Wynalazek pisma to utulenie mowy w milczeniu.
Pascal Quingard
Była deszczowa pogoda i wakacyjny rejs po Wołdze wydłużał się, ale Polak, Rosjanin i Tatar się nie nudzili. Ich uwagę podczas wieczornych biesiad przykuwały kobiety – Natasza Rostowa, Anna Karenina, Nastazja Filipowna… Podczas festiwalowego spotkania Eustachy Rylski podzielił się z publicznością tą anegdotą, wskazując, że literatura w Rosji ma olbrzymi wpływ na ludzi i kraj, że „Rosja jest wręcz zanurzona w literaturze”.
Tegoroczny Festiwal Conrada, odbywający się po raz ósmy w Krakowie, również dał nam szansę się w niej zanurzyć. Oferta przygotowana przez organizatorów była i tym razem imponująca. Spotkania z pisarzami – autorami uznanych już książek lub głośnych debiutów – tłumaczami literatury, reporterami, socjologami, literaturoznawcami, krytykami i wydawcami; bogate pasmo filmowe, w którym przypominano ważne dzieła, jak choćby Godziny Stephena Daldry’ego, Pożegnanie jesieni Mariusza Trelińskiego czy też film László Nemesa Syn Szawła, którego projekcja została poprzedzona wprowadzeniem Gézy Röhriga, odtwórcy głównej roli, pisarza i muzyka w jednej osobie. Utrwaloną pozycję mają już Lekcje Czytania. Prowadzone przez literaturoznawców, a skierowane do uczniów szkół średnich mają nie tylko zachęcać młodzież do czytania, ale także przygotowywać do profesjonalnej interpretacji utworów. Z dala od festiwalowego centrum, bo w Muzeum Narodowym, można było posłuchać autorki Linii kodu kreskowego – węgierskiej pisarki Krisztiny Tóth. Późnym wieczorem prezentowali się publiczności nominowani do Nagrody Conrada za najlepszy debiut roku 2016. Laureatką wyłonioną w głosowaniu internautów została Żanna Słoniowska za powieść Dom z witrażem.
W ramach wydarzeń towarzyszących w Bunkrze Sztuki dyskutowano o polskiej ilustracji książkowej, a licealiści mogli wziąć udział w warsztatach komiksowych. Ofertę dopełniały wystawy – między innymi My(d)lenie oczu w Muzeum Fotografii, ukazujące zagadki i iluzje percepcji. W ofercie dla najmłodszych – bo praktyka adresowania do dzieci kulturalnych wydarzeń zadomowiła się już w festiwalowych przestrzeniach – znalazło się wiele punktów interesujących dla uczestników w różnym wieku. Mam tu na myśli przede wszystkim spotkanie z Adamem Wajrakiem oraz rozmowy o Czasie prowadzone przez Grzegorza Kasdepke.
Od początku Festiwalowi patronuje Joseph Conrad – wybitny pisarz o światowej sławie, wywodzący się z polskiej szlachty Nałęcz-Korzeniowskich. Cenił on przede wszystkim autonomię jednostki i był wolny od wszelkiej ideologii – uznawał, że każdy powinien sam dotrzeć do własnej prawdy i brać odpowiedzialność za dokonywane wybory. Zarówno twórczością, jak i postawą uosabiał to, co wydaje się najważniejszym przesłaniem Festiwalu – otwartość i wewnętrzną wolność.
Począwszy od pierwszej edycji każdy festiwal miał swoje hasło przewodnie. W 2009 roku było nim „oglądanie literatury w polskiej i światowej perspektywie”, rok później „inne światy, inne języki”, w 2011 roku „poszukiwano utraconych światów”, a w 2012 zachęcano – „Pomyśl: literatura”, spotkaniom w roku 2013 towarzyszyło „medium doskonałe”, rok później budowano „wspólne światy”, a w roku 2015 zdecydowano się iść „pod prąd”.
