Całe ziemskie stworzenie było dla Ciorana niczym więcej, jak tylko błędem złego demiurga albo wielkim kosmicznym skandalem. Można doszukiwać się prapoczątków teologicznych lub kosmologicznych, jednak faktem jest, że istniejemy w świecie spartaczonym, nieudolnie stworzonym, w miejscu panowania ciemności, nicości i cierpienia. Przez powtarzanie z kolei tych samych błędów pogłębiamy tylko swoje marne położenie, choć próbujemy to właśnie ukryć za różnymi wiarami czy ideologiami. Inaczej rzecz ujmując: ciągle upadamy lub jesteśmy w stanie stałego upadku, który zaczął się od pierwszego człowieka i nie widać jego końca. Czymże jest Upadek, jeśli nie poszukiwaniem jakiejś prawdy i pewności, że się ją znalazło; pragnieniem dogmatu i zakorzenieniem się w dogmacie? A skutkiem tej pewności i zakorzenienia jest fanatyzm – zasadnicza ułomność człowieka, przed którą upodobał on sobie skuteczność, terror i proroków; to on powołał do istnienia cały ten poetycki trąd, który ujarzmia ludzkie serca, sieje w nich zarazę, niszczy je lub roznieca w nich żar… – pisze rumuński eseista. Dlatego nie jest ważne, po jakiej stronie stoimy i w co wierzymy, każde zaangażowanie jest błędem i prowadzi do powiększania ogromu cierpienia. Pozostaje zatem sceptycyzm i bierność. Negowanie jest bowiem tylko odwrotną stroną tworzenia, niszczenie zaś to budowanie à rebours. Bóg i diabeł uczestniczą w tej samej grze. Nam nie pozostaje nic innego niż zrezygnować z niej, stać się niemymi i odwróconymi uczestnikami tej zabawy. Wzięcie w niej udziału to nic więcej, jak zdrada własnego położenia, uczestniczenie w pochodzie ciągłych rozczarowań i potknięć. Pod względem jakościowym nie istnieje żadna różnica pomiędzy niszczeniem a tworzeniem, modlitwą a przekleństwem. Wszystko to jedynie służy przymykaniu oczu na oczywistości egzystencji i szukaniu stałych punktów oparcia, choćby były one fałszem lub zbrodnią. To, co nietrwałe i enigmatyczne w naszym istnieniu, przeraża i powoduje popłoch, dlatego staramy się ciemne strony życia skryć za nieustającym, kompulsywnym działaniem. Uciec przed nim mogą tylko sceptycy (albo próżniacy i esteci), gdyż oni nie oferują nic, oni – prawdziwi dobroczyńcy ludzkości – obalają uprzedzenia fanatyków i chłodno analizują ich obłęd.
***
Cioran, najogólniej rzecz ujmując, był melancholikiem, który tęsknił za utraconym rajem i pierwotną niewinnością człowieka. Patrzył on w przeszłość i widział, że już nigdy nie będzie miał styczności z rzeczywistością, która wraz z powstaniem czasu i historii została zbrukana. Całym stworzeniem zaczęły bowiem rządzić czasowniki i przymiotniki takie jak: „zamierać”, „zanikać”, „odchodzić” czy „dobry”, „zły”, „normalny”. Z jednej strony do ich zadań należało etykietować świat i ludzkie istnienie, a z drugiej próbować ukryć prawdziwy charakter rzeczywistości i egzystencji.
Im więcej języka, tym mniej zrozumienia; wzrost aktywności oznacza zanik życia. Wszystko zatem rozmywa się i traci swój charakter. Świat staje się miejscem pozoru i teatralnego gestu, gdzie nie sposób już odróżnić dekoracji od natury, a człowieka od aktora. Jego los to nic innego jak ciągła katastrofa, niedająca się już nawet opisać, ponieważ w świecie iluzji trudno odróżnić prawdę od fikcji, a język służy tylko kolejnym systemom i ideologiom. Wpisane w dzieje człowieka zło, stanowiące jego immanentną część, jest siłą napędową każdego działania. Cioran obsesyjnie powtarza więc, że każde metafizyczne zwierzę wymienia świadomość na utopię, aby tylko wytworzyć poczucie sensowności własnego bycia. Historia pomaga dowolnej istocie ukryć jej znikomość i pustkę ją otaczającą, wytwarzając miraże postępu i idee, które mają utrzymywać wizję porządku i jednomiernego rozwoju.
