecku, na podłodze. Nad nim stoi dwóch panów, w chwili obecnej wyłącznych dyspozytorów jego życia. Jeden ze stojących panów wylewa na siedzącego wiaderko czegoś. To szczyny, świeżo skomponowana mieszanka, na którą zrzucili się wszyscy uczestnicy zabawy prócz rzecz jasna siedzącego. Moje zainteresowanie wzbudzają duże, wysokie buty, jakby kalosze, w których występują funkcjonariusze tajnej policji. Wszystko nabiera sensu, gdy Abdelhay dorysowuje kałużę wody pod siedzącym, a w ręku jednego z oprawców kabel z piorunkiem”.
To jednak tylko cząstka tego, co się tam dzieje, bo „gdyby chciał to wszystko narysować, mogłoby zabraknąć kartek”.
Wśród więzionych i torturowanych nie brakowało też kobiet – między innymi Aminet Haidar, dzisiejszej ikony ruchu oporu, nazywanej „saharyjskim Gandhim”. Spędziła w więzieniu cztery lata. Przez cały ten czas więziona była z opaską na oczach. Dziś jest symbolem saharyjskiej walki o wolność.
W oczekiwaniu na śmierć
Wszystkie ziarna piasku to też reportaż o życiu mieszkańców-więźniów, którzy czekają na śmierć króla. Gdy ten upragniony moment nadszedł, nie wolno było manifestować radości, ale żaden Saharyjczyk nie zaprzeczy, że poczuł ulgę. Niestety to uczucie nie trwało zbyt długo – król Hassan II miał syna. Władzę objął Mohammed VI – potomek dynastii Alawitów, pochodzącej z Janbu an-Nachil, rodziny wywodzącej się w linii prostej od Mahometa, Proroka Islamu. Mohammed VI nie był wymarzonym następcą Hassana II. W jednym z wywiadów Hassan II miał powiedzieć: „Nigdy bym sobie nie życzył, by ten kraj był ofiarą pomyłki chromosomów”.
Następuje moment, kiedy wszystkie opowieści o przesłuchaniach i kontrolach policji zaczynają się ziszczać. Nasz reporter wraz z towarzyszem zostaje „zaproszony” na pogadankę. Podczas przesłuchania Sabeli czytelnik czeka niecierpliwie na rozwój wydarzeń. Gdy wie, jakie metody stosują i co jest zagrożeniem, szykuje się na najgorsze. Czas, by dziennikarz zaczął się zachowywać jak turysta – zabytki, kafejki i mecz Bayernu z Realem. Oszukanie wroga to też walka, bo nie każdy walczy karabinem czy inną bronią. Największą bronią uciśnionych stała się kamera – „skuteczniejsza niż transparenty, niż kamienie. W budynkach sąsiadujących z ulicą Smara ukryci są członkowie tak zwanych grup medialnych, czyli ludzie odpowiadający za filmowanie i fotografowanie zbrodni, jakich dopuszcza się policja. Materiały te są jeszcze tego samego wieczora wrzucane do internetu, na YouTube’a, na Facebooka, rozsyłane do organizacji międzynarodowych”.
Tutejsza grupa medialna to Equipe Media. Kręci, wrzuca i… czeka, aż ktoś film obejrzy i przyjdzie z pomocą. Problem w tym, że filmów z Sahary Zachodniej nie ogląda zbyt wielu ludzi, bo, jak już wspomniałam wcześniej, to zapomniana wojna zapomnianych ludzi, o zapomniane cele.
Herbata łączy ludzi
II część reportażu również rozpoczyna się procesem picia herbaty, zaparzonej po raz kolejny. Tutaj według Saharyjczyków, herbata „słodka jak miłość”.
Poznajemy Mohammeda Mouluda, który prowadzi sklep z pamiątkami, kiedyś fotografa na froncie i Hamida Abdullaha, który przyjął Sabelę do swojego domu w obozie oraz Ainani – przewodnika Sabeli po Tifariti. Trzecia część, nie inaczej niż dwie poprzednie, zaczyna się piciem herbaty. Herbata staje się tym razem „łagodna jak śmierć”.
Sabela wędruje po obozie i rozmawia z Saharyjczykami. W ich wspomnieniach niezwykle ważną rolę odgrywają kobiety. To one wszystko zbudowały, stworzyły naród dzięki swojej sile, cierpliwości i solidarności. Gdy mężczyźni ginęli w walce, one zapamiętywały ich waleczne czyny, by mówić o nich innym. Jak dobrze usłyszeć dobre słowa o arabskiej kobiecie z ust arabskiego mężczyzny.