Hasłem roku 2016 była „intensywność”. W programie festiwalu sprecyzowano to pojęcie jako „czujne, krytyczne, pełne atencji i pasji przyglądanie się światu”. Zgodnie z intencjami organizatorów w tegorocznej edycji dominowało właśnie owo „przyglądanie się światu”, a także Polsce tu i teraz. Jedną z okazji do tego było spotkanie z rodziną Peszków: Janem, Marią i Błażejem. Odbyliśmy wspólnie z nimi rodzaj grupowej terapii. Mówili o swoich emocjach, w których być może wielu z nas odnajdywało siebie, o trudnościach we wzajemnych relacjach. Nie ukrywali, że miały miejsce w ich życiu – zwłaszcza między Janem a Błażejem – duże napięcia, szczególnie w latach studenckich, kiedy ojciec wymagał od syna więcej od innych, często niezadowolony bezlitośnie krytykował; Jan wyznał, że relację ze swymi dziećmi widział bardziej jako relację z kobietą i mężczyzną niż z córką i synem. A jednak przyjął z niepokojem nieoczekiwane zerwanie Marii z aktorstwem. Wyzwolenie spod wpływu ojca otworzyło nowe możliwości, które artystka znalazła dla siebie w muzyce i twórczości estradowej. Maria czuje się spełniona, nie żałuje decyzji sprzed lat. Przyznała, że lubi skupiać na sobie uwagę, być w centrum, a zespołowa z natury gra w teatrze jej tego nie zapewniała. Za możliwość bycia sobą płaci jednak wysoką cenę. Nonkonformistyczne teksty jej piosenek, nieukrywany dystans wobec religijnych dogmatów, przekonanie, że nie ma takich idei, za które warto byłoby umierać, otwartość, z jaką obnaża hipokryzję „czcigodnych obywateli” spotykają się z agresją i nienawistnymi reakcjami zwłaszcza w internetowej przestrzeni. Okazało się, nie po raz pierwszy, że standardy w polskim życiu publicznym wciąż są dalekie od tolerancji i zrozumienia dla innych postaw i światopoglądów.
O tych standardach, o brakach w publicznym dyskursie mówiono podczas paneli odnoszących się wprost do naszych społeczno-politycznych realiów (W Polsce, czyli gdzie?, Polska szczęśliwa, Polska nieszczęśliwa). Powtórzono diagnozy stawiane już wcześniej. Wciąż jesteśmy w swych wyborach i myśleniu za mało racjonalni. Oświecenie w Polsce nie miało dynamiki Zachodniej, nie zdołało zmienić naszej mentalności, bo nie dokonała się modernizacja polskiego chrześcijaństwa. Kostniało ono w rytuale, gotowość do ofiary uznając za najwyższą cnotę; nie doceniało wartości rzetelnej pracy i codziennego obowiązku. W efekcie w naszym spojrzeniu na historię wciąż obecny jest rys mesjański i masochistyczne przywiązanie do klęsk i ofiar.
Tadeusz Sławek posłużył się konstrukcją Claudio Magrisa, który podzielił kultury na morskie i rzeczne. Cechą tych pierwszych miał być podbój, stawianie sobie nowych wyzwań, drugie ceniły stabilizację i bezpieczeństwo. Czy jednak ta opozycja jest jeszcze użyteczna przy opisie dzisiejszej rzeczywistości? Uważa się powszechnie, że antidotum na bierność i poddanie się losowi są ruchy obywatelskie. Łączą one ludzi ponad podziałami politycznymi i światopoglądowymi. Taki skoncentrowany na konkretnych zadaniach ruch może być skuteczny w rozwiązywaniu problemów lokalnych społeczności. Sceptycznie podeszła do idei społeczeństwa obywatelskiego Jadwiga Staniszkis. Według niej wartością podstawową jest autonomia jednostki, jej zdolność do refleksji i autorefleksji, a w ruchach obywatelskich, podobnie jak w partiach politycznych, nie bardzo jest na nią miejsce. Dlatego stawia raczej na profesjonalizm i kulturę ekspercką.
Festiwal Literatury zaczyna coraz bardziej nasiąkać rzeczywistością, wychodząc daleko poza wyrafinowane analizy literackie. Ten zwrot wymuszają dramatyczne wydarzenia na świecie. Wieloma spotkaniami zawładnął temat przemocy, konfliktów zbrojnych i wojen, eksterminacji etnicznych, odpowiedzialności za kolonializm.