Według rumuńskiego sceptyka światem rządzi chaos i przypadek, dlatego nie ma powodu, aby unikać świadomości własnego opuszczenia i nicości. Widać w tym sposobie myślenia gnostyczny rdzeń, który zawsze będzie kluczowy dla książek Ciorana. U niego jednak nie sposób znaleźć pocieszenia. Radykalniejszy od heretyków, nawet kiedy mógłby znaleźć porozumienie ze światem, jeszcze mocniej popada we własne sprzeczności i plugawi napisane przez siebie słowa. W jego języku nie istnieje żadne porozumienie z Bogiem, innym człowiekiem czy rzeczywistością. Zbawienie zostało zmarnowane, demiurg zapanował niepodzielnie, pozostaje tylko monotonne reprodukowanie upadku nowymi sposobami i wytwarzanie złudzeń. Wszystko – pisze – w historii ludzkości, co zaczyna się dobrze, zawsze kończy się źle. Wszystkie serca po najdumniejszych wzlotach przepadają w rynsztoku, wówczas ustaje ich bicie, jakby tu znalazły swój naturalny koniec: na tym właśnie polega dramat serca i negatywność historii. Każdy „ideał” najpierw karmi się krwią swych wyznawców, później zużywa się i wreszcie, przyjęty przez tłum, zanika. Chrzcielnica zmieniająca się w spluwaczkę: oto niezmienny rytm „postępu”… Nie ma nic nowego pod słońcem, każde stworzenie zapada się w ciemność. Pozostaje poczucie straty, już sami nie wiemy czego.
Na pewno celem życia ludzkiego nie jest prawda. Odwracamy się od niej, kroczymy w przeciwnym kierunku, potrafimy zaprzedać się każdej wierze, byle nie patrzeć w pustkę i szukać swojego prawdziwego miejsca w świecie. Boimy się opuszczenia, poczucia beznadziei i niepewności, toteż za wszelką cenę staramy się uczestniczyć, angażować, działać po jednej ze stron. Mówiąc wprost: powtarzamy ten sam błąd, który popełnili nasi prarodzice oraz pozostali antenaci. Zamiast żyć w pierwotnym bezczasie, sięgamy po owoc z Drzewa Wiedzy, choć za każdym razem kończy się to dla nas fatalnie. Nie schodzimy jednak z raz obranej drogi, jak maniacy popełniamy ten sam błąd łudząc się, że tym razem przyniesie on inne efekty. Nie potrzebujemy do tego już nawet żadnego kusiciela ani stworzyciela, ponieważ już dawno zostawiliśmy ich za sobą.
Dobro i zło, prawda i sprawiedliwość, stały się dla nas pustymi słowami, wydmuszkami, których możemy używać, kiedy tylko chcemy, bez żadnego sensu i kontekstu. Liczy się bowiem już tylko prawo silniejszego i bardziej cynicznego. Nawet drugi człowiek stanowi dla nas ciężar lub co najwyżej przedmiot użytkowy. Cioran pisze o tym wprost: Skoro nie możemy wyzwolić się od siebie, z rozkoszą pożeramy siebie. Na próżno będziemy wzywać Księcia Ciemności, który mógłby nas obdarzyć konkretnym przekleństwem – jesteśmy chorzy mimo braku choroby, potępieni mimo braku grzechu. Już bowiem nie potrzebujemy ani piekła, ani zbawienia, zapomnieliśmy o nich już dawno, wytworzyliśmy ich zamienniki na naszą miarę. Wraz z odrzuceniem dekadencji, a przyjęciem nakazu wiary (w jakąkolwiek ideę) staliśmy się ofiarami historii i jej krwiożerczych trybów.
