„Obyś żył w ciekawych czasach” – ta chińska przestroga, czy możne nawet groźba, przychodzi mi do głowy, kiedy zabieram się za doroczny rachunek sumienia polskiej literatury. Jaki był 2014 rok dla rycerzy (i rycerek) słowa, walczących w okopach na froncie trywialności i wyższych wartości? Rok to był rzeczywiście ciekawy, zwłaszcza dla nas – obserwatorów, co jednak niekoniecznie oznacza, że był dobry. Podsumowanie nasze powinniśmy rozpocząć od minuty ciszy ku czci poległych – tych którzy niestety przegrali swoje bitwy, bo rok ubiegły zaowocował licznymi niewypałami, po których pozostaje lekki niesmak (zwłaszcza w przypadku weteranów) i właśnie milczenie jest w tym przypadku najbardziej humanitarną formą krytyki. Niestety polskiego rynku literackiego nie stać na taki humanitaryzm – co zostało wydane musi zostać skonfrontowane z oczekiwaniami czytelników. Poza spektakularnymi rozczarowaniami, doczekaliśmy się oczywiście także kilku świetnych książek, dzięki czemu poniższe zestawienie będzie, w miarę możliwości, symetrycznie wyważone między narzekaniem a czytelniczym entuzjazmem.
Przed rokiem szczególnie oczekiwaliśmy jednego wydarzenia literackiego, wydarzenia, które miało być równie spektakularne, jak wydanie rok wcześniej Kronosa – przez lata ukrywanego intymnego dziennika Gombrowicza. Maszynka marketingowa została wprowadzona w ruch i obiecano nam Czarną piosenkę, tomik debiutanckich wierszy Wisławy Szymborskiej, które przeleżały w szufladzie skazane na ten los wyrokiem stalinowskiej cenzury. Rzeczywiście – wydanie tego tomiku mogło był sporym wydarzeniem literackim, przełomowym dla percepcji twórczości Noblistki, zamykającym raz na zawsze usta tym, którzy wypominali jej młodzieńczy flirt z socrealizmem i jedynie słuszną linią władzy. Osobiście uważam, że młodzieńczych błędów Noblistki nie powinniśmy oceniać – miała nieszczęście żyć w ciekawych czasach, w których każdy szukał swojego miejsca. Jednak kiedy dostajemy do ręki tomik pachnący świeżym tuszem, nie sposób być już tak wyrozumiałym. Prawda jest bowiem taka, że wiersze nie ujrzały światła dziennego nie ze względu na wyrok cenzora, ale dlatego, że były po prostu słabe. I właśnie dlatego sama Szymborska wraz z życzliwymi jej ówczesnymi doradcami, nie zdecydowała się ich wydać. Niesmak budzi więc sytuacja, w której wiersze te są wydawane po jej śmierci, promowane jako jej autoryzowany debiut, podczas gdy są to po prostu próby literackie początkującej poetki.
Fakt wydania tomiku tłumaczy oczywiście jego cena, bo przecież nazwisko Noblistki sprzedałoby wszystko – od orzeszków po marnej jakości literaturę, a wydawca musi przecież z czegoś finansować mało rentowny w dzisiejszych czasach dział poezji w swoim wydawnictwie.
Na osłodę warto jednak wskazać inną premierę z tego samego podwórka – tomik .byłem Krzysztofa Jaworskiego, w którym poeta zamieścił wiersz pod dobrze tłumaczącym zamieszanie z Szymborską tytułem: Gnijące resztki kapitalizmu, jest dowodem na to, że polska poezja ma się całkiem dobrze i stać ją jeszcze na umiejętność celnego podsumowywania rzeczywistości, w wymiarze nie tylko finansowym.
Jaworski wkłada w swoje wiersze pełen entuzjazm intelektualnej ironii, jaki jest w stanie w nim wzbudzić konfrontacja z otaczającym go światem. Nie jest to jednak lekka ironia, jaką można brylować w towarzystwie – jest w niej sporo mrocznych i cierpkich fraz, cierpienia i bezsensu, sporo rozczarowania albo raczej zwykłego wkurzenia na powierzchowność i hipokryzję współczesnych ludzi.
To jest zresztą pewien zauważalny trend, który wskazywałem już w zeszłorocznym zestawieniu podsumowującym rok 2013 w literaturze – pęd polskiej modernizacji wyzwala w twórcach sentyment do przeszłości i każe im zwrócić się do tego, co już było, co jest bezpieczne, bo już się skończyło, jest stałe, chociaż podatne na reinterpretację, uwspółcześnienie sensu. W zgodzie z tym trendem Olga Tokarczuk wydała w zeszłym roku swoje „dzieło życia”, powieść totalną – Księgi Jakubowe (osiemnastowieczna Rzeczypospolita), Jacek Dehnel w swojej Matce Makrynie przenosi się do pierwszej połowy XIX wieku, natomiast zarówno Karpowicz w Sońce, jak i Twardoch w Drachu tworzą mariaż między pierwszą połową wieku XX i XXI.
O Księgach Jakubowych napisano sporo. Tysiąc stron powieści to w polskiej literaturze rzadkość i już choćby ta gigantyczna praca wykonana przez pisarkę zasługuje na szacunek. I chyba jedynie tym tłumaczyłbym ten jednostajny brak krytycyzmu, szerzący się w dyskusji na temat jej książki. Moim zdaniem wynika to z faktu, że jeśli ktoś przebrnął przez tę powieść, oznacza to, że musi był ogromnym fanem Tokarczuk i książka musiała trafiać w jego gusta literackie. A zapał krytyczny czytelnika, któremu nie dane jest współdzielenie wrażliwości z pisarką, musi wyczerpać się już około dwusetnej strony. Później to już tylko orka na ugorze („przez kości umarłych”, chciałoby się dodać).