Wystąpienie węgierskiego pisarza Gézy Röhriga zdominowała opowieść o jego życiu – sierociniec, przybrana węgierska rodzina, wspomnienie dziadka i stopniowe poznawanie prawdy o Zagładzie. Punktem kulminacyjnym był pobyt Röhriga w Polsce. Przez miesiąc codziennie odwiedzał obóz koncentracyjny Auschwitz. To miejsce naznaczone śmiercią pozwoliło mu odnaleźć swoją tożsamość. Wtedy, w wieku dwudziestu lat, poczuł potrzebę przynależności do religijnej wspólnoty – przyjął judaizm i przybrał imię dziadka. To był punkt zwrotny w jego życiu. Od tego czasu Holocaust stał się dla niego nową miarą rzeczywistości. To była podwójna cezura, ponieważ wtedy też zaczął pisać. Zagłada, której sam nie doświadczył w sposób znaczący, wpłynęła na jego życie.
Przemoc niesiona przez wojnę wpłynęła także na Samar Yazbek, syryjską dziennikarkę, pisarkę i feministyczną aktywistkę, działającą na rzecz praw kobiet w Syrii. Taka postawa wśród kobiet na Wschodzie nie jest wcale oczywista – by kształtować życie niezależnie od utrwalonego tradycją obyczaju, musiała najpierw dokonać w nim swej „małej rewolucji” – zerwać z rodziną. Jej zaangażowane dziennikarstwo, udział w pikietach na rzecz uwolnienia więźniów politycznych, aktywizowanie kobiet z dzielnic nędzy jeszcze przed wojną zwróciło na nią uwagę władz. Po wybuchu wojny musiała wraz z córką opuścić Syrię, lecz wracała tam już trzykrotnie. Plonem tych pobytów była wydana w 2015 roku książka – tłumaczona na język angielski i francuski – W krzyżowym ogniu. W Polsce ukazała się Przeprawa. Moja podróż do pękniętego serca Syrii. Yazbek pisze, by dać głos tym, którzy są go pozbawieni – ofiarom zbrojnego konfliktu, głównie kobietom i dzieciom. Jednocześnie świat wciąż obiegają obrazy ludzkich dramatów, śmierci, okrucieństwa, które „dzieją” się na naszych oczach. Niepokoi to, że natłok i intensywność tych doznań może w końcu nas znieczulić, przyzwyczaić do zła. W dodatku konwencja telewizyjnego przekazu opartego na szybkiej sekwencji zmieniających się obrazów i tematów je dezawuuje. Yazbek w pełni zgodziła się z tą uwagą, dodając, że nagminne pokazywanie ciał ofiar odziera je z godności. Nie taiła nadziei, że może jednak literatura jest lepszym środkiem przekazu.