Dekadencja to całkowita utrata nieświadomości – a nieświadomość to fundament życia[1] – napisał w Księdze niepokoju Pessoa. Podobnie twierdził Cioran, który właśnie w zwątpieniu, odmowie działania, nieupieraniu się przy niczym widział możliwość wyzwolenia się człowieka z sideł wszelakich upiorów teraźniejszości i kolejnych demiurgów wytwarzających nowe systemy i ideologie. Dla rumuńskiego sceptyka liczyła się tylko czysta świadomość bez misji i celu, chęć widzenia rzeczy takimi, jakie te są. Wiedział bowiem, że do poczucia rozczarowania prowadzą wszystkie drogi, a kres wędrówki jest zawsze taki sam. Prawda, za którą dążymy każdego dnia i próbujemy ją realizować w naszych nietrwałych planach, okazuje się tylko chwilowym nieporozumieniem na linii czasu, kolejnym absurdem zrodzonym z historii. To, co – stwierdza – nazywamy prawdą, jest trwaniem w błędzie, którego jeszcze nie przeżyliśmy do końca, jeszcze nie zdemaskowali, który jednak musi się starzeć, prawda jest trwaniem w nowym błędzie, którego nowość zaraz się skończy. Wiedza kwitnie i usycha wespół z naszymi uczuciami. Dlatego przechodzimy wciąż od jednej prawdy do drugiej, bo razem się wyczerpujemy, soków życia nie ma już ani w nich, ani w nas. Nie da się ująć Historii w oderwaniu od rozczarowań. Zostaje tylko pragnienie melancholii, śmierć z melancholii…
***
Cioran, jak każdy melancholik, roztrząsając poczucie straty za tym nic, które boli, najchętniej uciekał w nudę i kontemplację. W całkowitym zwątpieniu widział możliwość ucieczki od niszczącej siły historii. Tylko obcując z nicością mógł być blisko pierwotnego raju. Tam też odnajdywał wolność. Bliski w tym myśleniu wszelakim mistykom i pustelnikom, miał nadzieję, że ciemna noc w końcu kiedyś się rozjaśni, a na jałowej glebie egzystencji wyrośnie na nowo Drzewo Życia. Chciał bowiem odkryć rzeczywisty sens istnienia, wejść na najwyższy poziom świadomości, aby pustkę przemienić w pełnię i możliwość poznania. Najwyższy stopień wolności – pisał we wspomnianych już Zeszytach – osiągamy w ekstazie pustki. Przy niej wszystko jest kajdanem, zniewoleniem, zaprzedaniem się. Wolność zaś dawała mu możliwość ciągłego wątpienia i podważania utartych sensów. Jednak nie zapominajmy, że podobne stany przechodzili również właśnie mistycy – ci będący najbliższej wielkiego Niemowy, z którym pozostawali w jakimś przedziwnym kontakcie podczas swoich ekstaz i lewitacji, kiedy to najmocniej odczuwali poczucie straty za absolutem i utraconym stanem niewinności. Właśnie obcując z tą nicością, mogli oni poznać to, co dawno temu z nieznanego powodu zostało im zabrane. Nie sposób te doznania opisać, trzeba je przeżyć, czyli wyruszyć na nocną peregrynację, na tę niepewną ścieżkę, gdzie umysł może zostać porażony ogromem pustki, ciszy i ciemności. Tam też można dopiero odkryć, że Nic nie jest ważne: oto największe bodaj odkrycie, z którego nikt nie umiał skorzystać. Uważane jest za przygnębiające, ale pustka, będąca jego dewizą, może – zresztą tylko ona – przydać mu czegoś radosnego, gdyż tylko ona usiłuje negatywność zmienić w pozytywność, nieodwracalność w możliwość[2].
Wobec mistyków obcujących z pustką, która paradoksalnie przeobrażała się w pełnię, Kościół zawsze był bezradny. Ci heretycy, którzy z dnia na dzień stawali się wielkimi świętymi, nie dawali się nigdy zaszufladkować i za życia ugłaskać. Byli w drodze, pokonywali swoją pustynną wędrówką w całkowitej ciszy i bez żadnych punktów oparcia. Nie pozwolili przy tym wtłoczyć się w ramy życia, aby postępować jak inni. Życie to oduczanie się ekstazy – czytamy w Zarysie rozkładu. Inaczej być nie może: albo-albo. Dlatego też Cioran poświęcił tyle stron mistykom, którzy podobnie jak on doświadczali nicości, aby zobaczyć, co za nią się kryje. Rumuński eseista stawał się, chcąc nie chcąc, częścią tego zakonu ludzi, którzy ignorowali utarte normy i wartości, aby właśnie na nowo odkryć sens egzystencji, choć bez obiecanej nagrody.
