Zresztą, najprawdopodobniej po raz ostatni w ogóle – deweloperskie szaleństwo i planowana przebudowa portu (sądząc po billboardach w iście dubajskim stylu) na zawsze pogrzebie stary Tanger. Powiedziano nam, że król Muhammad VI zamierza pozostawić medynę nietkniętą, ale w takim sąsiedztwie wydaje się to niemal niemożliwe. To zbyt cenne tereny, a ludzie tam mieszkający – zbyt biedni, żeby się gentryfikacji oprzeć. Być może medyna przetrwa jako filmowy, bitnikowski Disneyland, najeżony luksusowymi pensjonatami – można się cieszyć wyłącznie z tego, że nie grozi jej wyburzenie. Odrealniona wizja Jarmuscha może się więc paradoksalnie spełnić. Czyste, doskonale oświetlone uliczki, kluby, w których nocami będą odbywały się koncerty, słowem typowe europejskie południe z lekko egzotycznym szlifem. W ostatniej scenie Only Lovers Left Alive Eve i Adam rzucają się na chłopca i dziewczynę, całujących się pod księżycem i przemieniają w wampiry. W Tangerze nie można całować się bez grzechu.
Pod osłoną nieba
Rissani i Erfoud niemal opierają się o wydmy Erg Chebbi, z pewnością jedne z najpiękniejszych diun na świecie (być może jest to najwspanialszy kawałek Sahary, twierdziło tak wielu znajomych i udało się nam o tym naocznie przekonać). Ale dzieli je od wydm krajobrazowa przepaść. Okolice Erfoud to miniatura planety Mars – warunki geologiczne są tu niemal identyczne, na tyle, że prowadzi się tu symulacje marsjańskich misji, testuje kombinezony i łaziki. To miejsce, w którym Afryka zaczyna się i jednocześnie kończy. Wrota do Sahary, za którymi można przekonać się, że goni się za jej idealnym wyobrażeniem i że ciekawsze rzeczy dzieją się właśnie na styku. I poczuć się spreparowanym bytem, poza czasem i poza przestrzenią, jak w wierszu Wirpszy Polowanie na czas:
„Nie bardzo wiadomo, czy wprawianie się w stan spreparowany
Odbywa się w czasie, czy poza czasem;
Jeśli poza czasem, to czas jest osobno
W osobnej sobą wypełnionej przestrzeni,
Wprawiający się zaś w stan przebywa w przestrzeni pozaczasowej. (…)
Przejście z: wcześniej do: później
Jest tym samym, co przejście z: później do: wcześniej,
Teraźniejszość zaś można przesuwać
W inne jeszcze obszary niż: wcześniej i później;
Tak tworzy się czas ponad czasem, czas ogarniający czas”.
To właśnie między Erfoud i przełęczą Tizi n’Tichka na drodze do Marrakeszu rozegrała się niemal cała mistyczna akcja Pod osłoną nieba – Boussif, Aïn Krorfa, Messaad, Bou Noura i El Ga’a leżą co prawda w Algierii, ale przystanki na trasie Kit i Porta filmowano właśnie tutaj. 600 kilometrów zdewastowanej przestrzeni, wciśniętej między Atlas Wysoki i Antyatlas, niekończąca się dolina, w której widoki zmieniają się jak w kalejdoskopie – kamienna hamada przechodzi w szuter, chwilę później w skalny durszlak z Czerwonej Planety, a potem w krajobraz do złudzenia przypominający niegościnne obszary Arizony, dożywotnio wyryty w sercach miłośników westernu. Pustynia, oazy, wbite w ten straszliwy do życia teren gliniane kazby i zrujnowane ksary, osuwiska, ostańce, piaskowcowe rzeźby, feeria przygaszonych kolorów i oczywiście – niebo. Podróżowałem sam, reszta redakcji „Rity”, zmęczona pobytem na pustyni i osaczaniem przez Tuaregów, odżeglowała na północ, w stronę Fezu i oceanu. Byłem przezroczystym, obcym bytem w zapchanym do ostatniego miejsca autobusie. Za uprzejmość odpłacano mi uprzejmością, za niezręczności – niezręcznym milczeniem. Dopiero po jakimś czasie zorientowałem się, że noszenie szortów w dolinie nie jest najlepszym pomysłem, w szortach byłem trędowaty, byłem nieogarniętym turystą proszącym się o milczącą drwinę. Kiedy korzystając z postoju, przebrałem się w Tinghirze, spotkała mnie przynajmniej milcząca akceptacja. A Tinghir był zjawiskowo piękny, chciało się tam zostać. Przypomniała mi się książka Bowlesa:
– Jak myślisz, mogłabyś tu być szczęśliwa? – spytał Port ściszonym głosem.
– Szczęśliwa? Jak to, szczęśliwa? – Kit była zaskoczona.
– Myślisz, że ci się tu spodoba?
– Nie wiem! – odparła z lekką irytacją w głosie. – Skąd mam wiedzieć? Nie da się wniknąć w życie tych ludzi i dowiedzieć się, co naprawdę myślą.
– Nie o to cię pytałem.
– A powinieneś. Właśnie to jest ważne.
– Wcale nie. Nie dla mnie. Czuję, że to miasto, ta rzeka, to niebo, wszystko to należy tak samo do nich, jak i do mnie.
Miała ochotę powiedzieć: „W takim razie jesteś niemądry”.
Podróżowałem sam i wiedziałem, że jestem niemądry. Dalej za Bowlesem: „Krajobraz za oknem naprawdę istniał, lecz bardziej niż zwykle czułem, że nie mogę go dosięgnąć. Niebo i skały znajdowały się wszędzie, gotowe mnie rozgrzeszyć, lecz jak zwykle coś we mnie samym stało na przeszkodzie. Miałem poczucie, że gdy na nie patrzę, niebo i skały przestają być sobą, że w akcie wnikania w moją świadomość stają się nieprawdziwe”. Nie uległem pokusie i nie wysiadłem w Boumalne Dades, żeby podążyć do legendarnych wąwozów Dadès Gorges, jechałem i podziwiałem mordercze piękno doliny Dadès, w której zdradliwy tyfus dopadł Porta. Zignorowałem nawet usilne zaproszenia na Festiwal Róż w El-Kelaâ M’Gouna. Jechałem do Warzazat. Chciałem zobaczyć miejsce, w którym nakręcono wszechświat. Nie tylko Pod osłoną nieba, ale i dziesiątki mniej lub bardziej znanych obrazów, w których akcja działa się we wszystkich zakątkach Ziemi (a także i poza nią), w tysiącletnich odstępach. Kundun i Ostatnie kuszenie Chrystusa Martina Scorsese, Gladiator Ridleya Scotta. Lawrence z Arabii Davida Leana. Klejnot Nilu, Mumia i oczywiście Gra o Tron. Była tam Jerozolima i Atlantyda, Tybet i prowincje starożytnego Rzymu oraz wszystkie biblijne krajobrazy, bezskutecznie poszukiwane przez turystów w Izraelu i jego trudnym sąsiedztwie. I lotnisko, bez którego nie powstałby Mały książę. Łącznik między pustynią, na której zaginął Pilot, i gwiazdą B-612.