Prawdopodobnie właśnie z takiego założenia wychodzi Richard Flanagan. Ten australijski pisarz, urodzony na Tasmanii potomek irlandzkich zesłańców- – jak głosi notka festiwalowa – również podejmuje w swych powieściach temat okrucieństwa. Tym razem wpisuje się ono – jako fundament – w politykę kolonialną XIX wieku. Eksterminacja Aborygenów, rdzennej ludności Australii, będąca konsekwencją brytyjskiego podboju, to do dzisiaj nie rozliczony rozdział w historii tego kraju. Tasmania była odizolowaną od świata kolonią karną Imperium Brytyjskiego. Tam na początku XIX wieku dokonała się zagłada lokalnej ludności. W Księdze ryb Williama Goulda autor ukazuje, jak niewielka grupa mieszkańców, która przetrwała, i więźniowie poddawani są bezwzględnemu okrucieństwu przez wszechwładnych nadzorców. Fizyczna i psychiczna opresja, mechanizmy, które wyzwalają w zwykłym człowieku zło, są także tematem najnowszej powieści Flanagana Ścieżki północy (2013). Opisuje ona losy japońskich jeńców wojennych budujących w czasie II wojny światowej linię kolejową, mającą połączyć Birmę z Indiami. Karczowanie dżungli w tropikalnym klimacie pochłonęło dwieście tysięcy istnień. Inspiracją do podjęcia tego tematu stał się wątek osobisty – ojciec pisarza był jednym z tej armii niewolników i udało mu się przeżyć – jednak powieść ma wydźwięk społeczno-polityczny. Uniwersalizuje jednostkowe losy, ujawnia gorzką prawdę o ludzkiej naturze i weryfikuje wartość niepodważalnych cnót. Wniknięcie w koszmar wojny i przemocy prowadzi Flanagana do przekonania, że „patriotyzm i bohaterstwo to kłamstwo”. Te postawy nie przynoszą według pisarza niczego dobrego. W imię patriotyzmu rozpętuje się nienawiść i wojny, a bohaterstwo jest ich pochodną. To zwykła brawura, wynik lekkomyślności lub postawa straceńcza wymuszona ideologią. Zakłada ona wyższość takich bytów jak kraj, państwo nad jednostkowym ludzkim życiem. Gotowość umierania za te byty uznaje się za przejaw najwyższej cnoty. Inna wykładnia patriotycznej postawy – rzetelne wykonywanie swoich obowiązków, praca, uczciwość – nie znajdują już takiego uznania.
Mniej pesymistyczna jest postawa Davida Van Reybroucka, chociaż i on – Belg z Flandrii – opisał kraj dotknięty w przeszłości kolonialną polityką. Zanim Reybrouck napisał swą książkę (Kongo. Opowieść o zrujnowanym kraju) był w Afryce wielokrotnie, spotykał się z plemiennymi przywódcami, studiował literaturę naukową. Belgia dopiero teraz próbuje odnieść się do swej kolonialnej przeszłości, kiedy to postanowienia europejskich potęg zebranych na konferencji berlińskiej (1885 rok) usankcjonowały trwającą już od 1877 roku eksploatację Konga. Kraj o powierzchni ponad dwóch milionów metrów kwadratowych stał się wtedy własnością króla Leopolda II.
Jednak zarówno Reybrouck, jak i Grażyna Plebanek, autorka powieści (Pani Furia), której bohaterką jest belgijska policjantka kongijskiego pochodzenia, protestowali przeciw nazywaniu Afryki „jądrem ciemności” i bezzasadnym korzystaniu przy tym z tytułu ważnego utworu Josepha Conrada (Conrad ukazuje w nim przede wszystkim, jakie pokłady ciemności i niewiadomego może kryć w sobie ludzka natura i do tych otchłani głównie odnosi się tytuł). Starali się przekazać optymistyczny i budujący obraz współczesnego społeczeństwa. „W dzielnicach nędzy w Kinszasie powstają szkoły, nowe generacje chcą żyć nowym życiem” – zapewniali goście. W Afryce pojawiło się grono znaczących twórców, pisarzy, filozofów, którzy opisują swój kraj, starając się zmierzyć z przeszłością. Słuchanie ich głosu, poznawanie ich punktu widzenia jest szczególnie ważne dla nas, przyzwyczajonych do europocentryzmu.
Centrum i peryferie (o sensie tej metafory rozmawiała także Magda Heydel z Michaelem Cunninghamem i Richardem Flanaganem) to opozycja, która pozwala opisywać świat, ale potrafi też zakłócić proporcje lub zafałszować relacje. Czym jest prowincja, jakie są jej odniesienia do centrum, czy prowincja piętnuje i ogranicza? Na ile tę opozycję można przełożyć na konfrontację tradycji z nowoczesnością? Czy w zglobalizowanym świecie można w ogóle jeszcze mówić o peryferiach? Maciej Płaza, Andrzej Muszyński i Radka Franczak nie ukrywali swego prowincjonalnego rodowodu; na jego podstawie budują swoją tożsamość, do niej odwołują się w swoich powieściach. Nie ukrywają też jego ciemnej strony. Według Płazy paradoksalnie codzienny trud uprawy ziemi, fizyczna niemal z nią bliskość kryją w sobie jakąś tajemnicę. Być może dlatego materialność jego opowieści, drobiazgowy opis roboty w wiejskim obejściu, przeciętność i szarość nabierają niespodziewanie metafizycznego wymiaru, „sprzyjają odczuwaniu metafizyczności świata”. Jednocześnie prowincja, zachowując tradycję, konserwuje przeszłość, trzeba więc uważać, by jej nie idealizować, nie wpadać w ton nostalgiczny, gdyż dzieje się to także ze szkodą dla literatury.