Obozy na terenie Algierii zostały nazwane tak jak miasta, z których uciekali Saharyjczycy – „setki kilometrów od ojczystej ziemi, pośrodku algierskiej hamady, jest inny El Aaiún, inna Smara, inna Dakhla, Ausert i Bojador”. Jak podaje autor, w 1976 roku w obozach było około 50 tysięcy uchodźców, dziś ta liczba waha się od 120 do 200 tysięcy. To państwo na uchodźstwie, które posiada system obowiązkowego szkolnictwa, opieki zdrowotnej, administrację lokalną, ministerstwa, rząd i prezydenta. To „projekcja wymarzonej i na razie nieosiągalnej przyszłości”. Mimo że to tylko namiastka wolności, każdy mieszkaniec obozu ma prawo do darmowej edukacji. Badacze twierdzą, że Saharyjczycy żyjący na uchodźstwie są najlepiej wykształconym narodem afrykańskim. Z kolei Marokańczycy w jednej trzeciej to analfabeci.
Wszystkie ziarna piasku jako przewodnik?
Sabela wspomina orwellowski Rok 1984. To nie przypadek. Futurystyczna powieść Brytyjczyka mogłaby być „słownikiem” do Wszystkich ziaren piasku – bo jak wiemy, dzięki Bartkowi Sabeli, „Wielki Brat patrzy” nawet na kontynencie afrykańskim i „wszystkie zwierzęta są równe, ale niektóre są równiejsze” – te marokańskie, jak i te saharyjskie.
Książka polskiego dziennikarza to nie tylko reportaż, to też przewodnik – mamy wykaz skrótów, którymi posługuje się autor i wyjaśnienia dot. kwestii językowych. Tak prosty zabieg, a tak bardzo ułatwia zwykłemu czytelnikowi życie. To też przewodnik po tym, jak zachowywać się na tym terenie, by nie wzbudzić podejrzeń, jak żyć wśród Saharyjczyków udając turystę, a tak naprawdę zbierać informacje.
Do tego dużo szczegółów – wiemy np., że ściany pokoju, w którym mieszka Sabela są koloru budyniu śmietankowego. Tylko jaki kolor ma prawdziwy budyń śmietankowy? Żółty? Piaskowy? Jasnobeżowy? Mimo że pokój jest pusty (wyposażenie to totalne minimum), to autor za każdym razem dostrzega coś nowego, coś, czego do tej pory nie zauważył. Można wywnioskować, że im mniej rzeczy znajduje się wokół nas, tym więcej jesteśmy w stanie dostrzec.
Dokładnie wiemy też, gdzie znajdujemy się w opowieści: El Aaiún, Agadir, dolina rzeki Saguia el Hamra czy Gdeim Izik. Ciekawie ujęty jest czas, który biegnie w opowieściach inaczej – „oficjalnie jest dziesiąta, strefa GMT, taka jak w Maroku. Ale jak nie masz nic do roboty, jak ja na przykład, to żyjesz sobie w GMT+1, jak w Algierii albo Hiszpanii. (…) My żyjemy dniem dzisiejszym. Wy macie zegarki, my mamy czas. Co jutro, Bóg jeden wie”.
Wszystkie ziarna piasku to też kawałek historii kolonializmu, pisany z perspektywy współczesnego Polaka, który widzi skutki tego, z czasem nieopłacalnego, procesu do dziś – „są takie decydujące momenty w historii, kiedy patrząc z perspektywy lat, wydaje się, że niewiele brakowało, by losy świata, regionu czy kraju mogły się potoczyć inaczej”. Reportaż można też śmiało nazwać źródłem wiedzy o Saharze Zachodniej, ostatniej kolonii afrykańskiej i największym więzieniu świata bez krat. Ponadto Maroko – państwo, które w naszym kraju jest postrzegane jako ewentualny cel podróży czy wycieczki, nagle staje się gettem dla obcokrajowców. Myślę, że jedynymi, którzy odważą się tam pojechać, są właśnie znienawidzeni tam dziennikarze i aktywiści.
Recenzja książki pisana w obliczu paryskich wydarzeń, daje zupełnie inne spojrzenie na obcą kulturę. Z jednej strony kolonie, które musiały wyzwolić się spod francuskiego czy hiszpańskiego ucisku, a z drugiej – aktualne wydarzenia „ponownego wyzwalania się” z rzekomego, chrześcijańskiego panowania. Granica tolerancji innej kultury znacznie się zawęża.