Wyjście na pustynię bowiem wcale nie oznacza obietnicy opuszczenia jej pod koniec wędrówki czy odnalezienia celu. Nie ma tam również żadnych wydeptanych ścieżek ani drogowskazów, chociaż wielu już przemierzało tę trasę. Pustynia oferuje jedynie czyste doświadczenie nicości i bezstronną ciszę, tyle jednak wystarczy tym, którzy nie chcą żyć dłużej w nieświadomości. Wiedzą oni, że prawdy istnienia nie przekazuje się z pokolenia na pokolenie, ale każdy musi ją na swój sposób wydeptać; nie można jej przy tym zrozumieć, ale dążyć do niej i czekać na ten jeden impuls – ekstazę. Jednak aby to osiągnąć, trzeba zaakceptować nicość otaczającą ludzi. Dlatego należy wykonać ten pierwszy duchowy krok. „Zatracić się w Bogu” – nie znam piękniejszego wyrażenia – pisze Cioran w Zeszytach.
By doszło do tej zatraty, człowiek musi być sam. Żadne instytucje czy ideologie nie przybliżą go do absolutu. Dlatego rumuński sceptyk był przeciwko jakimkolwiek kościołom i atakował je. Widział, że przysłaniają one rzeczywisty charakter istnienia a to ciągłymi resentymentami, a to fałszywymi absolutami. Wszędzie bowiem, gdzie zbiorowość dochodzi do głosu, nie ma miejsca na prawdę, ponieważ większość zawsze chce praw i norm użytecznych oraz dających oparcie. Dlatego dla Ciorana panem tego świata był diabeł, który zapoczątkował historię i, żeby ukryć jej bezsens oraz chaotyczność, wymyślił postęp. W efekcie tego ludzie kroczą od upadku do upadku, odwróceni plecami do utraconego raju, wierząc, że idą w dobrym kierunku. Powtarzają zatem tylko błąd tego, który doprowadził do rozłamu w pierwotnej jedności i wspólnie z nim czekają na zagładę.
Cioran zaś mówi, że żaden rozum nie maszeruje przez czas, ludzie zaś umierają bez powodu i nie osiągają żadnego celu. Pozostaje im tylko rozczarowanie oraz poczucie utraty tego, co – w tej swojej niepotrzebnej podróży – zostawili za sobą. Jedynie indywidualny trud wyjścia poza ramy i schematy na tę metaforyczną pustynię nocy, gdzie wszystko jest prawdopodobne, ale niepewne, pozwala na rozjaśnienie własnej egzystencji. Niewielka jest na to szansa, ale lepsze to niż powtarzanie tych samych błędów, gdy idzie się ręka w rękę z demiurgiem i przykłada się do kolejnych wybryków historii. Inaczej rzecz ujmując: trzeba zaakceptować ten ciągły kryzys nazwany czasem i wykorzystać go na nocną peregrynację, aby przynajmniej przybliżyć się do miejsca utraconego, do tego dawno zapomnianego nic, które wywołuje w nas melancholię. Albo więc rozjaśnianie własnej egzystencji na uboczu społeczeństwa, albo życie jak inni. Człowiek – tłumaczy Cioran – zawsze rozwija się kosztem swej głębi, jest zawsze mistykiem, który mówi «nie»: ziemia pełna jest zaprzepaszczonych łask i zdeptanych tajemnic. Coś za coś: spokój albo opuszczenie. Rozum albo ekstaza, społeczeństwo albo pustynia. Ta ostatnia jednak nie daje obietnicy spełnienia, a wszystko może zabrać – stanowi jednak kolejną możliwość rozjaśnienia na chwilę egzystencji. Czyli jak pisał wielki mistyk: todo y nada. Wszystko i nic.
Cioran akceptuje ten paradoks, ale nie bezkrytycznie. Staje przed nicością i nie spuszcza z niej wzroku, nie daje się jednak zwieść żadnymi obietnicami. Widzi tylko ciemność, która może rozproszyć się dzięki wielkiemu cudowi. Przy czym według Ciorana cuda nie istnieją. Ani więc nie idzie w jedną, ani drugą stronę. Stąd wynika jego jeszcze większa odmowa. Można żyć tak samo jak wszyscy inni, a jednocześnie ukrywać w sobie „nie” większe niż cały świat: oto nieskończoność melancholii… Jej odczuwanie było losem rumuńskiego eseisty.