Choć w światowym kinie nie zdobył jeszcze pozycji porównywalnej z Andriejem Zwiagincewem czy Aleksandrem Sokurowem, Aleksiej German młodszy jest bez wątpienia jednym z najlepszych rosyjskich filmowców. Jego nagrodzony w Berlinie film Pod elektrycznymi chmurami w czerwcu zagościł na polskich ekranach (nasza recenzja w numerze 2/2015), a w rozmowie z „EKRANami” opowiada między innymi o swojej wizji kina, kulturowej odmienności Rosjan oraz współczesnych paradoksach olbrzymiego kraju.
Urszula Wolak: Do tej pory pańskie filmy opowiadały o przeszłości, zaś w Pod elektrycznymi chmurami przenosi pan widzów w niedaleką przyszłość. Chcielibyśmy zacząć właśnie od kwestii czasu, który wydaje się niezwykle istotny w pańskich filmach, i to nie tylko w sensie historycznym. Zazwyczaj bowiem koncentrują się one raczej na trwaniu i obcowaniu z czasem aniżeli na działaniu bohaterów, co w symboliczny sposób prezentuje także duchową kondycję Rosjan.
Aleksiej German młodszy: Dla mnie czas to najważniejsze narzędzie dramaturgiczne i emocjonalne. To coś absolutnie mierzalnego, tak jak długość i szerokość, tyle że odnoszącego się do dramaturgii filmu. Bez niego też nie można mówić o Rosji współczesnej i w pełni jej zrozumieć. Pod elektrycznymi chmurami zrobiliśmy po to, aby pokazać różnorodność i bogactwo kraju oraz ludzi tam żyjących, ale uchwycić je w poetyckiej formie. Pokazać Rosję, w której przeszłość miesza się z teraźniejszością, która z kolei miesza się z wielką nieznaną – jaką jest przyszłość. Do tego każdy nasz bohater pochodzi z innego świata, lecz jednocześnie wszyscy oni dopełniają się nawzajem. I w tej złożoności staraliśmy się naszkicować portret pokolenia, które samo w sobie jest niebywale zróżnicowane.
Miłosz Stelmach: Dla tego portretu wybrał pan jednak bardzo impresyjną formę, w której emocje są ważniejsze od socjologicznego opisu.
Poświęciłem wiele lat, żeby uczynić kino bezpośrednim wyrazem mojej wrażliwości i artystycznym odbiciem tego, co żyje we mnie. Nie chcę robić filmów „na temat” – o korupcji, ochronie zabytków lub czymkolwiek innym. Moim jedynym problemem jest to, jak w sposób kompleksowy oddać swoje odczuwanie świata i współczesności, przynajmniej na miarę moich możliwości. Według mnie kino to sposób na poszerzenie granic poznania, tego, co możemy zobaczyć i czego możemy dotknąć. To jedyny sens kina, którego celem ma być artystyczne przedstawienie świata.
Nie wiem tylko, czy to rosyjskie doświadczenie i sposób myślenia są przetłumaczalne dla ludzi innych narodowości. To w ogóle szerszy problem, gdyż zawsze trzeba się zastanowić, czy należy film „przystosować” do typowej europejskiej publiczności. Kiedy bowiem dokonujemy takiej adaptacji, to zawsze upraszczamy. Ale z drugiej strony, jeśli tego nie zrobimy, ten umowny Niemiec już niczego nie zrozumie. I my też stanęliśmy przed takim wyborem, lecz postanowiliśmy działać zgodnie ze swoimi przekonaniami i oddać swoją historię oraz emocje bez żadnych uproszczeń. Problem w tym, że rosyjska kultura ostatnimi czasy nie była zbyt popularna na świecie i wszystkie kody kulturowe, którymi się posługujemy, mogą być niezrozumiałe dla zagranicznych widzów.
Festiwalowa urawniłowka
MS: Czy to właśnie wiara w to, że dzieło artystyczne powinno służyć poszerzaniu naszej percepcji, jest odpowiedzialna za pana ewolucję artystyczną, która do tej pory prowadziła od dzieł bardziej realistycznych w kierunku coraz większej poetyckości i kreacyjności?
Mnie się zdaje, że każdy mój film jest oparty na własnym sposobie opowiadania. Z pewnością nigdy nie chciałem robić typowych europejskich, arthouse’owych filmów festiwalowych. Ja wprost nienawidzę tych wszystkich jednakowych filmów. Dwa lata temu na festiwalu w Wenecji zasiadałem w jury oceniającym debiuty. To było nieznośne! Z dwudziestu filmów przynajmniej piętnaście było absolutnie takich samych, tylko dekoracje się zmieniały – w amerykańskich filmach wszystko było ładne, a w europejskich brzydkie, żeby było wiadomo, że to film niezależny. A poza tym wszystko to samo – ludzie rozmawiają o tym samym, jedzą i chodzą bez sensu. O nic w nich nie chodzi, a robione są tylko pod napisy i pokazy na festiwalach.
