Zgodziwszy się podjąć zadania posumowania roku 2015 w sztukach wizualnych, poproszona zostałam o ujęcie „ciekawych, wyrazistych zjawisk”, które objawiły się na tym polu w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy. Z jednej strony było mi to na rękę (nie chciałam tworzyć kolejnego rankingu najlepszych wystaw, najciekawszych artystów etc.), jednak im głębiej zaczęłam wgryzać się w temat i im bliżej byłam momentu, gdy musiałam zasiąść przed klawiaturą, tym na horyzoncie pojawiało się więcej wątpliwości… Bo czym właściwie są „zjawiska w sztuce”? Można pojmować je przecież bardzo różnie. Zjawiska kojarzą się z pewnymi szerszymi tendencjami czy nawet artystycznymi nurtami, jednak można je też definiować w dużo węższym zakresie: zarówno jako przypadki – pojedyncze osobowości lub sytuacje, czasem objawiające się niepostrzeżenie, a czasem wpisujące w pewien rozłożony w czasie ciąg zdarzeń, czy też jako fenomeny – rzadkie casusy czy wyjątkowo uzdolnione indywidua. W związku z powyższym temat niniejszego tekstu potraktowałam dość swobodnie i subiektywnie, do pewnych kwestii podchodząc w sposób uogólniający i generalizujący, a inne traktując bardziej indywidualnie i jednostkowo.

Zwroty AD 2015
W ostatnich latach można odnieść wrażenie, że w sztuce współczesnej za jednym zwrotem goni już kolejny. Po zwrocie posthumanistycznym (ku temu-co-nie-ludzkie) czy materialistycznym (ku rzeczom), ostatnio niektórzy widzą nowy paradygmat artystyczny w zwrocie performatywnym. Choć w obszarze humanistyki zdiagnozowany i opisany został przez Ewę Domańską blisko dekadę temu, na gruncie sztuki obserwować go mamy dopiero teraz. „»Zwrot performatywny« (i inne zwroty) – przekonuje Domańska – nie jest modą wykreowaną przez grono nawiedzonych intelektualistów, ale świadectwem, że humanistyka szybko reaguje na wydarzenia w świecie (…)”; „jest znakiem i efektem przystosowywania się (…) do wyzwań wypływających ze współczesnej kultury w momencie, kiedy jasne staje się, że metafora świata jako tekstu nie posiada mocy wyjaśniającej problemy, z którymi boryka się współczesny świat (…)”[1]. Czujna obserwacja otaczającej rzeczywistości oraz chęć odpowiedzi na zmieniającą się sytuację społeczno-kulturową z pewnością przekładają się na sposoby ekspresji stosowane w obrębie sztuki współczesnej. Związane ze „zwrotem performatywnym” zainteresowanie artystów działaniami o charakterze akcyjnym widać chociażby na mnożących się w Polsce jak grzyby po deszczu festiwalach sztuk performatywnych. Trudno jednak pozbyć się wrażenia, że określeniem „zwrot w sztuce” szafuje się ze zbyt dużą nonszalancją. Bo czy ciąg rozwijających się równolegle aktywności, w pewnych aspektach być może nawet sobie pokrewnych, koniecznie musi świadczyć o zdecydowanym zdominowaniu języka artystycznego przez określoną formułę działania? Z podobnym dylematem mamy także do czynienia w przypadku innego zwrotu, o którym w 2015 roku było szczególnie głośno, a mianowicie zwrotu kinematograficznego. Wyznaczyła go publikacja książki Łukasza Rondudy i Jakuba Majmurka Kino-sztuka, a okrasiły premiery takich filmów, jak Performer (reż. Maciej Sobieszczański i Łukasz Ronduda) oraz Walser (reż. Zbigniew Libera). Choć od kilku lat na polskiej scenie artystycznej regularnie pojawiają się produkcje świadczące o zainteresowaniu współczesnych twórców wizualnych poetyką filmową (obecne chociażby w twórczości Piotra Uklańskiego czy duetu Sasnalów), nazywanie tych zjawisk „zwrotem” to diagnoza postawiona chyba stanowczo na wyrost.
Malarski „w tył zwrot”?