O niej jako fenomenie mówić najtrudniej. Podjęli się tego zadania Michał Paweł Markowski w rozmowie z Ryszardem Koziołkiem, wspólnie próbowali definiować literaturę Grzegorz Jankowicz, Piotr Paziński i Agata Bielik-Robson. O mozolnej, ale i pięknej sztuce przekładu rozmawiali autorzy nowego tłumaczenia Mistrza i Małgorzaty Michaiła Bułhakowa: rodzina Przebindów i Tomasz Fiałkowski.
Literackość literatury, czyli sposób kształtowania języka, narracji, wzajemne relacje fikcji i rzeczywistości, inspiracje i konteksty, stosunek autorów do literackiej tradycji – wszystko to zostało niejako skondensowane w Warsztacie Literatury Potencjalnej (Ouvroir de Littérature Potentielle), bo tak brzmi nazwa grupy, którą tworzą od lat francuscy i angielscy pisarze i poeci. Nie w sfinalizowaniu utworu, lecz w niekończącym się procesie jego tworzenia widzą oni istotę literatury. Uważają bowiem, że „każdy akt twórczy tyleż ogranicza potencjalność, będąc jej jednorazową realizacją, ile otwiera nowe możliwości”. Dlatego w 1992 roku zaczęli tworzyć powieść (Podróże zimowe), której poszczególne części pisane są przez różnych autorów. Inspiracją była Podróż zimowa Georges’a Pereca i zawarta w niej literacka zabawa, która odwraca logikę powiązań między oryginałem a plagiatem. Oulipijczycy podejmują wyzwanie Pereca, trudzą się nad rozwiązaniem zagadki, którą im zadał, mnożą wyjaśnienia i koncepty, kolejni autorzy po swojemu rozwija myśl, kwestionując rozpoznania kolegów. Właściwie, jak słusznie zauważa Grzegorz Jankowicz, Podróże zimowe nie powinny nigdy znaleźć swego kresu – „projekt powinien być kontynuowany w nieskończoność” – by potwierdzić tym niewyczerpany potencjał literatury.
Na tle eksperymentów Oulipijczyków literatura hebrajska, którą reprezentowali Zeruya Shalev, Eshkol Nevo i Yishai Sarid, jawi się jako konwencjonalny, niemal rutynowy przekaz. Dwoje pierwszych pisarzy koncentruje się na opowiadaniu ludzkich historii. Nevo, rozpisując je na różne głosy, ukazuje je na tle społeczno – politycznym i historycznym. Shalev interesuje się życiem wewnętrznym, intymnością międzyludzkich relacji, zwłaszcza uwikłaniami, które niesie miłość. W swej najnowszej książce, wydanej w Polsce pt. Ból, inspiruje się tradycją biblijną. Jest z nią mocno związana właściwie od dziecka – w domu słuchała biblijnych opowieści, potem zdecydowała się na studia biblijne. Wtedy poznała zanurzoną w religijności twórczość Agnona, a ta doprowadziła ją do Franza Kafki. Dla Sarida, którego babka, podobnie jak babka Nevo, pochodziła z Polski, ważna jest nie tylko tradycja rabiniczna, ale też nowoczesność. Sarid jest adwokatem, w przeszłości był agentem wywiadu, ma więc z czego czerpać inspiracje do swych politycznych powieści.