Ten system jest już zaprzeczeniem idei festiwalu, który miał służyć pokazywaniu i odnajdywaniu tego, co oryginalne. A teraz wygląda to tak: by dostać pieniądze z jakiegoś państwowego funduszu, trzeba robić film, który może trafić na festiwal. A żeby film mógł trafić na festiwal, wpierw trzeba mieć to dofinansowanie, czyli opowiadać o czymkolwiek, co akurat jest modne. A że pieniędzy na kinematografię jest niewiele i wszyscy muszą o nie się dopraszać, powstaje bardzo niewiele rzeczy naprawdę nowych.
UW: Pański film trafił jednak na prestiżowy festiwal w Berlinie…
Nigdy nie mieliśmy pewności, że nasz film się tam dostanie, zresztą nigdy nie robiliśmy go pod festiwale. Oczywiście, mieliśmy taką nadzieję, ale przede wszystkim nie przeceniałbym wpływu festiwali na kinematografię. Festiwale przychodzą i odchodzą, a następnego dnia nic się przecież nie zmienia. A przynajmniej nie tak wiele. Ale fakt, że lepiej być na festiwalu, niż na nim się nie pojawić. Byłem więc wdzięczny Dieterowi Kosslickowi [dyrektor Berlinale – dop. U.W., M.S.] za to, że nas zaprosił, lecz ważniejsze było dla mnie, że jest to obraz rosyjsko-ukraińsko-polski, który udało się ukończyć w takiej skomplikowanej sytuacji politycznej.
MS: No właśnie – prace nad filmem rozpoczęły się pięć lat temu i wydaje się, że dziś tego rodzaju koprodukcja nie byłaby już możliwa.
Oczywiście, że nie. Polsko-rosyjska – być może tak, ale z Ukrainą już nie, ze względu na obustronną niechęć władz i w ogóle atmosferę wzajemnej nienawiści, która wyklucza współpracę. W samej Rosji nie ma oczywiście żadnych oficjalnych zakazów i Pod elektrycznymi chmurami wejdzie do kin, lecz nie mogę powiedzieć, żebyśmy trafili na wiele pomocnych osób. Gdy zabrakło nam środków na ukończenie postprodukcji, szukaliśmy wszelkich źródeł dofinansowania. Większość ludzi odkładała słuchawkę, kiedy tylko usłyszała, że to koprodukcja z Ukrainą. To był dość długi okres, ale tu akurat pomógł berliński festiwal. Nasz film został zapowiedziany już w pierwszym festiwalowym ogłoszeniu i dzięki temu mogliśmy zdobyć pieniądze również w Rosji, a dołożył się przede wszystkim pierwszy kanał rosyjskiej telewizji. Ale ostatecznie film ukończyliśmy w Polsce i to dzięki polskiej pomocy udało się go domknąć. Wciąż jednak nie jestem pewien, czy film będzie w ogóle pokazywany na Ukrainie.
Strawiński i Metallica
MS: Pod elektrycznymi chmurami otwiera monolog narratora, który zapowiada, że film będzie traktował o ludziach zbytecznych. Jego słowa odsyłają nas do znanej w rosyjskiej tradycji, XIX-wiecznej kategorii „zbytecznych ludzi”, ale pan zdaje się sugerować, że jest ona wciąż aktualna.
Zdecydowanie, bo historia Rosji jest cykliczna. Można powiedzieć, że każdy z tych bohaterów jest niepotrzebny. Formalnie może odgrywają jakąś rolę, ale w istocie komu oni są potrzebni? Na co komu taki architekt, młodzi spadkobiercy jakiegoś oligarchy czy nieszczęsny gastarbeiter z Kirgistanu? Oni są poza systemem, i to nie tylko państwowym czy społecznym – oni są niemodni, znajdują się w pustce, uwięzieni sami z sobą.
UW: Chyba też bezdomni – w sensie duchowym.
Tak mogą sądzić tylko obcokrajowcy i szanuję ten pogląd, ale się z nim nie zgadzam. Rosjanie mają bowiem własną, odrębną i złożoną kulturę. Nie jesteśmy Europejczykami. Musicie to zrozumieć. Zupełnie inaczej niż wy postrzegamy świat, rozumiemy czas i przestrzeń. Rosja wciąż nie może się określić, czy bliżej jej na Zachód, czy na Wschód, do przeszłości czy przyszłości.
UW: I pan też nie znajduje na to pytanie odpowiedzi?
Rosja pozostaje w drodze, nieustannie poszukując właściwych kierunków i swojego miejsca. Jest wielkim krajem, który mało kto w świecie jest w stanie zrozumieć. Może dlatego istnieje tak wiele stereotypów o Rosjanach. Sami też je zresztą stworzyliśmy. Dlatego w pewnym sensie jesteśmy krajem schizofreników i robimy nieco schizofreniczne filmy.
MS: Rosja jawi się też w Pod elektrycznymi chmurami jako kraj wielu paradoksów. Drogie nowoczesne samochody grzęzną na błotnistej drodze, wielkie, niemalże futurystyczne budowle stają pośrodku pustkowia, a bohaterowie wyprawiają urodzinowe przyjęcia przy dźwiękach Strawińskiego i Metalliki.