Podczas gdy w różnych dyscyplinach artystycznych mówimy o ciągłych zwrotach to w tym, to w innym kierunku, medium malarskie zdaje się obecnie znajdować – można by rzec – w odwrocie. Mimo że do zeszłorocznej edycji jednego z największych przeglądów współczesnego polskiego malarstwa, jakim jest Bielska Jesień, zgłosiła się rekordowa ilość artystów, ciężko byłoby – nawet z grona ścisłych laureatów – wyłuskać kogoś, kogo można by nazwać artystycznym objawieniem. Oczywiście niektóre osobowości, jakie przewinęły się przez ten konkurs, mają szansę rozwinąć skrzydła (zobaczymy jak potoczą się dalej losy triumfującej w nim 25-letniej Martyny Czech), jednak w tym momencie trudno jednoznacznie wskazać indywidua z nowym, świeżym spojrzeniem na medium, które żyje, choć już dawno odtrąbiono jego śmierć.
Mimo że na Bielskiej Jesieni pojawił się szereg artystów, którzy konsekwentnie trzymają poziom (jak chociażby Paweł Matyszewski, snujący w swoich obrazach refleksję nad cielesnością i jej intymnymi aspektami), w ostatnich miesiącach część „gorących” niegdyś nazwisk współczesnego malarstwa – jak chociażby Cezary Poniatowski – nieco ostygła. Nieźle radzi sobie ciągle Ewa Juszkiewicz, która w ostatnim rankingu Kompasu Młodej Sztuki zdeklasowała wszystkich rywali, zyskując ogromną przewagę nawet nad drugim na liście Bartkiem Kokosińskim (po serii obrazów „pożerających rzeczywistość” zaczął teraz eksperymentować z innymi sposobami przełamywania dwuwymiarowości obrazu, używając w swoich pracach m.in. żywicy epoksydowej). Wracając do malarstwa Juszkiewicz – rozpoznawalnego dzięki charakterystycznej dla tej artystki praktyce powtarzania i przetwarzania obrazów dawnych – wspomnieć należy, że mimo iż rozwija się ono konsekwentnie, wzdłuż jednej linii, zyskało w ostatnim czasie także nowy kontekst, nawiązując do problemu zniszczonych lub zaginionych dzieł sztuki. Stwierdzić należy jednak, że choć wielu malarzy, który – podobnie jak Juszkiewicz – wypłynęli w ostatnich latach na szerokie wody, wciąż z powodzeniem utrzymuje się na powierzchni, odczuwa się pewien niedosyt nowych, ciekawych artystycznych osobowości wypowiadających się w medium obrazowym.

Brak świeżej krwi
Głód nowości i świeżej krwi dotyka nie tylko malarstwa, ale sięga dużo głębiej w obszar polskiej sceny artystycznej. Oprócz Honoraty Martin, która bezapelacyjnie była największym fenomenem i najbardziej promowaną młodą artystką minionego roku, na próżno szukać innych indywidualności, których kariera wystartowałaby z tak wielkim przytupem. Realizowane w ostatnim czasie działania Martin zaowocowały nawet nominacją do nagrody Paszporty Polityki 2015, o którą rywalizuje z artystami o ugruntowanej już pozycji – Tymkiem Borowskim i Piotrem Łakomym.
Miniony rok był udany zwłaszcza dla tego ostatniego. Kwalifikacja do ścisłego finału 7. edycji konkursu Spojrzenia nie przyniosła mu jednak zwycięstwa. Wyróżnienie, przyznawane najlepszym młodym artystom, zgarnęła Iza Tarasewicz, która podobnie jak Łakomy, debiut ma już dawno za sobą, a jej twórczość znana jest zarówno w kraju, jak i za granicą. Mimo że kolejne pokolenia studentów kończą szkoły artystyczne, od co najmniej kilku lat odnieść można wrażenie, że grono twórców określanych jako „młodzi polscy artyści” pozostaje niezmienne.