Wywiady z autorami, recenzje książek, omówienia zawartej w nich problematyki mające ułatwić poruszanie się po festiwalowej przestrzeni ukazały się we wrześniowym i dwóch październikowych numerach „Tygodnika Powszechnego”. W poprzednich edycjach festiwalu mieliśmy do dyspozycji świetnie przygotowane katalogi. Zawierały one teksty wychodzące poza samą literaturę – dotykały zjawisk z pogranicza literatury, filozofii, historii, estetyki. Eseje tam zawarte daleko wykraczały poza role przewodnika po festiwalu. Może są szanse, by wrócić do poprzedniej praktyki i ponownie opatrzyć Festiwal Conrada taką wizytówką?
Dobra literatura – a przecież tylko z taką mamy do czynienia na Festiwalu Conrada – nie tylko wyzwala emocje, powoduje napięcia, angażuje zmysły. Przede wszystkim kieruje naszą uwagę na ważne sprawy świata, na społeczne i polityczne procesy, które nieuchronnie zmieniają nasze życie, przeobrażają krajobrazy, do których się przyzwyczailiśmy. Uświadamia, że nic nie jest „na pewno” i nic nie jest „na zawsze”; pogłębia nasze widzenie rzeczywistości.
W poprzednich latach na Festiwalu pojawiały się postacie stanowiące rodzaj centrum, skupiającego całą naszą uwagę. Byli to nobliści jak Herta Müller czy Amos Oz ale także nieżyjący już twórcy tej miary co Robert Walser, Paul Celan, W.G.Sebald, których sylwetki przybliżali znawcy literatury.
Tegoroczny festiwal natomiast przede wszystkim zbliżał się do świata, który – wstrząsany konfliktami i nierzadko bezradny wobec intensywności wydarzeń – był jego głównym bohaterem.
***
„By uniknąć nieznośnej i niebezpiecznej plemienności, która w tym samym stopniu dotyczy polityki co literatury, potrzebna jest przestrzeń negocjacji i wzajemnej translacji. Musi istnieć wspólne miejsce, w którym nasze historie skonfrontujemy z historiami innych, w których nasza prawda zderzy się z prawdą innego, w którym nasza pewność zostanie wystawiona na próbę” – napisał w festiwalowym manifeście Grzegorz Jankowicz, dyrektor programowy. To ambitne założenie jest godne pochwały, lecz bardzo trudne w realizacji. Pewnie dlatego nie do końca udało się je wprowadzić w życie. Mam tu na myśli sam przebieg spotkań. Nie zawsze przeradzały się one w burzliwie spory czy autentyczne dyskusje, w których ścierały by się przeciwstawne wizje i poglądy.
Być może formuła: goście – publiczność już nie wystarcza? Z góry zakłada ona podział na nadawcę i odbiorcę ograniczając bardzo wzajemną komunikację. By zaiskrzyło między nimi, by zaistniał autentyczny dialog może należałoby czasami odejść od ustalonych ról a zadania prowadzącego poszerzyć: by miał w sobie coś z aranżera, stawiał przewrotne tezy, burzył nasze przyzwyczajenia.
O tym, że można ciekawie kształtować dramaturgię i podnosić temperaturę, świadczą dyskusje prowadzone między innymi przez Grzegorza Jankowicza, Magdę Heydel, jak również Tadeusza Sławka, Adama Lipszyca, Przemysława Czaplińskiego znanych nam doskonale z ubiegłych lat oraz z innych kulturalnych forów.
Napisano w programowym manifeście, że „idea festiwalu wyklucza możliwość prowadzenia kulturowego monologu”. Faktycznie, różnorodność krajów i kontynentów, z których przybyli goście (poza Polską reprezentowanych było jedenaście państw), nie pozwoliła zmonopolizować spotkań.
Czegoś mi jednak zabrakło. Przez tydzień przewinęło się przez wnętrza ożywionego na chwilę pałacu Czeczotki przy Wiślnej tysiące osób. Zespoleni na chwilę jakąś emocją lub zbulwersowani obcymi nam przekonaniami – rozchodziliśmy się.
A gdyby tak spróbować przynajmniej na zakończenie (zamiast gali w Centrum Kongresowym) przygotować Forum, na którym spotkaliby się uczestnicy (bez podziału na „gości” i „publiczność”), by zwyczajnie porozmawiać?