Tacy jesteśmy. Na fali nowoczesności burzymy stare i stawiamy nowe – na przykład w Petersburgu powstają teraz absurdalne estakady zawieszone 60 metrów nad ziemią. W Pod elektrycznymi chmurami można dostrzec fruwające w powietrzu poduszkowce. Scenariusz ich nie przewidywał, po prostu pojawiły się nagle w okolicy planu zdjęciowego i postanowiliśmy je sfilmować. Dziś to w Rosji bardzo częsty środek lokomocji. Choć jest też przecież biedna część kraju, gdzie ludzie żyją w małych, pamiętających jeszcze radzieckie czasy, miasteczkach wypełnionych tylko zrujnowanymi pomnikami. Wy, Europejczycy, przyzwyczailiście się jednak postrzegać nasze kino stereotypowo – typowy rosyjski art house to maleńka górnicza wioska, gdzie wszyscy tylko piją i umierają.
MS: Jak u Bałabanowa?
Tak. I to są bardzo dobre filmy, ale dziś trzeba reagować na nową rzeczywistość – budowane od zera miasta, ogromne hipermarkety, nowoczesne budowle. Co my z nimi zrobimy? Mam świetny przykład. Być może znacie film mojego ojca Mój przyjaciel Iwan Łapszyn (1984) [sylwetkę Aleksieja Germana przedstawiła na łamach „EKRANów” Joanna Wojnicka – nr 3–4/2013]. Jego akcja rozgrywa się w 1937 roku w niewielkim miasteczku, gdzie stoją biedne, drewniane domki. Dzieło zostało zakazane w Związku Radzieckim, a kiedy wreszcie można było je oglądać, do mojego ojca przychodziły tysiące listów, w których zarzucano mu między innymi, że zakłamuje radziecką rzeczywistość. Że jest świnią i kanalią, która sprzedała się Amerykanom. W 2008 roku pojechałem do miasteczka, w którym kręcono Mojego przyjaciela… I te domki wciąż tam stały! Tyle że dziś wyłania się już za nimi ogromny supermarket skrzący się od niebieskich świateł. To jeden z wielu rzeczywiście istniejących paradoksów, które chcieliśmy uchwycić w Pod elektrycznymi chmurami.
MS: Bohaterowie pańskiego filmu borykają się też ze śmiercią ojca i z wielkim niedokończonym projektem, który po sobie zostawił. W czasie pracy nad filmem pan również stracił ojca i postanowił ukończyć jego dzieło Trudno być bogiem (2013). Czy ten autobiograficzny wątek wprowadził pan do filmu celowo?
Wszyscy tak to właśnie interpretują, ale scenariusz Pod elektrycznymi chmurami powstał na trzy lata przed śmiercią mojego ojca. A mój wkład w Trudno być bogiem był bardzo niewielki. Nic nie nakręciłem, nie ingerowałem nawet w kwestie montażu, a jedynie udzieliłem kilku technicznych uwag. To był jego film i jego wizja, której ja w ogóle nie znałem. Nie mógłbym w nim niczego zmienić.
Artysta prześladowany?
UW: Każdego z pańskich bohaterów cechuje też swoista duma. Wydaje się, że duma to zresztą, wcale nie stereotypowa, cecha Rosjan. Czy przypadkiem nie okaże się ona dla nich przeszkodą w odbiorze pańskiego filmu? Czy zrozumieją i będą w stanie zaakceptować krytykę, której nie szczędzi im pan w swoim filmie? Tym bardziej że sięga pan między innymi po drażliwe tematy związane z historią Rosji.
A co to dla mnie za różnica? Ktoś będzie czytał między wierszami i zechce wyciągnąć wnioski, ktoś inny wyzwie mnie od idiotów. Znajdą się też i tacy, którzy mnie pochwalą, i tacy, którzy uznają, że się sprzedałem Zachodowi i szkaluję Rosjan. To bez znaczenia. Znalazłem się w sytuacji bez wyjścia i nie mam na nią żadnego wpływu. Ale czyż nasze problemy nie są podobne? Rosjanie wciąż borykają się ze Stalinem, Polacy konfrontują się z Idą (2013). Idiotów na świecie jest wielu i nic na to nie poradzimy. To ludzie, którzy nie potrafią czerpać siły z przeszłości. U nas dzieje się to nieustannie i gdy sięgamy do tematów historycznych, zwykle wzbudzamy niezadowolenie. Ale muszę też przyznać, że wiele osób nas jednak wspierało.
UW: Czyli nie jest jeszcze tak źle?
Oczywiście, że nie. Często zresztą przesadza się, mówiąc o sytuacji w Rosji. Kanał pierwszy rosyjskiej telewizji wsparł nasz film, a przecież nie musiał tego robić. Mógłbym oczywiście opowiedzieć wam jakąś straszną historię, żebyście mogli się nade mną użalać i pisać jako o prześladowanym artyście, ale rzeczywistość jest bardziej złożona. Zawsze znajdą się przeciwnicy mojego filmu, lecz także grupa Rosjan, od których otrzymam potrzebne wsparcie. Takie jest życie.
UW, MS: Dziękujemy za rozmowę.