Festiwal wystaw historycznych
Rok 2015 zdecydowanie nie należał do młodych twórców, a zainteresowania zarówno organizatorów dużych imprez, jak i publiczności, w sposób naturalny zwróciło się w kierunku wątków historycznych, zwłaszcza tych dotykających dziejów polskiej sztuki powojennej. Problematyka architektury i urbanistyki tego okresu, rozpatrywana na przykładzie tkanki miejskiej stolicy, zdominowała szeroko komentowaną wystawę Spór o odbudowę – główną ekspozycję 7. edycji festiwalu Warszawa w Budowie. Z kolei wśród osobowości artystycznych wspomnianego okresu zdecydowanie najczęściej przewijającą się postacią był Andrzej Wróblewski – ikoniczny już malarz przełomu latach 40. i 50. Wystawy takie jak chociażby Andrzej Wróblewski: Recto / Verso. 1948– 1949, 1956–1957 w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie (ekspozycja przeniesiona do Museo Nacional Centro de Arte Reina Sofia w Madrycie), DE. FI. CIEN. CY w poznańskim Art Stations (z udziałem René Daniëlsa i Luca Tuymansa) czy „zbiorówka” Zaraz po wojnie w Zachęcie, prezentowały twórczość Wróblewskiego (zarówno tę bardziej z znaną – malarską, jak i tę mniej rozpoznawalną – rysunkową) kontekstualizując ją na nowo i prezentując z różnych perspektyw. I choć Wróblewski nie jest odkryciem minionego roku (bo przecież jego twórczość jest od lat promowana i badana przez prężnie działającą fundację imienia artysty), wobec inicjatyw koncentrujących się wokół tej postaci, z jakimi mieliśmy do czynienia w ostatnim czasie, trudno przejść obojętnie.
Rok Kantora i wielkich nazwisk
Od wątków historycznych tylko krok do kwestii rocznicowych. Rok 2015 – świętowany jako Rok Kantora – więcej ciekawych imprez przyniósł poza Polską (w Edynburgu, São Paolo, Nowym Jorku, Kioto czy Pekinie) niż w kraju. Godny wyróżnienia jest jednak projekt zrealizowany – gdzieżby indziej – w krakowskiej Cricotece. Wystawa W mgnieniu oka z udziałem Christiana Boltanskiego stanowiła poetycki hołd złożony Kantorowi, chociaż przygotowana przez artystę instalacja site-specific miała również wymiar bardzo uniwersalny, odnoszący się do tematów przemijalności, ulotności i pamięci.

Kantor i Boltanski to dopiero początek przeglądu wielkich nazwisk, jakie przewinęły się w minionym roku przez sale polskich instytucji wystawienniczych, choć prezentacje indywidualne i retrospektywy, jakie organizowano tuzom rodzimej i międzynarodowej sceny artystycznej nie towarzyszyły raczej celebracji jubileuszy. Długo wyczekiwana wystawa prac Damiena Hirsta w gdańskiej Łaźni nie przyniosła ani zaskoczeń, ani większych emocji. Z kolei „przekrojówka” obejmującą blisko siedem dekad działalności Gustava Metzgera (wystawa Działaj albo giń! w toruńskim CSW), doceniona została nie tylko przez krytykę, która często wymienia ją w gronie najlepszych wystaw minionego sezonu, ale i przez publiczność. Z kolei prym w retrospektywach zorganizowanych najwybitniejszym przedstawicielom polskiej sceny artystycznej wiodło Muzeum Sztuki w Łodzi, które indywidualnymi ekspozycjami uhonorowało Krzysztofa Wodiczkę i Mirosława Bałkę.
Rok 2015 w sztukach wizualnych obfitował raczej w ciekawe casusy niż wyraźne i dające się uchwycić zjawiska o szerszym charakterze. W zalewie artystycznej produkcji, z jaką mieliśmy do czynienia w czasie ostatnich dwunastu miesięcy, próżno szukać przełomowych postaw, łamiących schematy osobowości czy wielu zaskakujących „zwrotów akcji”. W pewnych obszarach (zwłaszcza na polu młodej sztuki) mamy prawo nawet odczuwać pewien niedosyt, bo niebanalnych postaci pojawiło się tu niewiele. Twórcy znani i sprawdzeni – trzymali poziom. Ponad przeciętność wybijały się natomiast przede wszystkim inicjatywy wystawiennicze sięgające w przeszłość nawet o kilkadziesiąt lat. Prezentacje koncentrujące się na wątkach związanych ze sztuką awangardową i powojenną, jakich w ostatnim czasie organizowano sporo, były zdecydowanie najjaśniejszymi punktami minionego roku.
- E. Domańska, Zwrot performatywny we współczesnej humanistyce, „Teksty Drugie” 2007, nr 5, ss. 52, 61.↵